źródło: Newsweek Polska numer 15/2006, strona 54
data publikacji: 2006-03-10
——————————————————————–
Już Herodot wiedział, że inni są zwierciadłem, w którym się przeglądamy, i że aby zrozumieć siebie, trzeba lepiej zrozumieć innych. Europa przez setki lat nie chciała o tym pamiętać. Określenia: inny, inni można rozumieć na wiele sposobów i używać w różnych znaczeniach i kontekstach, na przykład dla rozróżnienia płci, pokoleń, narodowości, religii itd. W moim wypadku używam tego określenia, aby odróżnić Europejczyków, ludzi Zachodu, białych, od tych, których nazywam Innymi – to znaczy nie-Europejczyków, niebiałych, świadom, że dla tych ostatnich ci pierwsi są również Innymi.
Gatunkiem, który staram się uprawiać, jest literacki reportaż oparty na doświadczeniach wieloletnich podróży po świecie. Każdy reportaż ma wielu autorów i tylko dawno przyjęty zwyczaj powoduje, że tekst podpisujemy jednym nazwiskiem. W rzeczywistości jest to najbardziej zbiorowo, kolektywnie tworzony gatunek literacki, jako że w jego powstaniu uczestniczą dziesiątki ludzi, którzy opowiadają nam historie ze swojego życia lub swojej społeczności albo zdarzenia, w jakich brali udział, czy o których słyszeli od innych. Ci obcy, często nieznani nam bliżej ludzie, nie tylko są jednym z najbogatszych dla nas źródeł wiedzy o świecie, ale także pomagają nam w pracy na wiele innych sposobów – umożliwiają kontakty, użyczają swojego domu albo wręcz ratują nam życie.
Każdy z tych ludzi spotykanych w drodze przez świat jest dwoistością, z czego zresztą nie zawsze zdajemy sobie sprawę. Jedna z tych istot to człowiek jak każdy z nas; ma swoje radości i smutki, swoje dobre i złe dni, cieszy się z sukcesów, nie lubi być głodny, nie lubi, kiedy jest mu zimno, odczuwa ból jako cierpienie i nieszczęście, odczuwa pomyślność jako satysfakcję i spełnienie. Druga istota, nakładająca się i spleciona z pierwszą, to człowiek jako nosiciel cech rasowych, nosiciel kultury, wierzeń i przekonań. Żadna z tych istot nie występuje w stanie czystym i wyizolowanym, obie współżyją ze sobą, wzajemnie na siebie oddziałując.
Problem jednak w tym, i w tym także trudność mojego reporterskiego zawodu, że ta istniejąca w każdym z nas relacja między człowiekiem – jednostką, indywidualnością i osobowością a człowiekiem – nosicielem kultury i rasy, nie jest w nim samym nieruchoma, sztywna, statyczna, dana raz na zawsze, ale przeciwnie – cechuje ją dynamika, ruchliwość, zmienność, różnice natężenia w zależności od kontekstu zewnętrznego, wymogów chwili bieżącej, oczekiwań otoczenia, a nawet naszego własnego nastroju i wieku.
Dlatego nigdy nie wiemy, kogo spotkamy, choć może to być z nazwiska i wyglądu ten sam, znany nam wcześniej człowiek. A co dopiero, kiedy zetkniemy się z kimś, kogo pierwszy raz widzimy na oczy. Toteż każde spotkanie z Innym jest zagadką, jest niewiadomą, jest, powiem więcej – tajemnicą.
Nim jednak do tego spotkania dojdzie, my – reporterzy – jesteśmy już zawczasu w jakiś sposób przygotowani. Najczęściej – poprzez lektury (w latach, kiedy nie było jeszcze telewizji). W gruncie rzeczy cała literatura światowa jest poświęcona Innym (…). A wielcy podróżnicy średniowieczni, którzy wyprawiali się na krańce planety do Innych – od Giovanniego Carpine do Ibn Battuty, od Marca Polo do Ibn Chalduna i Czan-Czuna? W niektórych młodych umysłach lektury te rozpalały chęć dotarcia do najdalszych zakamarków świata – żeby spotkać i poznać Innych. Było to typowe złudzenie przestrzeni – przekonanie, że to, co odległe, jest inne, a im bardziej odległe, tym jeszcze bardziej inne.
Powiedziałem w „niektórych umysłach”, ponieważ wbrew powszechnemu mniemaniu pasja podróżowania nie jest często spotykaną namiętnością. Człowiek to z natury istota osiadła, a cecha ta utrwaliła się w nim od momentu wynalezienia rolnictwa i sztuki budowania miast. Człowiek najczęściej opuszcza swoje gniazdo tylko pod przymusem – wypędzony przez wojnę albo głód, przez zarazę, suszę lub pożar. Czasem wyrusza prześladowany za swe przekonania, czasem w poszukiwaniu pracy lub szans dla swoich dzieci. U wielu bowiem ludzi przestrzeń budzi niepokój, lęk przed niespodzianym, nawet – strach przed śmiercią. Każda kultura zna cały zestaw zaklęć i czynności magicznych, które mają ochraniać wyruszającego w drogę.
Mówiąc o podróży, nie mam oczywiście na myśli turystycznej przygody. W naszym reporterskim rozumieniu podróż to wyzwanie i wysiłek, mozół i poświęcenie, trudne zadanie, ambitny projekt do wykonania. Podróżując odczuwamy, że dzieje się coś ważnego, że uczestniczymy w czymś, czego jesteśmy jednocześnie świadkami i twórcami, że spoczywa na nas obowiązek, iż jesteśmy za coś odpowiedzialni. Jesteśmy, mianowicie, odpowiedzialni za drogę. Często mamy przekonanie, że jakąś drogą idziemy czy jedziemy tylko raz w życiu, że nigdy już na nią nie wrócimy i dlatego nie wolno nam z tej podróży nic uronić, nic przeoczyć, nic stracić. Z tego wszystkiego będziemy przecież zdawać sprawę, pisać relację, opowieść – czynić nasz rachunek sumienia. Dlatego podróżując, jesteśmy skupieni, mamy natężoną uwagę, wyostrzony słuch. Droga jest tak ważna, ponieważ każdy na niej krok zbliża nas do spotkania z Innym. Bo po to właśnie jesteśmy w drodze. (…)
Nie tylko dobrowolne podróżowanie, podróżowanie jako forma życia, jest rzadkością. Również głębsza ciekawość świata nie jest zjawiskiem powszechnym. Historia zna całe cywilizacje, które nie wykazywały żadnego zainteresowania światem zewnętrznym. Afryka nie zbudowała nigdy żadnego statku, aby popłynąć i zobaczyć, co leży za otaczającymi ją morzami. Jej ludzie nie próbowali nawet dotrzeć do położonej zupełnie blisko Europy. Jeszcze dalej posunęła się cywilizacja chińska: po prostu odgradzała się od reszty świata wielkim murem. (Co prawda inaczej zachowywały się imperia na koniach: Persowie, Arabowie, Mongołowie. Ich celem nie było jednak poznanie świata. Był nim zbrojny podbój i zniewolenie. Zresztą ich okresy wzlotu i naporu były stosunkowo krótkie, po czym imperia te rozpadały się, zasypywane piaskami na zawsze).
W tym pochodzie cywilizacji Europa będzie wyjątkiem. Jest bowiem jedyną ziemią, która od samych swoich greckich początków przejawia ciekawość świata i chęć nie tylko opanowania go, ale i poznania, a w wypadku swoich najlepszych umysłów – wyłącznie poznania, zrozumienia, zbliżenia i utworzenia wspólnoty ludzkiej. Z całą wyrazistością, złożonością i dramatyzmem przewijać się tu będą nasze stosunki z pozostałymi mieszkańcami planety – z Innymi.
Relacje te mają długą historię. W literaturze zaczynają ją „Dzieje” Herodota. Grecki historyk, który żył dwa i pół tysiąca lat temu, pokazuje nam, że już wówczas świat taki, jaki był Herodotowi dostępny, zaludniały społeczności dojrzałe, o rozwiniętej kulturze i silnym poczuciu własnej tożsamości, że – słowem – pierwszy Europejczyk, to znaczy Grek, choć nazywał nie-Greka kimś bełkotliwym i niezrozumiałym (barbaros), miał świadomość, iż Inny to jednak jest ktoś. Sam Herodot pisze o Innych bez pogardy i nienawiści, stara się ich poznać i zrozumieć, a często wręcz pokazuje, jak pod wieloma względami przewyższają oni Greków.
Herodot wie, że aby poznać Innych, trzeba wyruszyć w drogę, dotrzeć do nich, dlatego też ciągle podróżuje, odwiedza Egipcjan i Scytów, Persów i Lidyjczyków, zapamiętuje wszystko, co od nich usłyszy, a także i to, co sam zobaczy. Słowem – chce poznać Innych, gdyż rozumie, że aby lepiej poznać siebie, trzeba poznać Innych, bo to właśnie Oni są tym zwierciadłem, w którym my się przeglądamy, wie, że aby zrozumieć lepiej samych siebie, trzeba lepiej zrozumieć Innych, móc się z nimi porównać, zmierzyć, skonfrontować. On, obywatel świata, jest przeciwny odgradzaniu się od Innych, zatrzaskiwaniu przed nimi bram. Ksenofobia, zdaje się mówić Herodot, to choroba wystraszonych, cierpiących na kompleks niższości, przerażonych myślą, że przyjdzie im przejrzeć się w zwierciadle kultury Innych. I cała jego książka to konsekwentne budowanie luster, w których możemy lepiej i bardziej wyraziście zobaczyć przede wszystkim Grecję i Greków.
Później jednak spotkania Europejczyków z nie-Europejczykami będą często przybierać niezwykle gwałtowny i krwawy charakter. Tak było zresztą jeszcze przed Herodotem, kiedy Grecja zderzyła się z Persją, tak było później, w czasie podbojów Aleksandra Wielkiego, w latach ekspansji Imperium Rzymskiego, w okresie wypraw krzyżowych, w epoce hiszpańskiej konkwisty itd., itd.
Przy okazji zwróćmy uwagę, że nasze myślenie jest tak bardzo eurocentryczne, iż ilekroć mówimy lub piszemy o stosunku do Innych, na przykład o konflikcie z Innymi, milcząco przyjmujemy, że chodzi o konflikt Europejczyków z nie-Europejczykami, a przecież podobnego typu konfrontacje i wojny pochłonęły morze ofiar wewnątrz samej rodziny nieeuropejskiej, w której obrębie Mongołowie toczyli wojny z Chińczykami, Aztekowie z sąsiednimi plemionami, muzułmanie z wyznawcami hinduizmu itd.
Słowem – zderzenie cywilizacji nie jest wymysłem nowoczesnym i towarzyszy całej historii ludzkości. Trzeba poza tym pamiętać, że konflikt, zderzenie jest tylko jedną, i to wcale niekonieczną formą kontaktu międzycywilizacyjnego. Drugą, nawet częściej występującą, jest wymiana, niejednokrotnie dokonująca się jednocześnie, niejako wewnątrz sytuacji zderzenia. Oto przykład. Na początku lat 90. byłem w Liberii. Trwała tam wojna domowa. Z oddziałem wojsk rządowych pojechałem na front. Przebiegał on wzdłuż rzeki, której brzegi łączył w tym miejscu most. Po stronie rządowej przy moście był duży rynek. Po drugiej stronie rzeki zajmowanej przez rebeliantów Charlesa Taylora nie było nic, puste pola. Na froncie do południa trwała strzelanina, huczały moździerze. Po południu panował spokój, rebelianci przechodzili przez most, idąc po zakupy na rynek. Deponowali po drodze swoją broń w rękach rządowego patrolu, który oddawał im ją, kiedy wracali do siebie, niosąc z rynku zakupy. Tak to w miejscu zbrojnego, krwawego konfliktu trwała jednocześnie wymiana towarów i innych dóbr. Inny może więc być postrzegany i jako wróg, i jako klient. To sytuacja, okoliczności, kontekst decydują, czy w danym momencie w tej samej osobie widzimy nieprzyjaciela, czy partnera. Bo ten Inny może być i jednym, i drugim, na tym polega jego zmienna, nieuchwytna natura, jego sprzeczne zachowania, których motywów sam niejednokrotnie nie jest w stanie zrozumieć.
Koniec europejskiego średniowiecza i początek czasów nowożytnych – wielka wyprawa Europy na podbój świata, zniewolenie Innego i grabież tego, co posiadał, zapisała w dziejach naszej planety karty krwi i okrucieństwa. Skala praktyk ludobójczych tamtej trwającej ponad trzy wieki epoki zostanie przewyższona dopiero w XX wieku, kiedy przybierze postać Holocaustu.
Wizerunek Innego, jaki mają wówczas wyruszający na podbój planety Europejczycy, to obraz nagiego dzikusa, ludożercy i poganina, którego poniżenie i podeptanie jest świętym prawem i obowiązkiem Europejczyka – białego i chrześcijanina. Jedną z przyczyn bezprzykładnej brutalności i okrucieństwa, jaka cechowała białych, była nie tylko żądza złota i niewolnika, zżerająca umysły i zaślepiająca elity europejskie, ale i niesłychanie niski poziom kultury i morale tych, których wysyłano w świat. Załogi ówczesnych statków bowiem składały się w dużym stopniu ze złoczyńców, kryminalistów, bandytów, notorycznej i zdeklarowanej hołoty, a w najlepszym wypadku – z włóczęgów, bezdomnych i nieudaczników. Trudno było bowiem namówić normalnego człowieka, aby zdecydował się na podróż-awanturę, często kończącą się po prostu śmiercią.
Ten fakt, że Europa wysyłała na spotkanie z Innymi, w dodatku – na pierwsze spotkanie, swoich najgorszych, najbardziej odrażających przedstawicieli, położy smutny cień na nasze stosunki z Innymi, będzie kształtować nasze obiegowe poglądy o nich, utrwali w naszych umysłach stereotypy, uprzedzenia i fobie, niekiedy występujące w tej czy innej postaci do dzisiaj. (…)
Podbić, skolonizować, opanować, uzależnić – to odruch wobec Innych nieustannie powtarzający się w całej historii świata. Na samą ideę równości z Innym umysł ludzki wpada bardzo późno, wiele tysięcy lat po tym, kiedy człowiek zaczął zostawiać ślady swojej obecności na Ziemi.
Mówiąc o Innych, o relacjach z Innymi, ograniczam się tu do stosunków międzykulturowych i międzyrasowych, bo to jest sfera, z którą najczęściej się stykałem. Patrząc na tę dziedzinę historycznie, widać, jak po trzech wiekach brutalnej i nieubłaganej ekspansji dworów i kapitału europejskiego (a chodzi tu nie tylko o podbój ludności i terytoriów zamorskich, ale także o działania lądowe – na przykład wyniszczenie ludów syberyjskich przez Rosjan), następuje w VIII wieku stopniowa i co prawda częściowa tylko, ale jednak ważna zmiana atmosfery i stosunku do Innego, do Innych, którymi najczęściej są społeczności nieeuropejskie. Jest to epoka oświecenia, humanizmu, rewolucyjnego odkrycia, że niebiały, nie chrześcijanin i dzikus, ten monstrualny i tak do nas niepodobny Inny to też człowiek.
Drogę do tej rewelacji otwiera przede wszystkim literatura. Pojawiają się dzieła Daniela Defoe i Jonathana Swifta, Rousseau i Woltera, Fontenelle’a i Monteskiusza, Goethego i Herdera. Jest to olśniewająca erupcja talentów, umysłów i serc; dziesiątki autorów piętnują nadużycia i okrucieństwo konkwistadorów wszelkiej maści i różnych nacji, wołając, że ci Inni, których się ograbia i morduje, są równi nam, że to „nasi bracia w Chrystusie”, zasługujący na respekt i szacunek. Rozwija się ruch walki z niewolnictwem, kwitnie kartografia, organizowane są wyprawy naukowe, nie po to, aby podbić i ujarzmić, ile aby odkryć nowe ziemie i poznać nieznane dotąd ludy i ich kultury. Miejsce strachu przed Innym zastępuje ciekawość i chęć poznania go bliżej. Towarzyszy temu niebywały rozwój reportażu i literatury podróżniczej, żeby wymienić choćby dziś już klasyczne pozycje, jak np. Richarda Pococke’a „A Description of the East” czy Jamesa Cooka lub Mungo Parka, a przede wszystkim Prévosta „Histoire generale des voyages” – zbiór relacji z całego świata. Jego rówieśnik, wielki niemiecki przyrodnik i filozof Albrecht von Haller napisze w połowie XVIII wieku: „Nic nie zdoła lepiej rozproszyć przesądów, jak znajomość wielu ludów, o odmiennych obyczajach, prawach i poglądach – odmienność, która za cenę niewielkiego wysiłku uczy nas odrzucać to, czym ludzie się różnią, a za głos natury uważać to, w czym wszystkie ludy są zgodne: bo przecież pierwsze prawa natury są te same u wszystkich ludów. Nikogo nie obrażać, każdemu przyznać, co mu się należy…”.
Poglądy Hallera podziela wtedy wielu myślicieli, pisarzy i podróżników, którzy w dużym stopniu nadają ton ówczesnej epoce, określanej czasem jako wiek humanitaryzmu i sentymentalizmu. Należy do nich wielki francuski historyk i filozof Guillaume Raynal, encyklopedysta, który żarliwie piętnował niewolnictwo i wyzysk kolonialny. Po raz pierwszy z taką wyrazistością i humanizmem zostaje zarysowana sylwetka Innego jako bytu jedynego i niepowtarzalnego. To wielki krok w przejściu od sztampowego wizerunku nieobliczalnego dzikusa do zindywidualizowanej postaci przedstawiciela innej kultury czy rasy. To cała rewolucja w myśleniu europejskim, w którym zaczyna się przejście od obrazu plugawego barbarzyńcy do kogoś, kto ma rysy człowieka i należy do rodziny człowieczej.
Po raz pierwszy na tę skalę i z taką intensywnością Inny stanie się problemem wewnętrznym kultury europejskiej, problemem etycznym każdego z nas.
Ryszard Kapuściński