„Dramaturgia collage-u” recenzja ksiązki „Lapidarium II”

Autor: Marek Miller
źródło: Społeczeństwo Otwarte nr 4 s.49-50
data publikacji: 1996-04-01

Ryszard Kapuściński w pierwszym tomie napisał: Lapidarium to miejsce (skwer w mieście, dziedziniec w zamku, patio w muzeum), gdzie składa się znalezione kamienie, szczątki rzeźb i fragmenty budowli – a to odłamek tułowia albo ręki, a to kawałek gzymsu czy kolumny, słowem rzeczy będące częścią, nie istniejącej (już, teraz, nigdy) całości i z którymi nie wiadomo co zrobić.

Może pozostaną jako świadectwa czasu przeszłego, jako ślad prób, jako znaki? A może w naszym świecie, już tak rozrośniętym, tak ogromnym a zarazem coraz bardziej chaotycznym i trudnym do objęcia do uporządkowania, wszystko zmierza w stronę wielkiego collage-u, w stronę luźnego zbioru fragmentów; a nie właśnie w stronę lapidarium.

Zastanawiam się, skąd wzięło początek to myślenie Kapuścińskiego w obrazie świata jako o collage’u. Może z samego dziennikarstwa, bo czymże jest reportaż jak nie zbiorem dokumentów, zdjęć, cytatów z czyichś wypowiedzi, zmontowanych przez reportera. Jedno wydaje się faktem: teoria collage’u wysiadywana była tak długo, czego dowodem są wcześniejsze książki Kapuścińskiego noszące ślady tego właśnie myślenia. Każda historia winna być opowiedziana językiem biologicznie z nią zrośniętym. Historia Lapidarium opowiedziana jest takim właśnie językiem – językiem collage’u. Czy to stwierdzenie tłumaczy wszystko?

Lapidarium II zaczyna się od słów: Pierwszy tom tych zapisków pt. Lapidarium ukazał się w „Czytelniku” w 1990 roku. Tom kolejny, drugi, obejmuje notatki z lat 1985-1995, zebrane tu bez zachowania porządku chronologicznego. Dlaczego tak? Nie chciało mu się tych notatek uporządkować, poukładać? A może rządzi tymi notatkami inny porządek? Ale jaki?

Lapidarium Kapuścińskiego. To on wybrał ten skwer, to patio, ten dziedziniec. To on naznosił tu właśnie te, a nie inne szczątki i fragmenty. Ale przecież nawet lapidarium urządza się z jakąś myślą, ideą, planem. A jeśli prawdą byłoby, że wszystko na tym świecie zmierza w stronę wielkiego collage’u, to i collage ma przecież swoją kompozycję i dramaturgię.

Jakie więc mogło być myślenie autora Lapidarium przygotowującego ekspozycję swoich zbiorów?

Punkt pierwszy. Założona skromność, racjonalizm i obiektywizowanie cechujące prace naukowców, założona świadomość własnych ograniczeń i niemożności. Im bardziej jednak te cechy podkreśla autor, tym bardziej na zwiedzającego Lapidarium działa rozmach tej kolekcji, jej bogactwo i apetyt na opowieść o całości świata. Apetyt na wielki fresk ludzkości, na panoramę jej dziejów. Na wydzieranie historii jej ukrytych znaczeń i tajemnic. To prawda, że u Kapuścińskiego oglądamy tylko fragmenty, ale są to fragmenty z całości budowli, a nie tylko z jej części. W miarę upływu czasu coraz częściej słyszę u autora kolekcji pytanie o wielkiego architekta tej budowli (że posłużę się językiem masonów), ale może tylko tak mi się wydaje, albo chciałbym to usłyszeć.

Punkt drugi. Kapuściński mówi o pogłębiającym się chaosie świata, który nas wciąga w swą otchłań, mówi o „niagarze” wydarzeń, które nas przerastają i przytłaczają, ale jego Lapidarium jest tego żywym zaprzeczeniem, dominuje w nim bowiem tęsknota za ładem, harmonią i uporządkowaniem. Ileż tu wysiłku, energii i zdeterminowania włożonego w punkty, podpunkty, tabelki, schematy, plansze i odsyłacze. Bardziej przypomina mi to strukturę encyklopedii niż dziwne materii pomieszanie w collage’ach. W planie intelektualnym jest niewątpliwie Lapidarium zamierzeniem niezwykle nieskromnym, zuchwałym i romantycznym. Zamiarem racjonalnego zamachu na tajemnice świata.

Ileż energii, wysiłku i zdeterminowania wkłada autor w objaśnienie, wyjaśnianie i tłumaczenie świata. Dlaczego, między innymi, kupujemy jego książki? Bo skomplikowane mechanizmy historii stają się nagle zrozumiałe i przejrzyste, a pozostają fascynujące. Kapuściński jest niestrudzonym popularyzatorem i propagatorem wiedzy o problemach współczesnego świata. Jest jednym z niewielu polskich intelektualistów, któremu udało się opuścić inteligenckie getto, inteligenckie eremy i nawiązać dialog ze społeczeństwem.

Dziwne to Lapidarium, dziwny to collage. Przypomina mi rodzaj ekspertyzy czy raportu robionego w praktycznym celu – żeby zdać sobie sprawę, w jakim jesteśmy miejscu, co to miejsce oznacza i co w związku z tym należało by zrobić. Praktycznie dziś, jutro, pojutrze.

To Lapidarium to raczej sprawne, praktyczne narzędzie służące do czego? Narzędzie do naprawy codziennej samego siebie, naprawy Rzeczypospolitej, naprawy świata wreszcie. Kapuściński dotlenia, daje wiarę i zarysowywuje horyzonty. Jego literatura i jego życie jest wyzwaniem, prowokacją, namacalnym przykładem, że nie tylko Europa, ale i świat jest dla nas do zdobycia. My którzy nie mieliśmy nigdy kolonii, dzięki Kapuścińskiemu stajemy się posiadaczami najbardziej rozległego i trwałego imperium. To obłaskawianie i uprzystępnianie nam świata jest największą zasługą książki.

Punkt czwarty i ostatni. Autor Lapidarium jest jednocześnie jego głównym bohaterem. To zdecydowanie nowy typ bohatera, tak jak i zdecydowanie nowy typ literatury, łączący wątek romantyczny i pozytywistyczny w jedność. To bohater, który nareszcie nie musi tylko cierpieć i przegrywać, który doczekał samorealizacji, a jego wiek męski nie stał się wiekiem klęski. To bohater pracujący nad sobą i dla siebie. Przedsiębiorczy, zaradny i pracowity. Nie tylko czerpiący energię z życiowych akumulatorów, ale dbający o ich codzienne ładowanie. Ten bohater to ziszczenie marzeń i sennych majaków Witkacego i Gombrowicza, bot o bohater łączący i godzący wreszcie Polaka obywatela z Polakiem człowiekiem. Wolny bohater wolnego kraju. A jednocześnie to bohater na wskroś romantyczny, gotowy wadzić się z Bogiem albo wsiąść na statek płynący ku nieznanym lądom. I, co najważniejsze, to bohater „robiący w jasnym”, apelujący do tego, co w człowieku dobre, co nosi znamiona rozwoju, znamiona człowieczeństwa. Dla mnie Kapuściński to „dzika kaczka”, w odróżnieniu od kaczki dziennikarskiej.

Saint – Exupery o takich kaczkach pisał: W okresie ptasich wędrówek, dzikie kaczki budzą dziwny niepokój na terenach, nad którymi przelatują. Jakby znęcone przez olbrzymi trójkątny klucz dzikich kaczek, domowe kaczki nieporadnie usiłują wzbić się w górę. Dziki zew obudził w nich instynkt dzikości. Na jedną chwilę kaczki domowe zmieniają się w ptaki wędrowne. W małej, twardej główce, wypełnionej skromnymi obrazkami stawu, robaków, podwórza rozsuwają się nagle rozległe kontynenty, zapach wiatru i geografia mórz. Ptak nie podejrzewa, że ma mózg tak obszerny, aby pomieścił tyle cudowności, a tu nagle zaczyna bić skrzydłami, odwraca się od ziarna, odwraca się od robaków i chce dziką kaczkę…