Autor: Adam Kajzer, 24 marca 2011
W Polsce pojawia się coraz więcej książek o Rwandzie. Jednak język, którym opisuje się ten kraj niewiele zmienił się od tego używanego w latach 90. Ciągle pisze się „o walkach plemiennych, o Tutsi, o Hutu”. Dwa mało znane fragmenty wypowiedzi Ryszarda Kapuścińskiego o Rwandzie i nowoczesnych mediach powinny pomóc w lepszym zrozumieniu stosunku reportera do tych spraw.
Pierwsza wypowiedź ukazała się w miesięczniku „Śląsk” (grudzień 1997, s. 24; fragment znalazł się w „Autoportrecie reportera”, Znak, 2003, s. 63-64). Krzysztof Łęcki pyta się Ryszarda Kapuścińskiego:
„Gdyby zgłosił się do pana młody człowiek, który właśnie przyjechał jako korespondent do Polski i chciałby napisać o Polsce np. okresu wyborów. Gdyby wybrał dowolną gazetę i próbował się orientować w sytuacji na jej podstawie, to mógłby się znaleźć albo w Polsce „Trybuny”, albo „Życia”, albo „Gazety Wyborczej”. Za każdym razem są nie tylko różnice w interpretacji, ale i w samym doborze faktów. I ten młody człowiek zwraca się do pana z prośbą o radę…”.
Kapuściński odpowiada:
„Pewnie w ogóle nie chciałbym z nim rozmawiać, bo nie wierzę w takie pisanie, że przyjeżdża się do jakiegoś kraju w sobotę, a w niedzielę o tym kraju zaczyna opowiadać. Sam unikam tego jak mogę. Proszę mnie zrozumieć, ja podejrzliwie podchodzę do takich ludzi, ponieważ sam zawsze zwalczałem ten typ reportażu. Traktuję swoją pracę i reportaż bardzo poważnie i odpowiedzialnie. Bo też jest to bardzo delikatna dziedzina, porównać ją można do chirurgii oka. Gdy napisze się złą powieść, to nic z tego nie wynika, pojawia się po prostu jeszcze jedna zła powieść. Ale jeżeli przebywał pan w dwu krajach, które są w stanie konfliktu i fałszywie opisze jeden z nich to jest to już zupełnie inna, znacznie poważniejsza sytuacja. Reportaż ma bezpośredni związek z życiem. Dlatego jestem za tym, by traktować tę pracę bardzo serio, w sposób bardzo odpowiedzialny. A traktowanie serio tego zawodu wymaga czasu i przygotowania. Nie można przyjechać do kraju, zwłaszcza tak skomplikowanego jak Polska i na drugi dzień o nim pisać. A to, niestety, się zdarza. Więcej, 90 procent pisania o świecie to śmieci, pisane właśnie w ten sposób. Bardzo mało jest solidnego, uczciwego pisania, wiele za to strasznej tandety, która krąży po świecie. Weźmy chociażby ten nieprawdopodobny wręcz skandal, z medialnym przekazem sytuacji w Rwandzie. Trafiło tam mnóstwo ludzi, których znam, dziennikarzy wysyłanych przez wielkie sieci medialne, którzy nie wiedzieli nawet gdzie są, gdzie jest to miejsce na mapie… I pisali potem steki nonsensów o walkach plemiennych, o Tutsi, o Hutu… Kompletne bzdury, bo przecież Tutsi i Hutu to nie są plemiona… Ale było tego szumu informacyjnego tak wiele, że ludzie na całym świecie są przekonani, że w Rwandzie walczą jakieś plemiona… Niestety, ten typ absurdu się pogłębił wraz z postępem w dziedzinie łączności i środków przekazu. Spotykam kolegę, gdzieś tam w świecie i on powiada – lecę teraz do Rwandy, mam stałe połączenie z centralą w Nowym Jorku i prosto z pola walki będę nadawał. Co będzie nadawał? Przebieg walki, na żywo. Reszta go praktycznie nie interesuje, ma trzy minuty na nadanie przekazu. I tak wygląda niestety sprawozdawczość współczesnego świata. Media nowoczesne doprowadziły do zupełnego zbałwanienia wszystkiego. Jeżeli kamerzysta dostaje 30 sekund na przekazanie obrazu bardzo skomplikowanego konfliktu, to on robi to, co robią wszyscy – pokazuje przez 30 sekund płonący czołg i kobietę z płaczącym dzieckiem.”.
Łęcki puentuje: „ I to właśnie widzi cały świat, jak bójkę na podwórku za oknem…”.
Drugi fragment wart przytoczenia ukazał się w brytyjskim dzienniku „The Independent” we wrześniu 1994 roku. Gdy na Wyspach ukazywała się książka „Imperium”, Ian Parker udał się do Warszawy:
„W holu Holiday Inn, Kapuściński kupuje egzemplarz International Herald Tribune i czyta artykuł o Rwandzie: ‘To jest pierwsza strona jednej z najważniejszych gazet na świecie. Nic. Nic tutaj nie ma. To jest fatalny rodzaj reporterstwa. Nic tutaj nie ma. Jakieś nowe grupy Hutu próbujące wydostać się z Bukamy. Dlaczego? Co się dzieje? O co chodzi?’
On ma odpowiedzi na te pytania, był w Rwandzie na początku lat 60., był tam pod koniec zeszłego roku, rozmawiał z żołnierzami RPF, na ówczesnej linii frontu (‘bardzo mili, bardzo interesujący, bardzo cisi’). Jego analiza Rwandy jest polityczna i historyczna, nie etniczna: ‘To naprawdę nie jest nic nowego. Ale prasa ukazuje to jakby coś niespotykanego się stało: ‘Nagle ludzie zaczynają się zabijać…’ Podświadomie chodzi o to by pokazać, że ci irracjonalni, głupi Afrykańczycy zaczynają zabijać bez żadnego powodu. Musisz uważać z tymi Afrykańczykami, bo nigdy nie wiadomo, kiedy ciebie zabiją.
‘To konflikt klas politycznych – oni pokazują to jako konflikt etniczny. To jest oburzające. Naprawdę skandaliczne, dlatego że to jest kompletna arogancja i kompletna ignorancja. Sytuacja rwandyjska jest sytuacją polityczną. To walka o władzę. To wojna o władzę. W 1973 była tam dyktatura wojskowa – typowa afrykańska prowincjonalna, odległa dyktatura. Habyarimana był mądrzejszy od ludzi takich jak Amin czy Bokassa – oni robili z siebie klaunów, zdemaskowali się. Ale w Rwandzie nie było inaczej. To była bardzo okrutna klanowa dyktatura, rządzona przez klan północnych Hutu. I on odsunął od władzy południowych Hutu i narzucił strukturę klanową. To był reżim…’ [Kapuściński] śledzi współczesną historię kraju: demonizacja Tutsi przez reżim, ofensywa RPF udaremniona przez Francuzów, impas – ‘niedokończona wojna’ – zerwany przez centralnie sterowane ludobójstwo, zorganizowane według podziału klanowej władzy. Kończy stwierdzeniem: ‘Cały polityczny kontekst wydarzeń w prasie zupełnie nie istnieje, dlaczego ci ludzie idą, co oni robią. Nic. Chcę wywiadów z ministrami (poprzedniego reżimu), chcę dowódców wojskowych, komendantów policji. Oni tam są w Gomie, oni tam są. Ale jedyne co można przeczytać to umierające dzieci, wiesz, matka, płaczące dziecko. Nikogo nie obchodzi to tło wydarzeń.’”
Adam Kajzer jest geografem, publikował w miesięczniku Znak.