Autor: Jacek Olędzki
Źródło: Konteksty nr 3/1999
To klucz do poznania dzisiejszych czasów.
Wypowiedź Andrzeja Wajdy w filmie Filipa Bajona,
„Poszukiwany Ryszard Kapuściński”.
„Coś związanego z religią, z siłami nadprzyrodzonymi ze światem obrzędu i ducha, z czymś, czego nie można zobaczyć ani dotknąć, ale co przecież istnieje, i to istnieje bardziej realnie niż wszelka uzewnętrzniona materialność – wywołuje tu natychmiastową reakcję szacunku powagi, respektu i trochę – lęku. To fragment Leniwej rzeki zbiorze 30 reportaży z Afryki Ryszarda Kapuścińskiego, Heban. Posłuchajmy dalszych uwag znakomitego pisarza na temat kardynalnego zagadnienia we wszystkich kulturach, które zachowały wiele ze swej postaci pierwotnej. Wiadomo zaś, że kraje współczesnej Afryki, taką postać kultury pielęgnują i z prawdziwą życzliwością użyczają obcym. Wiemy, jak kończy się wszelkie igranie z czymś wyższym a tajemnym, panującym a nieodgadnionym – kończy się źle. W istocie jednak chodzi o coś więcej. Rzecz dotyczy bowiem pytania o źródło i istotę bytu. Myślenie Afrykańczyków, tych z którymi latami się stykałem jest głęboko religijne. – Croyez – vaus en Dieu, monsieur? ( Czy wierzy Pan w Boga?). Zawsze czekałem na to pytanie , bo wiedziałem, że padnie, bo mi je zadawano tyle już razy, i wiedziałem, że ten, kto mi to pytanie stawia, będzie się w takim momencie uważnie przypatrywać, Śledzić każde drgnienie na mojej twarzy. Zdawałem sobie sprawę z powagi tej chwili, z sensu, jaki w sobie niesie, I przeczuwałem, przeczuwałem, że sposób, w jaki odpowiem, rozstrzygnie o naszych wzajemnych stosunkach, a już na pewno o stosunku pytającego do mnie. I kiedy mówiłem: Oui, j’en crois (Tak wierzę) – widziałem po jego twarzy, jaką to przynosi mu ulgę, jak rozładowuje w nim towarzyszące tej scenie napięcie i trwogę, jak go to ze mną brata, pozwala przełamać bariery koloru skóry, statusu i wieku. Afrykanie cenili sobie i lubili łączyć się z drugim na tej wyższej, duchowej płaszczyźnie kontaktu, która często nie dawała się zwerbalizować i zdefiniować ale której istnienie i wartość każdy przeczuwał instynktownie i spontanicznie.
Na ogół nie musiał to być żaden konkretny Bóg. Taki, którego można nazwać, a jego wygląd czy cechy jakoś opisać. Chodziło raczej o co innego, o niezłomną wiarę w istnienie Istoty Najwyższej, tej która stwarza i panuje, a także przepaja człowieka substancją duchową, wynoszącą go ponad świat bezrozumnych zwierząt i rzeczy martwych. Ta pokorna i żarliwa wiara w Istotę Najwyższą sprawia, że jej wysłanników i ziemskich przedstawicieli również otacza szczególne poważanie i pełna rewerencji akceptacja. Przywilej ten rozciąga się zresztą na całą, liczną tu , warstwę duchownych najprzeróżniejszych wyznań, wiar, Kościołów i zgromadzeń, której misjonarze katoliccy stanowią tylko niewielki procent. Niezliczone są bowiem w Afryce rzesze mułłów i marabutów islamskich, ministrów setek sekt i odłamów chrześcijańskich, a także kapłanów afrykańskich bogów i kultów. Mimo pewnej konkurencji tolerancja w tym środowisku jest zdumiewająca, a uznanie wśród prostych ludzi -powszechne. (Heban,s.276-277).
W pisarstwie Ryszarda Kapuścińskiego, ten rodzaj refleksyjnej relacji, i zarazem- jak wspomniałem- która dotyczy kardynalnego zagadnienia w kulturach, cenie sobie najwyżej. Jako niegdysiejszy badacz Afryki, również Kamerunu, do którego odnosi się bezpośrednio cytowany tekst z Hebanu, dobrze wiem jak niebywałego doświadczenia, wiedzy, zdolności empatycznych, a najważniejsze talentu literackiego trzeba mieć w sobie, aby powstał ów poruszający do żywego przekaz. Przekaz głęboki, poznawczo najwyższej wagi. Ujmuje on nas jeszcze jedną cechą, tą mianowicie, że występuje w nim warstwa osobista, stały zabieg formalny w książkach Kapuścińskiego. Obok ważnych spostrzeżeń, dodajmy uchodzących uwadze nawet wytrawnych antropologów (choćby na temat chodzenia Afrykanów gęsiego), istnieje zawsze kontekst mówiący o samym Autorze, o jego losie, a okolicznościach gromadzenia przedstawionych wiadomości. Dzięki temu, kształtuje się wyrazista dramaturgia w poszczególnych relacjach, a sam Autor staje się bohaterem kolejnych zdarzeń. Wiadomo zaś, jakie są najczęstsze zdarzenia w reportażach „korespondenta wojennego”… Lubimy, niestety krwawe opowieści. Stąd też czyta się Kapuścińskiego jednym tchem. I dopiero po zakończonej lekturze, po pewnym czasie przychodzi moment zastanowienia i uwolnienia się od czarodziejskiej magii dobrej literatury, wartkiej narracji, mocnych rytmów zwięzłych zdań, a także równie silnie uderzających czytelnika słów. W Hebanie takimi słowami są, najczęstsze dwa: piekło oraz panika. Niewątpliwie u wielu, szczególnie tych, którym nie dane było przebywać w Afryce, albo będąc już w niej unikali zbliżenia się do niebezpieczeństw tego kontynentu łatwo jest wywołać zamierzone stany przerażenia i grozy. Ale ujmujący nas czarodziej, bywa że – chcąc nie chcąc – powoduje proste i szczere zadziwienie. Jak to, przestraszyłeś się kobry, która jak ty nasz bohaterze, schroniła się w opuszczonej przez pasterzy – koczowników lepiance? Przecież, można było ją byle czym przegonić! Wydaje się jednak, że Autor chyba wiedział o owym najskuteczniejszym i zarazem bezpiecznym pozbyciu się gada. Jednakże skorzystał z ukazania błahego epizodu w taki sposób, by jedni się lękiem napawali, a inni przeżyli wzruszenie, może nawet współczucie skierowane na osobę pisarza. Spotkanie z jadowitym wężem, uśmierzanie jego za pomocą blaszanego kanistra itd. (fragment reportażu Serce kobry) posłużył wydawcy, szacownemu Czytelnikowi do przyozdobienia tylnej okładki, pięknie, w najlepszym guście wydanej książki. Przypuszczam więc, że w tym wszystkim kryje się wysokiego kunsztu sprawdzona praktyka, jak można i należy zdobywać czytelnika. W Polsce nie mającej najlepszej orientacji o Czarnym Lądzie, a o Murzynach pogłębionej wiedzy, z góry można założyć, że pomysł z jadowitymi stworzeniami chwyci. Natomiast w krajach zahartowanych w podbojach kolonialnych opisy przygód z kobrami czy skorpionami, może nie byłyby przyjęte jak u nas. Coś o tym wiem. Obserwowałem młodych Anglików i Francuzów wędrujących przez Afrykę. Zachowywali się tak jakby podróżowali po własnym kraju. Było zaskakująco obojętni na wszystko to, co dla nas wciąż jest groźne i niezwykłe. Na widok skorpiona reagowali tak jakby widzieli biedronkę lub jakąś liszkę. I zapewne walorem pisarstwa Kapuścińskiego jest owa żywa, szczera, zabarwiona grozą reakcja na osobliwości przyrodnicze Afryki. Najwyraziściej ujawnia Autor tę postawę w opisach klimatu, skwaru (piekielnego), piekła duchoty czy wyładowań atmosferycznych, które maja postać nie znaną Europejczykom: (….). Afrykanin cały czas czuje się zagrożony, na tym kontynencie natura przybiera tak monstrualne i agresywne postacie, nakłada tak mściwe i budzące trwogę maski, takie zastawia na człowieka pułapki i zasadzki, że żyje on w poczuciu niepewności jutra, w lęku i trwodze. Wszystko występuje tu w formie zwielokrotnionej, rozpasane, histerycznie przesadzonej. Jeżeli jest burza – pioruny wstrząsają cała planetą, a błyskawice rozrywają niebo na strzępy, jeżeli ulewa – z nieba wali się lita ściana wody, która za chwilę zatopi nas i wgniecie w ziemię, jeżeli susza – to taka, która nie zostawia kropli wody i umieramy z pragnienia. W stosunkach natura – człowiek nie ma tu nic, co by je łagodziło – żadnych kompromisów, stanów pośrednich, gradacji. Cały czas tylko zmaganie, walka, bój na śmierć i życie. Afrykanin to człowiek, który od urodzenia do śmierci przebywa na froncie, walcząc z wyjątkowo nieprzychylną naturą swojego kontynentu, i już sam fakt, że żyje i potrafi przetrwać, jest jego największym zwycięstwem. (Heban s. 333, ostatni rozdział, W cieniu drzewa w Afryce). To przepiękny, poetycki opis odrębności afrykańskiej natury. Autor dużą wagę przywiązuje do tych naturalnych uwarunkowań i nie omija ich w wywiadzie, jakiego udzielił Gabrieli Łęckiej POLITYKA, nr 9 (2182), 27 lutego 1999, s. 46-48, Opisuję stany ducha: (….). i ciągle się boi (Afrykanin, JO), i ma rację, że się boi, bo bez przerwy mu cos zagraża. Kiedy przychodzi burza tropikalna, gdy trzaskają pioruny, to te w Europie przypominają, w porównaniu z nimi, małe iskierki.
To wspaniałe porównanie, przepiękny język wieloletniego korespondenta PAP, Ryszarda Kapuścińskiego. Sugestywność tego języka, głęboko emocjonalny stosunek Autora do ukazywanej rzeczywistości, sprawia, że Cesarza czy Hebana „się połyka”, czytając z niesłabnącym zainteresowaniem od pierwszej do ostatniej stronicy. Ale przyjrzyjmy się dokładni piorunom w Afryce i Europie, a raczej w obszarze Euroazjatyckim. Owe pioruny zajmują mnie od niepamiętnych czasów, albowiem stanowią w kulturach pierwotnych, ale również w świadomości co wrażliwszych reprezentantów formacji kulturowych naszych czasów, najbardziej komunikatywny, a często również wiarygodny i niepodważalny dowód o istnieniu Najwyższej Istoty. Jak Bóg grzmi na niebiosie, jak włada gromami, to bezcenne dane, pozwalające ludziom kultur pierwotnych na kształtowanie swych wierzeń, a najważniejsze, wyobrażeń o naturze samego Boga. Według Kapuścińskiego pioruny tropikalne w Afryce wstrząsają całą planetą. W porównaniu z nimi, wyładowania atmosferyczne w Europie, to małe iskierki. Jednakże, to właśnie one – jako najczęstsze, wyładowania pionowe – zabijają ludzi, zwierzęta, wzniecają pożary od których płonęły lasy. Całe wsie, a także kościoły. W strefie tego rodzaju wyładowań – najstraszliwszych w obszarze stepów azjatyckich – od zarania tworzyli ludzie obraz Boga bezwzględnego, niemiłosiernego, i nielitościwego…. Katolicyzm powołał Matkę Boską Gromniczną oraz dwoje świętych Agatę i Floriana, aby ich opiekuńcza powinność chronienia piorunów, ognia z niebios, łagodziła wyobrażenia o Bogu.
Natomiast, w tropikalnej Afryce, pioruny wstrząsające całą planetą mają najczęściej charakter wyładowań poziomych, na znacznych wysokościach, takich, które nie sięgają ziemi, a więc nie zabijają ludzi i zwierząt, a także, nie powodują najgroźniejszych pożarów. Masajowie, kiedy pioruny wstrząsają całą planetą, nie kryją się ze strachu w swoich, bezpiecznych, lepionych z łajna krowiego domostwach! Rozradowani stają naprzeciw tych piorunów, wznoszą ramiona do niebios dziękując Najwyższemu za deszcz, za wszystko. Goryle w tym czasie tańczą w dżungli.
Zatem, powody do lęku, strachu, przerażenia – bania się w czasie burzy – o czym pisze sugestywnie Kapuściński – w większej mierze mógł mieć chłop europejski, pasterz ze stepów azjatyckich, aniżeli mieszkaniec Afryki w strefie tropikalnej.
Przyjmując taką ocenę strachu, „słusznego bania się”, narzuca się wcześniej już sygnalizowany wniosek. Można by tak go sformułować. W kulturach pierwotnych (w Europie – chłopskich) różny jest wizerunek Istoty Najwyższej. O tym wizerunku decydują – między innymi – śmiercionośne i nieśmiercionośne wyładowania w czasie burz, pioruny. Ludy pierwotne wyrazistej, pełniej i z przekonaniem swą ufność do Pana Niebios wyrażają właśnie tam, gdzie burze chociaż mają charakter „kosmiczny” ale nie powodują śmiertelnych ofiar wśród ludzi oraz ich żywego mienia, stad zwierząt. Tam też – jak się wydaje – aspekt miłosierdzia i litości w obrazie Najwyższego Boga sam się narzuca. I wydaje się również, że ram, gdzie pojawiają się zabici i zgliszcza od piorunów, ów obraz Istoty Najwyższej kształtuje się inaczej, rodzi się pewien dystans religijny, a także zjawisko oszukiwania Boga…. Można więc, w naturze nieśmiercionośnych piorunów odnaleźć pewne, chociaż tylko rudymentarne, wyjaśnienie owej żywej, przepojonej ufnością religijności, o której mówi Kapuściński w cytacie od jakiego rozpocząłem mówienie o bardzo ważnej książce.
Niekwestionowaną, w pełni odkrywczą metodą w Hebanie przedstawiania natury jest to, co można by nazwać całkowitym odejściem od adoracji jej uroków. Nie ma więc w tej książce estetyzujących opisów przyrody, tak częstych w beletrystyce. Kapuściński – chyba jak nikt wcześniej, albo może jak mało kto pośród największych – odsłania nam bodaj najważniejszą stronę tejże natury. Jest nią złowrogi charakter żywiołów, klimatu czy osobliwy związek między dniem i nocą. Jak wiadomo, w Afryce, im bliżej równika, nikną poranne brzaski i wieczorne jutrznie. Słońce pojawia się i znika nagle. Nastaje noc, która w Hebanie często, a nieraz także zawsze jest ciemna, że oko wykol. I oczywiście, taka noc potęguje lęki, a nawet wielki strach. Sprzyja taka noc rodzeniu się widmowych wierzeń i demonicznych wyobrażeń. Ale wierny wszak, że nad Saharą i Kalahari, chociaż nie tylko, świecą gwiazdy i księżyc jaskrawością w Europie nieznaną.
To, między innymi dzięki tej jaskrawości, głębi widzenia otchłani nieba, mieszkańcy płaskowyżu w okolicach Wagadugu, Dogonowie z Górnej Wolty, zdobyli wiedze astronomiczną, która wciąż zdumiewa i stanowi przedmiot niewyczerpanych, uczonych interpretacji, jak również fantastycznych spekulacji.
Brak miejsca nie pozwala, aby dalej prowadzić zaproponowaną, uważną analizę frapującej książki. Pozostaje piszącemu te słowa tylko zasygnalizować bogactwo i rozmaitość ważnych kwestii i wciąż aktualnych problemów. Oto niektóre z nich: pochłaniające setki tysięcy ofiar wojny międzyplemienne (autor z wielkim znawstwem historii odległej i najnowszej dostarcza danych, pozwalających zrozumieć fenomen afrykańskiego Homo necans). Paradygmat być i mieć. Dramat istnienia we współczesnej Afryce. Europejski wymiar czasu obiektywnego i afrykański czas subiektywny, kulturowe konsekwencje tych odrębności. Pułapki otwartej i niekontrolowanej przestrzeni. Afrykański Homo viator. Miasta złudnych nadziei.
Autor z właściwym sobie darem wnikliwej obserwacji drobiazgów oraz poetyckim ich waloryzowaniu, wprowadza pomiędzy owe pryncypialne kwestie i problemy współczesnej Afryki niewielkie szkice. Mogą one dotyczyć zniszczonej koszuli (s.172) i ósmego cudu świata, jedenastu wykutych w litych skałach kościołów (Lalibela ’75, s.144), walki jaszczurek z moskitami na suficie (s.98) i promieni słońca uderzających z siłą noża (s. 129), adorowania proroctw Jeremiasza w Kościele Apostolskim (s. 304-305) kiczowatych malowidłach pełnych fantazji (s.19). oczywiście, są w Hebanie nowe dane na temat cmentarzy słoni (s.67). Dzięki tym „drobiazgom” pisarstwo Kapuścińskiego zyskuje walory ciepła, bezpośredniości, zbliżenia.
Opisem godnego zachowania Ducha Afryki – słonia przy…. stole wigilijnym, kończy Ryszard Kapuściński swoją kolejna arcyciekawą relację o rzeczywistości mistycznej, odkrywanej nieopodal nas, obecnie.