„Opowieść świadka” , recenzja książki „Chrystus z karabinem na ramieniu”

Autor: Krzysztof Wojna
źródło: Nowe Książki z 1975
data publikacji: 1975-07-13

Walka o wyzwolenie narodowe i społeczne jest jednym z integralnych elementów współczesności. Szczególnie wiele miejsca w życiu politycznym świata zajmuje po drugiej wojnie światowej. Czytając prasę codzienną przyjmujemy jako cos normalnego, że w różnych zakątkach Afryki, Azji lub Ameryki Łacińskiej padają zabici, płoną wioski, armie przeprowadzają egzekucje. Jesteśmy na tego rodzaju informacje trochę znieczuleni. Zbyt często i zbyt wiele podobnych uniesień dociera do nas w ciągu dnia. Nie tak znowu różne od siebie szczegóły, niemal identyczne mechanizmy wydarzeń.

Trzeba dopiero kogoś, kto potrafi wyłamać się z tego kręgu biernych konsumentów wiedzy o świecie, zajętych na co dzień własnymi sprawami, kto umie dostrzec, jak wygląda ludzka godność w odległych miejscach naszego globu i opisać ją jak coś osobistego, coś co wciąga, zmusza do działania, budzi emocje, wymazuje obojętność. Nieważne czy chodzi o Metysa, Murzyna albo Araba – chodzi o sprawy bliskie. Tym kimś jest z całą pewnością Ryszard Kapuściński. Udowodnił to zresztą nieraz, bo chyba nie ma równego sobie w opisywaniu różnych stadiów zmagań ludzi, którzy wierzą w słuszna sprawę swojej walki o pełne wyzwolenie społeczne i polityczne.

Nowa książka Kapuścińskiego nosi tytuł Chrystus z karabinem na ramieniu. Postać Chrystusa z karabinem na ramieniu stworzył malarz argentyński Carlos Alonso. Namalowany przez niego plakat stał się symbolem wszystkich partyzantów walczących z rodzimą i obca reakcją na kontynencie Południowej Ameryki. Bohaterami Kapuścińskiego są właśnie ci partyzanci, ale nie tylko oni, w tej książce czytelnik może spotkać palestyńskich fedainów i bojowników o niepodległość Mozambiku.

Zastanawiałem się nieraz, gdzie tkwi ta inność, która wyróżnia książki Kapuścińskiego spośród tylu innych reporterskich pozycji dostępnych na księgarskim rynku. Nie wiem nawet czy można Kapuścińskiego nazwać reporterem, bo w gruncie rzeczy to, co pisze, to nie są reportaże. Może szkice literackie? Bo nie materiał faktograficzny odgrywa najważniejsza rolę. Najważniejszy jest nastrój, niesłychana prostota w formułowaniu myśli, krystaliczna wręcz przejrzystość rekonstruowanego dramatu. Przyznam się, że w tej książce niektóre kilkuzdaniowe sformułowania wyjaśniają więcej spraw niż wieloszpaltowe artykuły publicystyczne.

„Byłoby ciekawe, gdyby ktoś zbadał, w jakim stopniu światowe systemy masowego przekazu pracują w służbie informacji, a w jakim – w służbie ciszy i milczenia. Czego jest więcej: tego ci się mówi, czy tego, czego się nie mówi? Można obliczyć liczbę ludzi pracujących w dziedzinie reklamy> Ale gdyby obliczyć liczbę ludzi pracujących w dziedzinie utrzymania ciszy? Których byłoby więcej? Jeżeli w Gwatemali nastawiam lokalna radiostację i słyszę tylko piosenki, reklamę piwa oraz jedyną wiadomość ze świata, że w Indiach urodzili się bracia syjamscy, wiem, że ta radiostacja pracuje w służbie ciszy. W służbie ciszy pracują kolejni dyktatorzy tego kraju, ich protektorzy z Miami i Bostonu, lokalna armia i policja…”

Powyższy fragment pochodzi ze szkicu o Gwatemali zatytułowanego Śmierć ambasadora. Chodzi o hrabiego Carla von Spreti, ambasadora RFN w Gwatemali, porwanego i następnie zastrzelonego przez partyzantów. Wszyscy czytaliśmy w 1970 roku notatki prasowe na ten temat, ale trzeba dopiero Kapucińskiego, by zrozumieć dlaczego ten człowiek musiał zginąć. Beznamiętna relacja na temat gwatemalskiej rzeczywistości, opisywanej jak coś, co istnieje, bo trudno żeby nie istniało, skoro natura pozwala człowiekowi żyć i w takich sytuacjach, wywiera wstrząsające wrażenie. W Gwatemali bardzo wielu ludzi musi pracować w służbie ciszy, skoro niemal każde słowo jak gdyby odkrywa przed naszymi oczyma krainę wszechogarniającego zła. Zło ma tutaj wymiar immanentny i właściwie nie wiadomo czy jest jakakolwiek nadzieja na to, że kiedyś będzie tylko strasznym wspomnieniem szczęśliwych ludzi.

Albo Guevara i Allende. Czy można porównać tych ludzi? Kapuciński pisze: „W pewnym momencie swojego życia Guevara porzuca gabinet ministra, porzuca biuro i wyjeżdża do Boliwii, gdzie organizuje oddział partyzancki. Ginie jako dowódca tego oddziału. Allende – odwrotnie: Allende ginie broniąc swego biurka, swojego gabinetu prezydenta, z którego – jak zawsze zapowiadał – 'wyniosą mnie tylko w drewnianej piżamie’, to znaczy – w trumnie. Pozornie są to śmierci bardzo różne, w rzeczywistości różnica dotyczy tylko miejsca, czasu i okoliczności zewnętrznych. Allende i Guevara oddają życie za władzę ludu. Pierwszy – broniąc jej, drugi – walcząc o nią. Biurko Allendego jest tylko symbolem, podobnie jak symbolem są chłopskie buty Guevary”.

I znowu, w niezwykle lapidarnym skrócie mamy odpowiedź na jedno z tych pytań, które musi nasunąć się nawet mało wyrobionemu czytelnikowi doniesień ze świata.

Codzienność świata składa się ze spraw drobnych, nawet mało ważnych i dopiero kiedy ułożymy je w większa całość, dopiero wtedy dostrzeżemy to, co zwykle uchodzi naszej uwadze, a mianowicie współzależności i związki pomiędzy poszczególnymi wydarzeniami. A przecież rozumienie świata wymaga tego od nas. Skoro jednak sami nie zawsze mamy na to czas, korzystajmy z wiedzy innych. W przypadku Ryszarda Kapuścińskiego jest to wiedza szczególnie cenna, ponieważ nabyta w trakcie dziennikarskich podróży po świecie.

I wszystko byłoby dobrze, a nawet bardzo dobrze, gdyby jeszcze wydawca, Czytelnik, z nieco większa starannością podszedł do omawianej książki. Nie jest ona duża, to prawda, ale zasługuje na lepsza oprawę graficzną i na znacznie większy nakład.