
źródło: Odra nr 6 s. 115-16
data publikacji: 1996-01-01
Najnowsza książka Ryszarda Kapuścińskiego kończy się zapisem snu jej autora. Z trzymanego w ręku zegarka znikają nagle cyfry, znikają wskazówki. Z wnętrza zegarka wysypują się kółka, sprężynki, blaszki. „Stoję bezradny, w zupełnej pustce”. Rozsypane kółka, trybiki i sprężynki nie są już zegarkiem. Ale nadal pozostają częściami zegarka. Nie mówią już, która jest godzina, ale mądry człowiek nadal potrafi odczytać z nich wiele informacji o zegarku.
„Lapidarium II” jest drugim już tomem Ryszarda Kapuścińskiego, w którym autor opowiada o otaczającym świecie nie przez zapis dziejących się gdzieś rewolucji, nie przez opis postaci obalanych satrapów, ale układając jego obraz z rozsypanych kawałków. Okruchów, części, skrawków… kółek i blaszek, które wypadły z zegarka. Bo mądry człowiek będzie umiał ułożyć z nich swój własny obraz świata.
Można oczywiście powiedzieć, że oto właśnie autor – jak sam przecież pisał – stanął bezradny, w zupełnej pustce wobec tempa, w jakim zmienia się świat i uległ. Stanął bezradny i zrezygnował z próby jego opisania. Poddał się rzeczywistości CD-Romów, Internetu i telewizji. Rzeczywistości wojen, podczas których ludzi zabija się przed włączonymi kamerami sieci telewizyjnych, by bezpośrednią transmisją śmierci zabawić ludzi jedzących śniadanie na drugiej półkuli. Bo jak. poradzić sobie z pędzącą lawiną historii, skoro dla wszechobecnych kamer ważny jest nie sens wydarzeń, ale jedynie to, żeby obraz był wystarczająco dramatyczny? Telewizja, cytuje Kapuściński byłego szefa” The New Yorkera”, oducza zdolności skupienia na czymś jednym przez dłuższą chwilę: „Tekst będzie więc musiał być krótki jak migawka, błysk, jak strzał, a przez to najczęściej powierzchowny i nawet – byłe jaki”.
Ale to nie byłaby prawda, a przynajmniej nie cała prawda. „…odbiorca chce mieć dzisiaj całą opowieść w trzy minuty!” – pisze gorzko O Kapuściński, czyniąc kolejne „Lapidarium” wyrazem niezgody na ten narzucony ludziom sposób poznawania świata. Na postrzeganie naskórkowe, pobieżne i głupie. Ale co w zamian? Jak z tych rozsypanych kawałków ułożyć całość? Skoro ludzie nie są już w stanie odbierać świata innego niż podzielony na bity, poszarpany na małe fragmenty, których jest już za wiele, by dało się ułożyć z nich spójny obraz, niech więc mają go także w książkach, może ostatnich drukowanych metodą Gutenberga. Ale na tym koniec. Jeśli pospieszna forma przekazu musi być koncesją na rzecz pędzącej lawiny historii, to pozostaje jeszcze styl, język, sens, refleksja. Jeśli nie można wygrać wyścigu o czas, o prawo do opowiadania o rzeczywistości w sposób głębszy niż dziennikowe newsy, to pozostaje jeszcze myśl, której nie da się już tak łatwo przełożyć na migające kolorowe obrazki.
W Nowym Jorku książki o tym, czy polityka Gorbaczowa umożliwi Związkowi Radzieckiemu przetrwanie, ukazały się na rynku w momencie, gdy Związku Radzieckiego już nie było. Kapuściński pyta: „Jak uniknąć, by własne pisanie nie stało się zbędne równie szybko?” I odpowiada: „Moją odpowiedzią jest eseizacja jak prozy”. Krótkie teksty, z których złożone jest „Lapidarium”, czasem bliskie niemal aforyzmom, innym razem rozbudowane do rozmiarów właśnie stronicowych miniesejów, łączy jedno. W każdym z nich widać potrzebę nazwania jakiegoś problemu, chęć opisania zjawiska, które trwa, być może za chwilę przeminie, więc trzeba zapisać je już, właśnie w tej chwili, a jednocześnie widać gotowość do wzięcia odpowiedzialności za wszystko, co zostało napisane.
„Czytelnicy i wydawcy nie chcą czekać, aż wielkie nazwisko wypowie się dziełem rozwiniętym, klasycznie zbudowanym. Chcą znać jego refleksje, opinie, sekrety umysłu – teraz, już” – napisał Kapuściński o mnożących się w czasach pośpiechu wywiadach-rzekach z wielkimi. Problem tylko w tym, by dociekliwość rozmówcy, jego wiedza i poziom dorównywały osobie pytanej. „Lapidarium II” jest odmianą tej formy, wywiadem z samym sobą, w dodatku wywiadem pozbawionym pytań, których rolę pełnią puste miejsca oddzielające kolejne uwagi.
Forma luźnych notatek jest formą kuszącą. Daje szansę wypowiedzenia myśli na tematy, których nie było, ani pewnie nigdy nie będzie okazji poruszyć w książce (choć kilka stron zapisków na temat typologii durniów i problemu głupoty, warte byłoby obszernej rozprawy) czy wierszu. Pozornie jest to także forma łatwiejsza, bo cóż w końcu trudnego w snuciu refleksji, które akurat pojawiają się w głowie. Ta łatwość jest jednak najbardziej niebezpieczna, bo grozi utratą samokontroli nad tekstem. Ryszard Kapuściński zapiski z sześciu lat, podczas których na świecie upadały jedne ustroje a rodziły się nowe, zanikały jedne państwa, a na ich miejsce powstawały inne, zawarł na stu kilkudziesięciu stronach. Dlatego nie ma w tej książce rzeczy zbędnych.
„Lapidarium II” jest jednocześnie książką o tworzeniu. O języku, który musi zmieniać się w zależności od opisywanego tematu; dlatego „Wojna futbolowa” napisana jest zbliżonym do hiszpańskiego językiem barokowej obfitości, a „Imperium” długimi nianiami oddającymi bezmiar szerokiego rosyjskiego krajobrazu. O poezji jako ćwiczeniu rytmu języka, o fotografowaniu, podobnym do pisania w dążeniu do plastycznego przedstawienia obiektu. O tym, że wojny i umierania na froncie nie da się opisać siedząc w komfortowym fotelu, z dala od bitwy. Kapuściński pokazuje zarówno techniczną, jak i intelektualną podszewkę swej twórczości, wyborów, motywacji, zamyśleń. I zdradza marzenia. Chciałby napisać historię „Jednego Dnia Świata”. Jak rankiem słońce wschodzi nad Tybetem, nad Saharą, nad Florencją i Limą, jak w dzień ruszają muły, ludzie ubijają maniok, okopują ziemniaki, i jak wieczorem następuje zbliżanie się ciał. Marzenie o wielkim opisaniu świata, może już nierealnym, a może takim, które pod ręką mistrza da się zamknąć w formie krótkich, rwanych notatek.
Bohaterem „Lapidarium” jest człowiek stojący przed wyzwaniami, niesionymi przez świat. Ryszard Kapuściński powiada, że tym człowiekiem jest on sam i jest to uczciwość reportera, który opisuje tylko to, co sam zobaczył, czego doświadczył, co przeżył, ale te same pytania bez odpowiedzi stoją przed innymi. Tymi, do których adresowana jest jego książka, którzy – jak sam Kapuściński – podróżują, przyglądają się, czytają, rozmyślają… Świat przesączony przez osobowość Kapuścińskiego staje się bardziej zrozumiały. Nie staje się przez to bardziej przyjazny ani bliższy, ale może choć trochę łatwiejszy do zaakceptowania, skoro musi już taki być.