W marcu br, nakładem PWN i Biblioteki Gazety Wyborczej ukaże się nowa książka Ryszarda Kapuścińskiego „Pięć zmysłów dziennikarza. To nie jest zawód dla cyników”. Zawiera ona zapis warsztatów, które w latach 2000–2002 prowadził Ryszard Kapuściński dla dziennikarzy z Ameryki Łacińskiej oraz trzech wykładów, jakie w roku 1994 i w 1999 wygłosił we Włoszech. Teksty te nigdy dotąd nie ukazały się w języku polskim i po raz pierwszy zostają udostępnione polskim czytelnikom. Ich lekturę polecamy wszystkim zatroskanym o stan naszych mediów i dziennikarstwa, niszczonego przez polityczne „szczujnie”. Dla czytelników „Studia Opinii” wybraliśmy dwa fragmenty najnowszej książki Ryszarda Kapuścińskiego.
Izmael płynie dalej
Dziennikarstwo doświadcza właśnie skutków rewolucji elektronicznej. Nowe technologie ogromnie ułatwiają naszą pracę, ale nie wykonają jej za nas. Wszystkie problemy naszego zawodu, wymagania, odnoszące się do umiejętności i warsztatu, pozostają niezmienne. Wynalazki i postęp technologiczny mogą nam pomóc, ale nie zastąpią naszej pracy, naszego oddania, naszych studiów, poszukiwań i badań.
Nasz zawód charakteryzuje kilka ważnych elementów.
Pierwszy z nich to gotowość do poświęcenia części samego siebie. To wymagający zawód. Wiele jest takich, ale nasz w szczególności. Jesteśmy w pracy dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie możemy zamknąć biura o czwartej po południu i zająć się czymś innym. Dziennikarstwo zawłaszcza całe nasze życie, ale nie ma innego sposobu uprawiania tego zawodu. A raczej – uprawiania go w sposób perfekcyjny.
Może on być wykonywany na dwóch bardzo różnych poziomach.
Na poziomie rzemieślniczym, jak ma to miejsce w dziewięćdziesięciu procentach przypadków, dziennikarstwo wtedy nie różni się niczym od zawodu szewca czy ogrodnika. To jest jednak najniższy poziom tej profesji.
Jest też poziom wyższy, poziom kreatywny. Tworzą go nasze indywidualne predyspozycje i ambicje. Wymaga on jednak oddania, poświęcenia czasu i duszy.
Drugim elementem charakteryzującym ten zawód jest ciągłe dokształcanie. Istnieją profesje, których można wyuczyć się na uniwersytetach. Dostajemy dyplom i tu kończy się nasza nauka. Przez resztę życia wystarczy administrować zdobytą wiedzą. W dziennikarstwie jest inaczej, dokształcanie i nieprzerwane studia to jego conditio sine ąua non. Nasz zawód opiera się na badaniu i opisywaniu współczesnego świata, który jest w ciągłym, głębokim, dynamicznym i rewolucyjnym procesie zmian. Dzień po dniu musimy obserwować i przewidywać, co może się wydarzyć. Dokształcać się i nie przestawać uczyć. Mam wielu zdolnych przyjaciół, z którymi rozpoczynałem dziennikarską pracę. Po kilku latach słuch o nich zaginął. Wierzyli w swoje naturalne zdolności, ale w tym zawodzie talenty bardzo szybko się wypalają. Nie starczyło im sił, by go dalej uprawiać.
Jest jeszcze trzecia ważna rzecz – na dziennikarstwie nie dorobicie się fortuny. Wiele innych zawodów pozwala zarobić lepiej i szybciej. Dziennikarstwo nie daje profitów. Prawie każdy początkujący dziennikarz to człowiek biedny, który przez kolejne lata nie poprawia znacząco swej sytuacji finansowej. To profesja o strukturze feudalnej, na wyższe poziomy przechodzi się z wiekiem, potrzeba na to czasu. Spotykam wielu sfrustrowanych młodych dziennikarzy, którzy pracują za marne grosze, potem tracą pracę i nie mają szans na znalezienie innego zajęcia. Wszystko to jest częścią naszej profesji. Musicie być cierpliwi i pracowici. Czytelnicy, słuchacze i widzowie szybko rozpoznają wartość naszej pracy i tak samo szybko potrafią przypisać ją do konkretnego nazwiska. Wiedzą, że gwarantuje ono dobry produkt. To jest właśnie ten moment, w którym stajemy się dziennikarzem o stabilnej pozycji. To nie szef pisma o tym zadecyduje, ale nasi czytelnicy.
Jednak aby tę pozycję osiągnąć, konieczne jest to, o czym już wspomniałem, gotowość poświęcenia i ciągłe dokształcanie się.
Dziennikarzy można podzielić na dwie podstawowe kategorie. Kategorię poddanych i władców. Ci ostatni są naszymi panami, to oni dyktują reguły, decydują o wszystkim. Nigdy nie zajmowałem takiej pozycji, wiem jednak, że dziś nie trzeba być dziennikarzem, aby zarządzać mediami. Większość dyrektorów i szefów wielkich gazet i stacji telewizyjnych to menadżerowie, którzy nigdy nie pracowali w tym zawodzie.
Sytuacja zaczęła się zmieniać, kiedy całkiem niedawno świat zrozumiał, że informacja to ogromny biznes.
Na początku XX wieku informacja miała dwie twarze. Poszukiwała prawdy, ustalała, co rzeczywiście się wydarzyło, informowała, by kształtować opinię publiczną. Dla takiej informacji prawda była wartością podstawową.
Drugim sposobem podejścia do informacji było wykorzystywanie jej jako instrumentu w walce politycznej. Prasa, radio, telewizja u swoich początków były organami różnych partii i sił politycznych, wykorzystywanymi w walce o ich partykularne interesy. W XIX wieku we Francji, Niemczech i Włoszech każda partia i każda większa instytucja miały swoją gazetę. Informacja nie służyła tam prawdzie, ale zdobywaniu wyborców i pokonaniu wrogów politycznych.
W drugiej połowie XX wieku, szczególnie w jego ostatnich latach, po zakończeniu zimnej wojny, wraz z rewolucją elektroniczną i komunikacyjną świat biznesu odkrył nagle, że prawda nie jest już ważna, nawet walka polityczna nie jest już ważna. Liczy się atrakcyjność informacji. Kiedy więc stworzyliśmy informację-atrakcję, okazało się, że można ją dobrze sprzedać. Im bardziej atrakcyjna jest informacja, tym więcej możemy na niej zarobić.
W ten sposób informacja oddzieliła się od kultury, zaczęła unosić się w powietrzu. Ktokolwiek ma pieniądze, może ją przechwycić, upowszechnić i zarobić jeszcze więcej. To sprawia, że żyjemy teraz w zupełnie innej erze informacyjnej. To jest dzisiaj komunikacyjne novum.
Właśnie to jest przyczyną, że nagle na czele wielkich sieci telewizyjnych znajdują się osoby, które absolutnie nie mają nic wspólnego z dziennikarstwem, ludzie biznesu, powiązani z bankami, firmami ubezpieczeniowymi czy jakąkolwiek inną firmą zasobną w fundusze. Bo informacja daje zarobić i to bardzo szybko.
Jest też inny problem. Czterdzieści, pięćdziesiąt lat temu młody dziennikarz mógł spotkać się ze swoim redaktorem naczelnym i poradzić w sprawach zawodowych: jak pisać, jak zrobić reportaż radiowy lub telewizyjny. Szef, zazwyczaj starszy, odpowiedziałby mu zgodnie ze swoim doświadczeniem i dał kilka dobrych rad.
Dzisiaj spróbujcie iść do Mr. Turnera, który nigdy nie był dziennikarzem i rzadko czyta prasę lub ogląda telewizję. Niczego wam nie doradzi, bo nie ma zielonego pojęcia, jak należy uprawiać ten zawód. Jego celem i zasadą nie jest ulepszanie naszej profesji, ale powiększanie własnych profitów.
Dla takich osób dzielenie życia z innymi nie ma znaczenia, jest niepotrzebne. Ich pozycji nie buduje doświadczenie dziennikarskie, tylko stanowisko money –makera.
Dla nas, dziennikarzy pracujących z człowiekiem, którego historię staramy się poznać i zrozumieć, osobiste doświadczenie jest podstawą poszukiwań i badań. Podstawowym źródłem reporterskiej wiedzy są inni ludzie. To od innych dowiadujemy się, dokąd podążać w naszych poszukiwaniach, to oni dzielą się z nami swoim zdaniem i opinią, to oni interpretują dla nas świat, który staramy się zrozumieć i opisać.
Dziennikarstwo nie istnieje bez człowieka. Relacje z innymi to niezbędny element naszej pracy. Musimy znać się trochę na psychologii, rozumieć ludzi, wiedzieć, jak z nimi rozmawiać i jak się do nich odnosić. (…)
Pytanie od publiczności: Czy zanim Pan zaczął jeździć w poszukiwaniu tematów, tak jak my wszyscy, nie był Pan choć trochę cyniczny?
RK: Z całym przekonaniem odpowiadam, że dziennikarstwo nie może być uprawiane przez cyników. Trzeba jednak odróżnić cynizm od ostrożności, sceptycyzmu czy realizmu. Te cechy są absolutnie potrzebne, bez nich nie dałoby się wykonywać tego zawodu. Cynizm to cecha nieprzystająca do dziennikarstwa. Cynizm to cecha niegodna człowieka, cecha, która automatycznie wyklucza z dziennikarstwa. Mówimy tu tylko o wielkim dziennikarstwie, bo to jedyne, którym warto się zajmować, a nie o tej odrażającej jego formie, z którą często się dzisiaj spotykamy. (…)
Każdego roku ginie ponad stu dziennikarzy, wielu jest więzionych i torturowanych. W wielu krajach wykonywanie tego zawodu jest bardzo ryzykowne. Kto decyduje się go uprawiać i świadomy jest jego ceny, ryzyka i cierpienia, nie może być cynikiem. (…)
Pięć zmysłów dziennikarza: być, widzieć, słyszeć, dzielić się, myśleć
Przed pięćdziesięciu laty zawód dziennikarza postrzegano zupełnie inaczej niż dzisiaj. Była to profesja ważna, odgrywająca doniosłą rolę intelektualną i polityczną. Wykonywała ją wąska grupa osób, cieszących się szacunkiem społeczeństwa. Dziennikarz był osobą znaną, podziwianą.
Niektórzy z największych polityków współczesnego świata zaczynali kariery jako dziennikarze i przez całe życie byli z tego dumni. Winston Churchill był korespondentem w Afryce, zanim stał się jednym z najwybitniejszych mężów stanu XX wieku; podobnie rzecz miała się z pisarzami, by wymienić tu choćby Ernesta Hemingwaya. Ci wielcy ludzie zawsze przyznawali, że zaczynali od dziennikarstwa i nigdy nie przestali czuć się dziennikarzami. Jednak w dwóch ostatnich dekadach sytuacja ta uległa zasadniczej zmianie w wyniku ogromnych przeobrażeń, jakie dokonały się w sposobach uprawiania tego zawodu.
Współczesne dziennikarstwo prasowe jest zaledwie cząstką wielkiego świata mediów. W sferze tej, będącej przy tym w stanie permanentnej ekspansji, dziennikarze prasowi zajmują mało miejsca. Z każdym dniem rośnie liczba osób znajdujących zatrudnienie w mediach audiowizualnych, zwłaszcza w telewizji. Określani są terminem media workers, co znaczy – pracownicy mass mediów.
W odróżnieniu od dziennikarza sprzed półwiecza taki pracownik jest osobą anonimową. Nikt go nie zna, nikt nie wie, kim jest. Wynika to z fundamentalnej zmiany, jakiej uległ charakter jego pracy, produkt końcowy wygenerowany przez pracownika mass mediów nie jest jego autorskim dziełem, lecz rezultatem działań całego łańcucha pośredników, uczestniczących jak on w procesie tworzenia informacji. Nad każdym newsem emitowanym przez CNN pracuje 30, 40 anonimowych osób; w procesie obróbki uczestniczy tak wielki legion ludzi, że nie sposób wskazać autora materiału, którego ostateczną formę widzimy na ekranie telewizora.
Konsekwencją tego stanu rzeczy jest utrata czegoś tak ważnego w tym zawodzie, jak poczucie dumy z osobistego piętna wyciskanego na naszej pracy. Poczucie dumy, które pociągało za sobą również odpowiedzialność dziennikarza za to, co robi: osoba podpisująca się imieniem i nazwiskiem pod swoim tekstem czuje się odpowiedzialna za swoje słowa. Tymczasem w telewizji i wielkich multimedialnych sieciach, podobnie jak w fabrykach, ta indywidualna odpowiedzialność już nie istnieje.
Z drugiej strony rola mediów w XXI wieku niewątpliwie wzrośnie. Młodym dziennikarzom, próbującym dzisiaj sił na tym małym poletku prasy pisanej, przyjdzie działać w społeczeństwie, w którym nasza funkcja zyskiwać będzie na znaczeniu z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że jest to zawód, za pośrednictwem którego można manipulować opinią publiczną; po drugie, ponieważ mechanizmy mediów tworzą wirtualny świat zastępujący świat rzeczywisty. (…)
Jeśli idzie o tworzenie wirtualnego świata, warto przypomnieć, że jeszcze trzydzieści czy czterdzieści lat temu nasza znajomość historii była sumą wiedzy wyniesionej ze szkoły i dzięki przekazom rodzinnym z domu – tych dwóch skarbnic zbiorowej pamięci. Dzisiaj natomiast, w dobie niesłychanie dynamicznego rozwoju mediów, żyjemy w świecie, w którym historia ulega podwojeniu i gdzie współistnieją dwie równoległe historie: ta, którą poznajemy indywidualnie w szkole i w rodzinie, oraz wersja wpajana nam przez media, którą utrwalamy w naszych umysłach – niekiedy nieświadomie – za pośrednictwem telewizji, radia, Internę tu. To spiętrzenie kon-struktów medialnych sprawia, że w coraz większym stopniu żyjemy w świecie, w którym rzeczywistość wypierana jest przez fikcję. To pierwszy taki przypadek w historii ludzkości. Mamy do czynienia z fenomenem kulturowym, konsekwencje którego trudno jest przewidzieć.
Rewolucja medialna stawia przed nami fundamentalne pytanie o to, jak rozumieć świat. Mały ekran telewizora przedzierzgnął się w nowe źródło historii – telewizja fabrykuje i relacjonuje dominujące w przekazie wersje niekompetentne i zafałszowane, wersje nie skonfrontowane z prawdziwymi źródłami czy oryginalnymi dokumentami. Informacja serwowana przez wielkie media rozprzestrzenia się w tempie nieporównanie szybszym niż książki zawierające konkretną, rzetelną wiedzę.
Za przykład niech posłużą tragiczne wydarzenia, do jakich doszło w Ruandzie w 1994 roku. Jednej z największych masakr XX wieku dokonano w ciągu trzech miesięcy w położonym w głębi ogromnego afrykańskiego kontynentu małym i nieznanym kraju, posiadającym niezwykle skomplikowaną strukturę społeczną oraz bardzo specyficzną, znaną tylko nielicznym, historię kulturową i etniczną. Niewielu było ludzi, którzy wiedzieli, co stało się tam naprawdę: wykładowcy akademiccy, eksperci specjalizujący się w tematyce Afryki. Kiedy wiadomość obiegła świat, tę wąską grupę osób zdumiał fałsz, z jakim przedstawiono ruandyjski horror.
Miliony ludzi na wszystkich kontynentach poznały nierzeczywistą historię tych wypadków z wiadomości telewizyjnych. Owa fikcyjna konstrukcja była jedyną, jaka do nas dotarła, jedyną wówczas dostępną i jedyną, jaka została nam w pamięci, ponieważ głosy alternatywne – książki o Ruandzie autorstwa antropologów, socjologów i innych ekspertów – nie są tak dostępne, jak mass media. Zwykli ludzie znają historię świata z wielkich mediów.
Wirtualne – jak ruandyjskie – wydarzenia zajmują coraz nachalniej miejsce realnego świata. Manipulacja oddala nas od rzeczywistych problemów pojawiających się w różnych cywilizacjach. Żyjemy w świecie nasyconym tak wieloma kulturami, że tylko ścisła grupa specjalistów potrafi dociec sensu zachodzących wydarzeń. Pozostali czerpią wiedzę z wybiórczego i powierzchownego dyskursu, który wielkie media kondensują w jednominutowej pigułce. Mamy do czynienia z problemem, który będzie narastał, dopóki informacja będzie przynosić olbrzymie pieniądze, pozostawać pod wpływem kapitału i rywalizować jako produkt kreowany przez właścicieli mediów.(…)