Autor:Krzysztof Masłoń
Źródło:Rzeczpospolita
Kibicowałem jego „Mapie Mundi”. Miała to być trylogia, z
„Hebanem” jako pierwszym tomem i dwoma następnymi tomami poświęconymi
Ameryce Łacińskiej i Azji. Ten amerykański tom był bliski powstania po
podróżach do Argentyny i Kolumbii w 2002 roku, ale ustąpić musiał
zamierzeniu pisarskiemu podjętemu jakby z marszu, niemal w przededniu
olimpiady w Atenach – „Podróżom z Herodotem”. Pamiętam, jak zarażał mnie
entuzjazmem do swego antycznego bohatera. „Jego „Dzieje” to wielki
utwór prozy światowej mający polifoniczną strukturę – przekonywał. – On
przedstawiał świat tak, jak wielki kompozytor buduje swoją symfonię”.
Tak i postrzegał świat Pan Ryszard; jako współzależność różnych
elementów, kultur, ludów, razem tworzących wielką syntezę.
„Mapa Mundi” nie powstanie, jak też nie doczekamy się jego
książki o krainie dzieciństwa, o Polesiu, Pińsku. Nie wdrapię się już
nigdy na stryszek jego domu na Kolonii Staszica, by wysłuchać
sceptycznych sądów pisarza o nowoczesności i globalizacji. Mając
świadomość, że odrywam go od zajęć pilniejszych i ważniejszych.
Chociaż Ryszard Kapuściński, stale narzekając, że
najprzeróżniejsze obowiązki odrywają go od pisania, lubił spotkania z
czytelnikami i dziennikarzami, wykłady i dyskusje. Podkreślał, że
dziennikarstwo – takie jakie uprawiał – nie jest zawodem dla cyników.
Pokazywał inny świat. Świat niepojęty, czasem zredukowany do
jednej koszuli, garnki, miski, łyka wody. W takim świecie – zazwyczaj
głuchym i niemym – żyje dwie trzecie ludzkości. Przypominał o tym nam –
wciąż niezadowolonym, nienasyconym, zajętym tym, co nieistotne,
trzeciorzędne, błahe.