Druga edycja Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki 2010 roku. Jurorzy nominowali dziesięć tytułów – siedem przekładów i trzy książki polskie.
Raport o współczesnym niewolnictwie, opowieść o przemianach, jakie dokonały się w Chinach w ostatnich dziesięcioleciach, historia kobiet żołnierek z drugiej wojny światowej, Kuba widziana oczami blogerki. A poza tym – Rwanda, Turkmenistan, Kambodża i Polska. Autorzy nominowanych książek opisują prawie cały świat. W tym roku jury – pisarka i dziennikarka Małgorzata Szejnert (przewodnicząca), tłumacz literatury polskiej Anders Bodegard, dokumentalista filmowy Maciej J. Drygas, redaktor naczelny „Nowych Książek” Tomasz Łubieński i reporterka Olga Stanisławska wybierało spośród 47 książek. Finałową piątkę poznamy 7 kwietnia, a laureata drugiej edycji Nagrody im. R. Kapuścińskiego – ustanowionej przez Miasto Stołeczne Warszawa – 13 maja. Zwycięzca otrzyma 50 tys. zł, a jeśli będzie nim autor zagraniczny, nagrodę – 15 tys. zł odbierze także jego tłumacz.
Kandydata do nagrody mógł zgłosić każdy: czytelnicy, wydawcy, autorzy. Ma ona charakter międzynarodowy – brani są pod uwagę także autorzy zagraniczni, których książki zostały przełożone na język polski i opublikowane w minionym roku. W grę wchodzą tylko pierwsze wydania. Pierwszym laureatem został francuski dziennikarz i korespondent wojenny Jean Hatzfeld za reportaż „Strategia antylop”, którą spolszczył Jacek Giszczak.
Współorganizatorem Nagrody jest „Gazeta Wyborcza”.
Yoani Sanchez: Cuba libre. Notatki z Hawany
(przeł. Joanna Wachowiak-Finlaison, wyd. W.A.B., Warszawa)
Yoani Sanchez mieszka na Kubie, jest jedną z najsłynniejszych blogerek świata. „Cuba libre” to wyciąg z jej bloga. By go prowadzić Sanchez przemyka się w przebraniu do hoteli dla cudzoziemców, nielicznych kafejek internetowych, z których przede wszystkim mogą korzystać turyści. Podkreśla, że używa humoru i ironii, że jej zapiski nie są głosem ofiary. Kieruje je do pokolenia Kubańczyków, którzy mają 25 – 40 lat, którzy do tej pory albo milczeli, albo starali się za wszelką cenę wyjechać na emigrację. Sanchez opisuje codzienne życie – kłopoty z psującą stale się windą w jej wieżowcu, domy popadające w ruinę, ciasnotę mieszkań, wywiadówkę syna i powód, dla którego nie ma on siostry. ” Wszystko, co piszę, w gruncie rzeczy sprowadza się do zadawania jednego pytania, które chodzi po głowie wszystkim na Kubie. Jak się ma to, co nas na tej wyspie otacza, do tego, co nam kiedyś obiecywali? Co się stało? Co ma wspólnego ten kraj, który znamy, z tamtym idealnym, który zapowiadano?” – mówiła w wywiadzie dla „Gazety”.
Wojciech Tochman: Dzisiaj narysujemy śmierć
(wyd. Czarne, Wołowiec)
Reporter udziela głosu tym, którzy przeżyli wydarzenia, do jakich doszło we Rwandzie w 1994 roku. „Przez sto dni zabijano tu dziesięć tysięcy ludzi dziennie, czterystu w ciągu godziny, siedmiu w ciągu minuty. „Kraj tysiąca wzgórz i miliona uśmiechów „zamienił się nagle w kraj miliona śmierdzących trupów” – pisze autor. Po kilkunastu latach od rwandyjskiej masakry Tochman rozmawia z tymi, którzy przeżyli. Jego rozmówcy otwierają się powoli, on jest cierpliwy, pozwala im na własny rytm opowieści. Mówią o gwałtach, śmierci bliskich, przerażającym strachu, ucieczce przed prześladowcami. Dziś – zdarza się to często – ofiary żyją w sąsiedztwie swoich katów, kobiety wychowują poczęte w wyniku gwałtu dzieci, umierają na AIDS. Być może czas zaleczył jakieś powierzchowne rany, ale nie te zadane ludzkiej godności. „Ocalili mnie od śmierci, ale nikt nie ocalił mnie od tego, co potem” – mówi jedna z bohaterek tej książki. Do Rwandy ściągnęło wielu dziennikarzy, reporterów, pisarzy. By relacjonować, próbować objaśniać. By pytać: Jak do tego doszło? Kto zawinił? Co zrobiono, by pomóc, zapobiec? Tochman pyta nie tylko ofiary i katów, dopytuje też świadków, m.in. dwóch polskich żołnierzy ONZ, z których jeden Jerzy Mączka po latach powraca na Gikondo. A także polskich księży, którzy byli w Rwandzie w tym czasie. „W kościele był wystawiony Najświętszy Sakrament, więc ludzi wyprowadzono na zewnątrz” – usłyszy od jednego z palotynów. Arcybiskup Henryk Hoser, który spędził w Rwandzie 21 lat nie zgodzi się, by reporter wykorzystał odpowiedzi na zadane pytania. Woli inny temat.
John Pomfret: Lekcje chińskiego. Dzieci rewolucji kulturalnej i dzisiejsze Chiny
(przeł. Jan Halbersztat, wyd. Ushuaia.pl, Warszawa)
„Jeśli macie przeczytać tylko jedną książkę o Chinach, niech to będzie właśnie ta” – tak niedawno rekomendowała „Lekcje chińskiego” Maria Kruczkowska w znakomitym przewodniku po najlepszych książkach o Państwie Środka, jaki niedawno zamieściła na łamach „Gazety”.
Autor „Lekcji…”, John Pomfret, dziś dziennikarz i reporter wojenny, we wrześniu 1980 roku po ukończeniu trzeciego roku na Uniwersytecie Stanforda przyjechał do Chin, aby na Uniwersytecie Nankińskim uczyć się chińskiego. W tym czasie niemal nie było w Chinach cudzoziemców, zagraniczni studenci mieli wydzielone akademiki. On uparł się, żeby mieszkać i dzielić życie ze swoimi chińskimi kolegami. Jego obecność – 188 cm wzrostu, duży nos i to, że umiał tańczyć, wzbudziły wśród nich wielkie poruszenie. Dla większości był pierwszym cudzoziemcem, jakiego spotkali w życiu. Gdy po latach Pomfret spotkał się z nimi na zjeździe absolwentów, udało mu się namówić ich na wspomnienia. Z ich opowieści powstała książka wyjątkowa, która opowiada o zmianach, jakie dokonały się w Chinach w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat.
Wojciech Górecki: Toast za przodków
(Wojciech Górecki, wyd. Czarne, Wołowiec)
„To jest opowieść o Azerbejdżanie, Gruzji i Armenii – trzech krajach, które wchodziły w skład Związku Radzieckiego, a obecnie z mozołem budują swoje państwa. Gruzini i Ormianie mieli przed wiekami kwitnące królestwa, zdławione przez potężniejszych sąsiadów. Azerbejdżan nie istniał wcześniej jako jednolite państwo (poza epizodem z lat 1918-1920), ale dowodząc swojego prawa do bytu, też najchętniej odwołuje się do przeszłości” – rozpoczyna swoją książkę Wojciech Górecki. Jego „Toast za przodków” to fascynująca opowieść o Kaukazie, mieszance kultur położonej na styku Europy i Azji, czerpiącej z tradycji obydwu kontynentów. Autor zabiera czytelnika do maleńkich wiosek i wielkich miast, przysłuchuje się jego rozmowom z ludźmi i zagląda do ich domów. Książka jest celnym opisem codzienności tego rejonu i fascynującym esejem o jego historii.
Peter Fröberg Idling: Uśmiech Pol Pota
(przeł. Mariusz Kalinowski, wyd. Czarne, Wołowiec)
W Kambodży Pol Pota zgładzono blisko dwa miliony ludzi, wieści o zbrodniach nie docierały do międzynarodowej opinii publicznej. „Kambodża była krajem zamkniętym. Przez jakiś czas niewielu ludzi na Zachodzie miało pojęcie, co tam się działo naprawdę. Szwedzi pojechali do Khmerów i nie umieli odkryć prawdy” – mówił w wywiadzie dla „Gazety” Peter Fröberg Idling. W swojej książce opowiada o zafascynowanych reżimem Czerwonych Kmerów intelektualistach ze Szwecji, którzy w 1978 roku wyprawili się do Kambodży, by zobaczyć ten kraj na własne oczy. Byli w nim przez dwa tygodnie, nie zauważając, że odwiedzają kraj dotknięty ludobójstwem. „Istniały podobne wycieczki do ZSRR czasów Stalina. Wielu lewicowych entuzjastów pisało, że wprawdzie widzą wiele nędzy, lecz nie zamierzają o tym informować opinii publicznej. W ZSRR – tłumaczyli – dzieją się również rzeczy wielkie, wspaniałe, trwa rewolucja, której finał będzie jedną szczęśliwością, ale ta rewolucja na świecie ma wielu wrogów, więc trzeba ją osłaniać. Te raporty sprzed dziesięcioleci to jakieś – niewielkie, lecz jednak – usprawiedliwienie. Oni naprawdę nic nie widzieli. Inna rzecz, co zrobiliby, gdyby zobaczyli, bo nie zadawali trudnych pytań” – mówi Idling. Jego książka rozlicza i przestrzega przed łatwością, z jaką lewicowi dziennikarze uwierzyli, że śmierć setek ludzi może być niezbędnym etapem w budowaniu nowego porządku.
Kevin Frazier, Arto Halonen: W cieniu świętej księgi
(przeł. Sebastian Musielak, wyd. Czarne, Wołowiec)
W kilku europejskich krajach ukazały się przekłady świętej księgi „Ruhnama” Saparmurata Nijazowa, przywódcy Turkemenistanu. Bynajmniej nie zdecydowały o tym walory literackie dzieła. Chodziło o dostęp do zasobów naturalnych Turkmenistanu i przypodobanie się ich przywódcy. Fiński reżyser Arto Halonen i amerykański dziennikarz i prawnik Kevin Frazier obnażają w swojej książce powody, dla których zagraniczne firmy robią interesy w Turkmenistanie nie bacząc na żadne okoliczności. Tymczasem mieszkańcy tego kraju sami mówią o sobie, że są byłymi, obecnymi bądź przyszłymi więźniami, zlikwidowano tam niemal publiczną służbę zdrowia i brakuje lekarstw, a gdy nie ma rąk do zbierania bawełny na ulicach odbywają się regularne łapanki. Wielomilionowe kontrakty nie poprawiają położenia zwykłych ludzi. „W cieniu świętej księgi” niezwykle trafnie demaskuje, jakie są skutki zacieśniania współpracy międzynarodowych korporacji i autorytarnych rządów. „Dostojewski powiedziałby, że winni są wszyscy. Bez względu na to, gdzie żyjemy, wszyscy przyłożyliśmy rękę do torturowania turkmeńskich dysydentów i ucisku całego narodu. I na każdym z nas spoczywa odpowiedzialność, każdy z nas powinien zrobić co tylko w jego mocy, by tę sytuację zmienić” – przekonują Kevin Frazier i Arto Halonen.
Swietłana Aleksijewicz: Wojna nie ma w sobie nic z kobiety
(przeł. Jerzy Czech, wyd. Czarne, Wołowiec)
Kobiety żołnierki. W regularnej armii było ich milion. Młodziutkie, ledwie skończyły studia, zaczynały pierwszą pracę. „Poszłam na wojnę taka mała, że przez ten czas trochę urosłam” – mówi jedna z bohaterek tej książki. Rwały się na wojnę, by ratować ojczyznę, albo pomścić kogoś bliskiego. Nie miały o niej pojęcia. Szły na front w lekkich pantoflach i spódnicach. W chustkach na głowie. Bardzo szybko zapominały, czym są obcasy i jak wyglądają sukienki. Bywały wyborowymi strzelcami, walczyły w piechocie. Niektóre pełniły bardziej „kobiece” role, były na przykład sanitariuszkami, musiały zbierać z pola walki rannych żołnierzy, często pod ostrzałem. I dźwigać do okopu, by opatrzyć rany. Albo nosić amputowane kończyny z sali operacyjnej. Tęskniły za matkami, wołały je we śnie. „Wojna…” to książka utkana z dziesiątek relacji kobiet walczących w czasie II wojny światowej. Aleksijewicz przez 20 lat jeździła do żołnierek, by wysłuchać ponad 500 relacji. „To był wielki temat! Istniał tylko męski kanon pisania o wojnie. Ponad pięć tysięcy wojen i praktycznie każda opisana z męskiego punktu widzenia. Weźmy taką scenę. W mińskiej fabryce traktorów szukałam kobiety, która była strzelcem wyborowym. I to znakomitym. Poszłam do działu kadr i usłyszałam od dyrektora: „A mało to jest mężczyzn? Po co słuchać tych babskich historii? Tych fantazji”- mówi w wywiadzie dla „Gazety” zapytana, dlaczego tyle czasu poświęciła jednemu tematowi.
Chloe Hooper: Wysoki. Śmierć Camerona Doomadgee
(przeł. Agnieszka Nowakowska, wyd. Czarne, Wołowiec)
W policyjnym areszcie na Palm Island leżącej u wybrzeży Australii umiera Cameron Doomadgee, pijak i damski bokser. Policjanci twierdzą, że potknął się na schodach, upadł i to spowodowało jego śmierć. Camerona eskortował do komisariatu Christopher Hurley, ten sam, który oberwał od Hurleya, gdy go aresztował. Wtedy policjant nie zrewanżował się. Ale czy na pewno? Nie pierwszy to przypadek tajemniczej śmierci w areszcie. O śledztwo upomina się rodzina Camerona i lokalna społeczność.
Całą sprawę opisze dziennikarka z Melbourne, nie tylko skrupulatnie przyglądając się śledztwu, sprawie sądowej, ale przy okazji znakomicie kreśląc sytuację społeczną i rasowe uprzedzenia w tropikalnym australijskim raju. Bo Cameron Doomadgee był Aborygenem, a Christopher Hurley białym policjantem.
Michał Olszewski: Zapiski na biletach
(wyd. W.A.B., Warszawa)
Trasa Kraków – Bielsko-Biała. Autostrada A4 z Krakowa do Wrocławia. Bus relacji Kraków-Bochnia. Samolot z Pyrzowic do Barcelony. Zakupy w Ikea. Otwierający „Zapiski…” rozdział nosi tytuł „Jazda polska” trafnie uprzedzając czytelnika, jak podróż go czeka. Są to bowiem notatki z wojaży po Polsce, gdzie surówkę z kapusty kiszonej dopełnia pomarańcza, a narodową potrawą stał się kebab. Autor tej Polski nie wyśmiewa, ale i nie traktuje jej z nadmierną czułością. Rejestruje jej pokraczność, przaśność. I to, że mimo wszystko stała się lepsza niż za czasów PRL-owskiej szarzyzny. Że jest jakaś, ale już wkrótce może stać się zunifikowana na wzór europejski.
Bywa, że autor porzuci na chwilę jeżdżenie po Polsce i na chwilę przysiądzie w barze Kazimierz w Krakowie przy ulicy Krakowskiej. W nim nagle spostrzeże szczegół, który łączy ten bar z hotelami i restauracjami jak świat szeroki od Kazachstanu po Stany Zjednoczone, a jest nim „sztuczny chlorofil i mitochondria z polimerów”, czyli sztuczne kwiatki. Olszewski bywa zabawny i ironiczny: „Jeśli istnieje piekło pisarzy, jakiś wewnętrzny krąg, w którym wszystkie gryzipiórki smażą się w kotłach, jęczą, beczą i łkają, to Ikea jest jego bramą”. Nie wierzycie? Spójrzcie na półki regałów przy okazji wyprawy do Ikea po kanapę.
E. Benjamin Skinner: Zbrodnia. Twarzą w twarz ze współczesnym niewolnictwem
(przeł. Jacek Konieczny, wyd. Znak, Kraków)
Haiti, Sudan, Rumunia, Mołdawia, Holandia, Indie, Stany Zjednoczone. Tu i teraz. Nie w przeszłości. Kilkadziesiąt dolarów i kontakt do handlarza wystarczy, żeby kupić sobie niewolnika. Dorosłego – kobietę, mężczyznę albo dziecko. Żeby gotował i sprzątał. Żeby go bić i wykorzystywać seksualnie. Niewolnictwo istnieje na każdym kontynencie. W naddniestrzańskich miasteczkach nie spotyka się młodych kobiet, bo trafiły do burdeli w Stambule albo na Bliskim Wschodzie. W Indiach długi ojca mogą odpracowywać jego dzieci i nie chodzi tu o wielkie kwoty. W Bukareszcie alfons zaproponował autorowi „Zbrodni…” kobietę w zamian za używany samochód. E. Benjamin Skinner nie pozostawia żadnych złudzeń, bo chociaż opisuje ludzi, którzy walczą z niewolnictwem, to i wśród nich obnaża hipokryzję, uprzedzenia i gotowość, by ratować na przykład chrześcijanina, ale muzułmanina już nie.