„Jeszcze jedna zagłada Titanika”, recenzja książki „Notes”

Utalentowani poeci niekiedy próbują reportażu chcąc wyjść poza precyzję krótkiej frazy i oszczędne puenty, chcąc uczestniczyć w sprawach tego świata poprzez szeroką panoramę zdarzeń i ludzi. Niedawno był w Polsce wybitny eseista i poeta zachodnioniemiecki Hans Magnus Enzensberger, który w latach sześćdziesiątych obwieścił „śmierć literatury”, jechał w świat szukając rewolucji na Kubie i gdzie indziej, potem napisał świetny poemat komedię „Zagłada Titanika”, a teraz jeździ po europejskich obrzeżach – Norwegia, Portugalia, Węgry, Polska – opisując je z nadzieją. Między innymi HME spotkał się w Ryszardem Kapuścińskim, który kiedyś zaczynał od poezji, ale szybko porzucił ją dla reportażu – najpierw krajowego, potem zagranicznego i zdobył międzynarodową sławę swymi przypowieściami o upadku cesarza Etiopii i szach Iranu, a w przerwie przed następną opowieścią o karierze ludożercy i prezydenta Ugandy Idi Amina, wrócił na chwilę do poezji, by zebrać myśli i uspokoić emocje.

Tomik poezji Ryszarda Kapuścińskiego wydał właśnie „Czytelnik” i można tu znaleźć jeszcze jedną wersję apokaliptycznej katastrofy luksusowego statku. Zagęszcza się ten lodowaty obraz, jeśli wziąć pod uwagę, że i Czesław Miłosz w jednym z ostatnich numerów „Tygodnika Powszechnego” ukazał podobną wizję zagłady. U Kapuścińskiego jednak chodzi nie tyle o koniec niezatapialnego liniowca, ile o „kondycję ludzką” tych, którzy przetrwali uczepieni martwej góry lodowej i dryfują bez żadnej nadziei, a jednak pokochali „swoje nieszczęście”. „Pomyślałem – pisze Kapuściński – że powinno się płakać nad biedą ludzką/ nad okrutną bezkresną biedą człowieka/ biedą serca i umysłu/ biedą wzroku i słuchu/ rąk i nóg/ biedą własnych i innych/ biedą szatańską i ślepą/ biedą losu/ niezgłębioną niewymierną biedą/ biedą istnienia/ biedą Boga/”.

I to jest jakby kres wędrówki wielkiego reportera, który widział kilkadziesiąt rewolucji i zamachów stanu, którego a Afryce prowadzono na śmierć… Choć siadłszy płacz, mawiano na kresach, z których wywodzi się Kapuściński. I czy to wszystko?

I tak i nie. W tomiku „Notes” jest garść rozmyślań o biedzie i śmierci, jest wiersz – rozmowa o zmarłym przyjacielu, którego chorobą było cierpienie na życie aż po samobójstwo. Jest zaduma nad losem ks. Popiełuszki i cierpieniem jogina Ramamurti, który dla pieniędzy kazał się zakopać w grobie na tydzień, ale nie zrobił na nikim wrażenia o zmarł potem z głodu. Jest ti wspomnienie o Arnoldzie Słuckim, który – nim wyjechał do Jerozolimy – „chodził po Nowym Świecie/ patrzył nikogo nie widząc…/ w kieszeniach pełno wierszy/”. Jest wreszcie osobiste wyznanie „trwało długo/ zanim nauczyłem się myśleć o człowieku/” i dylemat: „odejść/ zatrzasnąć za sobą wieko milczenia/ czy ciągle/ podejmować wysiłek od nowa/” i kończące westchnienie: „dlaczego/ świat/ przeleciał obok mnie/ tak szybko/ nie dał się zatrzymać/ zbliżyć/ przejść na ty/”.

Te wiersze były dla Kapuścińskiego przerywnikiem, chwilą zebrania myśli i odnalezienia się przed kolejną większą książką, były próbą uprzytomnienia sobie, o co tak naprawdę chodzi w tym życiu, które przemija i każe się rozstawać z nadziejami, przyjaciółmi i młodością, a przecież wciąż się toczy i każe uczestniczyć w sprawach tego obcego i odległego nawet od globtrotera świata. Gdyż główny rys tej poezji to poczucie dystansu i izolacji, to świadomość, że doświadczony człowiek dużo wie, ale nie całkiem zna sens tej swojej wiedzy. I zanim reporter siądzie do kunsztownego portretu kolejnego despoty, który bawił i przerażał świat przez kilka lat, a potem upadł i gdzieś tam dożywa swych dni, zanim reporter wróci do opisywania tego, co wie i rozumie, to musi sobie samemu odpowiedzieć, a gdzie jest jego miejsce między niebem gwiaździstym a prawem moralnym, które każe przejmować się czymś więcej niźli tylko rozgłosem swego nazwiska i przygodą w podpatrywaniu ludzkiego nieszczęścia. I temu właśnie służy poezja.

To chyba już dwadzieścia lat minęło od chwili, gdy Hans Magnus Enzensberger pisał w jednym z wierszy: „Nie czytaj ód mój synu czytaj rozkłady jazdy… są dokładniejsze.” Ale wsiadając do pociągu, by opisać kolejną prowincję człowieczą czasami nabiera się siły w poezji – jeśli nie chce się być martwym za życia obserwatorem. A nie jest nim Ryszard Kapuściński, który z pewnością opowie nam jeszcze i o nas samych, kim jesteśmy w tym nadwiślańskim buszu. Po to w końcu wyruszył w świat i po to uratował się z Titanika.