Flisak, wiek XXI, wywiad z bohaterem epizodu książki „Busz po polsku”

Autor: Paweł Stanny
źródło: Duży Format
data publikacji: 2010-01-29

Człowiek nie wiedział, z kim gada

Na Pojezierze Brodnickie Ryszard Kapuściński trafił jako reporter „Polityki” przed swoją drugą wyprawą do Afryki. Było to prawdopodobnie w pierwszej połowie 1960 roku.50 lat później sołtys wsi Koziary Roman Filipski nie może się nadziwić: – To w książce o nim napisali?

Poprowadzi nas swoim mercedesem (inną maszyną ciężko dojechać). Po kilometrze jazdy krętą, błotnistą, wyboistą drogą wjeżdżamy na niewielkie wiejskie podwórko, wprost pod drzwi domku krytego eternitem. Ujadają psy. Ktoś ogląda nas zza okna.

Otwiera kobieta. Jak się okaże, to pani Zofia – żona Jagielskiego. Wpuszcza nas do sieni. Ucięła sobie drzemkę. Sołtys pyta o męża. Mówi o książce. Na twarzy gospodyni zdziwienie. Idzie w końcu do sypialni po męża.

Drobny, niewielkiego wzrostu człowiek wychodzi do nas z pokoju. Trochę zaspany podciąga spodnie, maleńkimi oczkami ciekawie zerkając na przybyszy.

– Był pan kiedyś flisakiem?

– Byłem, panie, ale kiedy to było – odpowiada Józef Jagielski.

Pani Zofia proponuje herbatę. Jej mąż siada przy swoim ulubionym miejscu przy oknie. Zerka to na podwórko, to na „Busz po polsku”, który położyłem na stole. Pytam, czy wie, że jego pracę opisał słynny polski reporter Ryszard Kapuściński.

– Kapuściński? Nie, nie słyszałem, panie. A kto to był ?

– Pisarz i podróżnik. Napisał wiele wspaniałych książek – tłumaczę.

– Nie pamiętam. Może i z nim gadałem kiedyś. Dużo do nas podpływało turystów na kajakach. Jak zbijalim drzewo, to też nieraz przychodzili. Patrzyli, pytali. Człowiek nie wiedział, z kim gada. Nie pytał o nazwisko. Ludzie przyjeżdżali na Bachotek z różnych stron, ale najwięcej chyba z Warszawy. Oni odpoczywali, my robilim. Wypoczynek, kultura? Gdzie tam. W tamtych czasach nic nie mielim. Telewizora nie było. Nic. Tylko radio do słuchania czasem.

Otwieram książkę. Pierwsze wydanie z 1962 roku z podniszczoną już mocno okładką, wypożyczone z brodnickiej biblioteki. Przy rozdziale „Ocalony na tratwie” mam włożoną zakładkę. Czytam na głos pierwszy lepszy fragment: „Drzewo płynie do tartaku. Płynie jakieś 120 kilometrów i tratwę holuje kolejno kilku flisaków. Jagielski jest jednym z nich, ma swój odcinek”.

– Roboty nie było, to się poszło do spławu – odzywa się Józef Jagielski. – Przeważnie była to sosna. Były sztuki długie nawet na 30 metrów. Po ile zbijalim? Różnie, pięć do siedmiu sztuk, zależało od drzewa. Potem Skarlanką przepychalim drzewo na jezioro Bachotek i stamtąd dalej strugą na Tamie Brodzkiej do Drwęcy. Jak tratwa była gotowa, to na buty zakładalim kolce, żeby się nie ślizgać, na ręce – rękawice , dobrego, prostego bosaka i jazda w drogę.

Zaznacza, że do flisactwa się nie rwał. Najpierw był magazynierem na stacji kolejowej. Kiedyś wszyscy flisacy byli w drodze, a trzeba było szybko posłać nowy transport. Wysłali Jagielskiego, siłaczem nie był, a robota wymagała wysiłku i sprawności.

– Mnie to było ciężko. Bo ja za słaby, za delikatny byłem. Grubszemu, tęższemu było lżej. Trzeba siły, żeby bosakiem od brzegu się odepchnąć – tłumaczy.

Czytam: „Chłopina z niego drobny…”.

– On taki zawsze drobny był – wtrąca Zofia Jagielska.

„…o cienkich kościach i pchlich muskułach”.

– Teraz to się już poprawił, ale wtedy? Boże drogi. Nawet ksiądz przed ślubem mi gadał, że ja taka fest dziewczyna i sobie taką chudzinę bierze. Poznałam go przez kuzynkę. Ona mi go naraiła. Jak się drugi nie nadarzył, to trzeba było brać, co było – śmieje się Zofia Jagielska. – Drobny był, ale pracowity. Po robocie wracał do domu i musiał u brata pole odrobić i u gospodarza za to, że konia nam pożyczył.

W 1967 roku dyrektor Ośrodka Transportu Drzewnego zabrał Jagielskiego i jego kolegę Brzezińskiego do siedziby firmy przy ul. Łąkowej w Brodnicy. W Brodnicy do emerytury zatrudniony był jako stróż na portierni ośrodka. Jego odejście do Brodnicy zbiegło się z okresem, kiedy rzeczny spław drzewa na Drwęcy zaczął powoli słabnąć. Dziś nie ma już flisaków na Pojezierzu Brodnickim.

Potem w jego życia nastąpiła druga wielka zmiana. Opuścił dom w Nowym Dworze, w którym spędził z żoną najpiękniejsze lata, i przeprowadził się do wsi Koziary, do syna.

Dziś ma 78 lat, czworo dzieci, 13 wnuków i trzech prawnuków.

Jest zdrowy jak ryba.

Czy Józef Jagielski od czasu reportażu Kapuścińskiego gdzieś przez te 50 lat jeszcze pojechał?

– Oczywiście – potwierdza syn. – Zaraz panu wyliczę. Raz tatuś odwiedzał córkę. We wsi Kowalskie Błota między Tucholą a Śliwicami. Podróż odbywał koleją. Dwa, jeździł do szwagra. Do wsi Koszelewy, jakieś 15 km za Lidzbarkiem Welskim. Dla ścisłości faktów powiem, że pociągiem z Brodnicy do Lidzbarka, a następnie pekaesem.

Autor jest pracownikiem Miejskiej i Powiatowej Biblioteki Publicznej w Brodnicy.