Alicja Kapuścińska o Lublinie: zasłużył na ESK

Autor: Magda Opoka
źródło: lublin.gazeta.pl
data publikacji: 2011-03-16

Magda Opoka: Z pięciu miast starających się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury popiera pani Lublin, dlaczego?

Alicja Kapuścińska: Lublin robi bardzo dużo dla pamięci Ryszarda. Dzięki temu i ja znalazłam się tutaj. Choć przyznam, że Lubelszczyzna nie jest mi obca. W czasie II wojny światowej moi rodzice byli nauczycielami w małej wiosce koło Janowa Lubelskiego. Wtedy jednak lepiej było się z miejsca nie ruszać, więc do Lublina nie dotarłam.

Co to za miejscowość?

– Piłatka. Wtedy miała ok. 30 domów i drogi tak fatalne, że Niemcy bali się wjeżdżać, bo im koła grzęzły w piachu. W sąsiedztwie były wielkie lasy, w których ukrywali się Żydzi. Wieczorami przychodzili do wsi i prosili o jedzenie. Nikt ich nie wydawał, nie prześladował. Pamiętam, jak moja mama jedzenie im dawała.

W sumie w Piłatce wojna przebiegła spokojniej niż gdzie indziej. Nie docierały do nas prześladowania.

Z Piłatki pamiętam też ogromne studnie. Poziom wody był tam bardzo głęboko, więc nikt nie kopał studni przy domu. Były dwie na całą wieś – przykryte słomianym dachem, z wałami korbowymi i beczkami na łańcuchu. W beczce mieściły się dwa wiadra, które przelewało się do swoich i brało na plecy na nosidłach. Zupełnie jak gdzieś w głębi Afryki.

Kiedy pojechałam do Afryki, pokazywano mi wielkie atrakcje, np. jak się ubija maniok. Dla mnie to nie było nic nowego – tak samo jagły z prosa robiło się w Piłatce.

Wracała pani tam później?

– Raz, wiele lat po wojnie, pojechaliśmy tam z bratem. Jednak to już tylko z nazwy było to samo miejsce. We wsi pojawił się asfalt, autobusy, światło elektryczne. Spotkaliśmy jednak kilku znajomych z tamtych czasów.

Kiedy po raz pierwszy była pani w Lublinie?

– W marcu 2007 r., tuż po odejściu Ryszarda. Leszek Mądzik przygotował wystawę fotografii męża w Galerii Sztuki Sceny Plastycznej KUL. Na wernisażu rozmawiałam z Bogusławem Wróblewskim, redaktorem naczelnym „Akcentu”, w którym wielokrotnie były drukowane wiersze i teksty Ryszarda. Pan Wróblewski zaproponował mi, że zainicjuje książkę – „Życie jest z przenikania… Szkice o twórczości Ryszarda Kapuścińskiego”. Książkę jesienią 2008 r. opublikował Państwowy Instytut Wydawniczy, znalazły się w niej teksty różnych autorów: historyków i krytyków literatury, językoznawców, a także przyjaciół męża. Zostałam zaproszona na UMCS na dyskusję nad książką. To był bardzo miły wieczór. Widać było, że postać Ryszarda jest znana i bliska młodzieży. Wyjechałam z Lublina ogromnie zadowolona.

Wyjechała pani, by szybko powrócić na Lubelszczyznę. Przejazdem przez Lublin do Siennicy Różanej koło Krasnegostawu.

– To kolejna inicjatywa z kręgów lubelskich. Franciszek Piątkowski, pracownik UMCS, który znał swego czasu mojego męża, zorganizował warsztaty dla uczniów i studentów, interesujących się reportażem. Inspiracją były warsztaty, jakie Ryszard prowadził dla dziennikarzy i młodych pisarzy w Ameryce Łacińskiej. Jestem pełna podziwu dla pana Piątkowskiego, jak sprawnie się zabrał do realizacji tego pomysłu. Zainteresował władze lubelskich uczelni i województwa, zdobył sponsorów oraz namówił wykładowców, nie tylko uniwersyteckich, do udziału w Letniej Akademii Reportażu im. R. Kapuścińskiego. Byłam już dwukrotnie w Siennicy Różanej i cieszę się z tego ogromnie.

Jeżdżę także do Pawłowa koło Rejowca. W tej miejscowości Ryszard spędzał ostatnie wakacje przed wojną. Teraz odbywają się tam Zloty Miłośników Twórczości Ryszarda Kapuścińskiego, czyli Kapumaniaków. W ubiegłym roku byłam tam z córką, by odsłonić tablicę upamiętniającą męża.

Bardzo bliski mężowi i mnie był też arcybiskup Józef Życiński. Metropolita lubelski zapraszał męża na Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej na KUL. Po śmierci Ryszarda postanowił na Kongresie odprawić mszę za zmarłych twórców kultury. Zawiadomił mnie o tym przez swojego asystenta, księdza Puzewicza. Nie mogłam wtedy ruszyć się z Warszawy, ale pojechała córka. Pociąg się spóźnił, więc razem z pracownicą kurii, która odebrała ją z dworca, weszły do kościoła już po rozpoczęciu mszy. A Ksiądz Arcybiskup skinął jej głową na powitanie od ołtarza.

Ksiądz Życiński przyczyniał się do tego, by Lublin był znany w świecie. Był mądrym, wrażliwym i dobrym człowiekiem. Mógł jeszcze tak wiele zdziałać dla Lublina. Jego brak będzie się teraz mocno odczuwać.

Jak ocenia pani szanse Lublina na zdobycie tytułu ESK?

– Całym sercem jestem za tym, by Lublin został Europejską Stolicą Kultury. Bo sobie na to zasłużył. Przede wszystkim dlatego, że nawiązuje kontakty z pograniczem. Studenci ukraińscy i białoruscy w przyszłości mają też być zapraszani na Wakacyjną Akademię Reportażu.

Parę miast już odpadło z rywalizacji. Zostało pięć. Myślę, że Lublin ma co najmniej równe szanse, by walczyć o zdobycie tego tytułu. Staram się, jak mogę, by w tym dopomóc Lublinowi.

Mimo iż mieszka pani w Warszawie, mieście, które także kandyduje do tytułu ESK?

– Nie przeniosę się przecież do Lublina. Nie ukrywam jednak, że chciałabym się z tym miastem zżyć. Na razie mało je znam. Owszem, oprowadzano mnie po Lublinie przy okazji każdej wizyty, ale to wszystko mało. Tylko nieutrwalone obrazki. Mam nadzieję, że przy najbliższej okazji, jak będzie ładna pogoda, to wreszcie pozwiedzam miasto.

Ta okazja nastąpi już 21 marca – weźmie pani udział w otwarciu wystawy „Zmierzch imperium” na Zamku Lubelskim.

– Fotografie Ryszarda są mniej znane niż jego książki. On sam oddzielał pisanie i robienie zdjęć. Nie chciał, by czytelnicy traktowali je jako ilustracje i ściśle wiązali z tekstem. Zawsze powtarzał, że jego książki nie są reportażami podróżniczymi, tylko literaturą i mówią o problemach, jakimi żyją ludzie w innych krajach. Nie ilustrował więc książek zdjęciami. A fotografował przez całe życie – to była jego wielka pasja. Dlatego z dyrektorem Zygmuntem Nasalskim, lubelskim kuratorem wystawy, zmieniliśmy tytuł „Z imperium”, pod jakim wystawa była prezentowana w warszawskiej Zachęcie, na „Zmierzch imperium”. By nie kojarzyła się jednoznacznie z książką „Imperium”.

Co zobaczymy na wystawie?

– 48 czarno-białych fotografii, wybranych z około tysiąca, które Ryszard zrobił podczas swoich podróży po byłym ZSRR w latach 1989-1991, oraz dwie fotografie z pierwszej podróży w 1979 roku do rodzinnego Pińska. Ta wystawa powstała z inicjatywy Instytutu Polskiego w Moskwie, w której w ubiegłym roku ukazało się „Imperium”. Po raz pierwszy te fotografie zostały zaprezentowane w Zachęcie. Lublin pokaże je jako drugi. W czerwcu wystawa pojedzie do Moskwy i może Petersburga. W listopadzie wraca do Polski, do Katowic. Zainteresowali się nią także włocławianie i Włosi.

Potem pomyślimy o następnej wystawie. Iza Wojciechowska [zmarła w 2010 r. opiekunka archiwum fotograficznego Ryszarda Kapuścińskiego – red.] planowała pokazać „Struktury” – fotografie artystyczne męża. Ryszard używał sformułowania „poetyka fragmentu” – może ono dotyczyć zarówno słowa pisanego, jak i fotografii. Ślady stóp na popękanej ziemi, zakrzepłe błoto o niesamowitej fakturze, rozwichrzona palma – nieosobowe, nieilustracyjne fragmenty rzeczywistości. Nagle coś go zafascynowało i to fotografował.

Może taką wystawę jako pierwszy pokaże Lublin?

– Niewykluczone. Planów jest dużo, a fotografii na szczęście też. Ryszard zostawił parę tysięcy negatywów, jest z czego wybierać. Teraz opiekę nad archiwum fotograficznym męża kontynuuje córka Izy Wojciechowskiej – Karolina.

Jestem pełna podziwu dla pani energii. Tyle ma pani chęci i planów, że niejeden z moich rówieśników mógłby pozazdrościć.

– Rzeczywiście, nie narzekam na brak zajęć. Staram się inicjować wznowienia książek Ryszarda. W tym roku wyjdzie – po raz pierwszy po czterdziestu latach – tom „Gdyby cała Afryka „. Nawet tytuł jest nieznany szerszemu gronu czytelników. Książka składa się z reportaży, analiz, wspaniałej publicystyki, opisujących proces dekolonizacji Afryki. Przedmowę piszę prof. Jan Milewski, afrykanista z Uniwersytetu Warszwskiego. Gdy go o to poprosiłam, zgodził się natychmiast. Mówił, że na tej książce uczy swoich studentów. Albo „Dlaczego zginął Karl von Spreti”. Wznowienie wyszło równocześnie w Polsce i we Włoszech. Przedmowę napisał Adolfo Perez Esquivel, Argentyńczyk, laureat pokojowej Nagrody Nobla, który walczył z terroryzmem.

W planach mam też rodzaj ostatniego lapidarium – odnalezione luźne zapiski, notatki.

Śmieję się, że Rysio mnie zatrudnia, bo wręczam nagrody jego imienia, otwieram poświęcone mu wystawy itp. W ostatnich latach podróżuję więcej niż kiedykolwiek przedtem. Bardzo chętnie jednak uczestniczę w tego typu wydarzeniach, bo chciałabym, żeby pamięć o nim żyła. Zasłużył sobie na to.