Bojkot na ołtarzu – reportaż z tomu „Czarne gwiazdy”

Tłum stoi na placu West End. Tłum stoi w słońcu, pod białym niebem Afryki. Tłum stoi i czeka na Nkrumaha, czarny, cierpliwy tłum, tłum spocony. Ten plac, ta brunatna patelnia w centrum Akry, jest pełen po brzegi. Ostatni próbują się wcisnąć; mało brakuje, a płot grodzący plac zacznie trzeszczeć i dzieciarnia, która obsiadła sztachety, będzie spadać jak banany.

Gorąco, ludzie, mówię wam, tropik jest nie do życia. A wszyscy stoją w słońcu, bo w słońcu jest plac, a na (placu jest trybuna, a na trybunie będzie Nkrumah.

Taki wiec można by bliżej morza. Tam jest przewiew i palmy dają cień. Ale co tam przewiew i palmy, jeśli to by się nie zgadzało z historią. A historia poucza nas, że w 1950 roku Kwame Nkrumah zwołał wiec właśnie na West Endzie. Ludzie przyszli i też stali, i ten żar wisiał nad ziemią, był styczeń, miesiąc upalny, miesiąc suszy. Kwame Nkrumah mówił wtedy o wolności. Ghana musi być niepodległa i o to trzeba walczyć. A są trzy drogi. Droga zbrojnej rewolucji. Tę mówca odrzucił. Droga gabinetowych układów. I tę mówca odrzucił. Jest także droga walki ludu o wolność środkami pokojowymi. Hasło takiej walki padło wówczas właśnie na West Endzie.

A teraz jest rocznica tamtego dnia, święto prawie; premier przemówi i powie to, co wszyscy przywódcy na całym świecie bardzo lubią mówić: ?Nasza droga była słuszna?.

Na placu wkopali wysokie maszty. Masztów jest dwanaście. Na każdym osiem portretów Nkrumaha. Razem: 96 portretów. Jak się zadrze głowę, to można się przypatrzeć. Między masztami nylonowe linki, a na linkach nylonowe chorągiewki. Na chorągiewkach znak holenderskiego piwa ?Heineken?. Taka reklama. Razem wygląda to na wielki statek. Statek nigdzie nie płynie. Tkwi na mieliźnie miasta, ludzie czekają, co dalej.

Dalej na trybunę wchodzą ministrowie i przywódcy rządzącej partii. Na tę okazję ubrani są w mufti, strój, który przypominałby ornat, gdyby był bardziej sztywny i gęściej haftowany. Tłum ożywia się, słychać oklaski. Jeśli ktoś z tłumu jest znajomym albo kuzynem ministra, to (pozdrawia go gromko:

– Halo, Kofi! (to do ministra oświaty, Kofi Baako).

– Halo, Tawiah! (to do sekretarza generalnego partii, Tawiaha Adamafio).

Oni odpowiadają gestem ręki i sadowią się w głębokich fotelach. Wtedy do megafonu ustawionego na trybunie podchodzi pastor. Poznaję go: to Revren Nimako, głowa kościoła metodystycznego w Akrze. Pastor będzie się modlił, bo składa ręce i zamyka oczy. Stare głośniki, rozwieszone na placu, szwankują i chrypią, ale sens modlitwy jest jasny, dziękczynno-błagalny. Pastor dziękuje Bogu, że błogosławił ludowi Ghany. Że miał w pieczy Kwame Nkrumaha. Że wysłuchał próśb z tego zakątka ziem wznoszonych do nieba. A potem pastor prosi, aby Bóg nie zaniechał swoich dobrodziejstw i aby przyszłość tego kraju była za wolą Najwyższego świetlana i niezmącona.

– Amen – mamrocze tłum; a na ulicy wyrostki strzelają dwoma petardami.

Pastor ustąpił i do mikrofonu podszedł K. A. Gbedemah, minister finansów. Powiedział, że musimy czekać, bo wódz jeszcze nie przyjechał, i że ponieważ mamy czas, to on przypomni historię walki o niepodległość Ghany. W połowie tej relacji doniesiono, że jedzie Nkrumah. Tłum zakołysał się, ludzie zaczęli wyciągać głowy, dzieci powędrowały na ramiona starszych. Z fotela na trybunie wstał Tawiah Adamafio i zawołał:

– Towarzysze, jak ukaże się nasz ukochany przywódca, wszyscy pozdrówcie go, wymachując chusteczkami wysoko nad głową. Ooo, ta-a-a-k – pokazał, a tłum przećwiczył dwa razy.

Na trybunie stanął Kwame Nkrumah.

Był w szarej mufti, tak jak na pomniku przed gmachem parlamentu. W ręku trzymał magiczną pałeczkę, obciągniętą skórą małpy, która, jak wierzy się, ma odpędzać od człowieka wszelkie zło i siły nieczyste.

Plac wybuchnął wrzawą. Furkotały chusteczki, ludzie skandowali:

– Jah-hia! Jah-hia! – co znaczyło, że byli zachwyceni. Niemowlaki, drzemiące dotychczas w zawiniątkach na plecach matek, poruszyły się niespokojnie, ale w tym hałasie nie było słychać ich płaczu.

Za Nkrumahem weszło na trybunę, którą obsiadły już tłumy dzieciaków, sześciu policjantów w kaskach motorowych. Dwóch z nich stanęło na rogach podium, a czterech rzędem za fotelem premiera. Rozstawili nogi, ręce założyli do tyłu i tkwili tak nieruchomo do końca wiecu.

Nkrumah usiadł w fotelu, za małym stolikiem, obitym flagą narodową, i plac nagle ucichł. Było ciągle upalnie, w takim klimacie nawet wznoszenie okrzyków jest męczące. Ktoś zaintonował jedną z pieśni partyjnych, ale zanim podchwycili ją inni, na trybunie zjawili się dwaj czarownicy. Jeden z nich to Nai Wolomo, główny czarownik okręgu Ga, w którym leży Akra. Drugiego nie znam. Zaczęli obrządek rytualnym tańcem. Wykonując zaklęte piruety, kłaniali się nisko Nkrumahowi. Pochylając się przed premierem, musieli wypinać się do tłumu, co bawiło ludzi, więc klaskali i wołali znowu:

– Jah-hia! Jah-hia!

Czarownicy przystanęli zmęczeni i wyjęli dwie butelki sznapsa. Sznaps to taka wódka, którą Holandia eksportuje do Ghany, w smaku bimber zakropiony perfumami. Ale teraz sznaps był zaklęty, przemieniony w święty napój, i czarownicy poczęstowali nim Nkrumaha. Premier wstał, wypił kieliszek z rąk czarownika i akt ten ludzie skwitowali nowym aplauzem. Teraz reszta napoju, wśród zaklęć i tajemnych gestów, mających przebłagać złego boga morza, została wylana na głowy najbliższych, jak u nas w śmigus-dyngus.

Zaczęło się przemówienie Nkrumaha (nazajutrz tekst przemówienia ukazał się w dzienniku ?Evenittg News” pod tytułem: ?Nowa biblia dla Afryki?). Nkrumah stanął przed mikrofonem, rozejrzał się po placu i powiedział:

– Wesołych świąt i szczęśliwego Nowego Roku! To był 8 stycznia, więc ludzie wybuchnęli śmiechem. Nkrumah zrobił poważną minę i tłum momentalnie zamilkł. Ludzie czekali wpatrzeni w niego. Teraz Nkrumah zaśmiał się i wszyscy zaśmiali się za nim. Spoważniał i twarze zebranych stały się natychmiast poważne. Uśmiechnął się i tłum był już uśmiechnięty. Zaczął w języku Fanti, że dawno się nie spotykali, ale jak widzi – wszyscy dobrze wyglądają.

– To dzięki tobie, Kwame! – odezwały się głosy. Po tym wstępie obejrzał się do tyłu i na ten znak podszedł do niego Adamafio, dźwigając wysoki pulpit. Na pulpicie leżały kartki z przemówieniem. Było po angielsku. Premier tytułował słuchaczy:

– Towarzysze i panowie!

Mówił twardo, wyraźnie, jednostajnie. Nkrumah jest świetnym mówcą, o oszczędnej, ale dobitnej gestykulacji. Nawet Anglicy twierdzą, że z wielką przyjemnością patrzą, jak przemawia. Jest mężczyzną średniego wzrostu, dobrze zbudowanym, przystojnym. Ma dziś 53 lata. Inteligentna twarz o wysokim czole, mądrym, smutnym spojrzeniu. Nawet kiedy Nkrumah się śmieje, to spojrzenie pozostaje smutne.

– Towarzysze i panowie!

Przypomniał swoje dwie maksymy: osiągnij najpierw królestwo polityczne, a wówczas zdobędziesz resztę, oraz – niepodległość Ghany jest frazesem, dopóki nie jest powiązana ze sprawą całkowitego wyzwolenia kontynentu afrykańskiego.

Kwame powiedział, że jedna bitwa o Ghanę została wygrana: kraj jest wolny. Teraz toczy się druga bitwa ?o obudowanie gospodarki i wyzwolenie ekonomiczne?. Jest ona znacznie trudniejsza i bardziej skomplikowana. Wymaga większego wysiłku, ofiarności i dyscypliny.

Tu przypuścił ostry atak na własne szeregi. Uderzył w biurokratyzm partyjny. W karierowiczów i dygnitarzy.

– Muszę stanowczo ostrzec tych, którzy, postawieni przez partię na odpowiedzialnych i wpływowych stanowiskach, zapominają się i myślą, że są ważniejsi niż sama partia. Muszę ostrzec tych, którzy wstępują do partii sądząc, że mogą wykorzystać to dla osobistych korzyści, dla samowychwalania kosztem partii i narodu.

Uh, to się spodobało! Plac zrobił mówcy wielką owację. Plac krzyczał: – Anko, Kwame! Anko, anko!

– Jeszcze, Kwame, powtórz to, oj, powtórz! Wśród oklasków, zawołań i śpiewów przed trybunę wyskoczył chłopak w koszuli o barwach partyjnych i narodowych zarazem (czerwono-biało-zielonej) i zaczął wykręcać zawrotne salta. Trzy salta |w jedną stronę, zwrot, i trzy w drugą. Nkrumah przerwał mowę, przyglądając się popisom z zaciekawieniem. Trzy salta na plecy, trzy salta w przód. To był dobry akrobata, możecie mi wierzyć. W końcu się zmęczył i oklaskiwany zniknął w tłumie.

Nkrumah przeszedł teraz do ulubionego tematu: mówił o Afryce. Stwierdziwszy, że zasadą polityki zagranicznej Ghany jest i pozostanie idea pozytywnego neutralizmu i nieangażowania się po stronie żadnego z bloków, powiedział, że Ghana będzie dążyć do stworzenia Unii Państw Afrykańskich.

– Potężna fala nacjonalizmu płynąca dziś przez Afrykę jest faktem, który musi być uznany. Siły tej nikt nie jest w stanie powstrzymać. Nacjonalizm afrykański nie ustąpi na cal, dopóki cały kontynent nie zostanie wyzwolony spod obcego panowania.

W czasie przemówienia koło Nkrumaha stał Adamafio – sekretarz generalny partii. Adamafio odbierał przeczytane kartki i zerkał w te, które premier właśnie czytał. Kiedy znajdował miejsce, godne zbiorowego aplauzu, odwracał się do tłumu i podnosił wysoko rękę w geście, który oznaczał: uwaga, za chwilę zaczynamy! Nkrumah dochodził do końca frazy i ręka Adamafia gwałtownie opadała: tłum podnosił wrzawę. Jeżeli entuzjazm wypadł przekonywająco, Adamafio zacierał ręce i mrugał do najbliższych porozumiewawczo.

Nkrumah mówił:

– Musimy być czujni, ponieważ imperializm i kolonializm może przyjść do Afryki w nowym przebraniu. Imperialiści gotowi są przyznawać polityczną niepodległość, ale równocześnie pragną nadal panować nad Afryką w dziedzinie ekonomicznej przez stworzenie kontroli nad życiem gospodarczym nowo wyzwolonych krajów. Nie ma różnicy między imperializmem politycznym i ekonomicznym.

Atakował kolonialistów:

– Prowadzą oni w Afryce politykę tworzenia chwiejnych i słabych, choć niepodległych państw. Wrogowie wolności afrykańskiej sądzą, że w ten sposób uda im się wykorzystać nasze państwa jako marionetki, potrzebne do utrzymania ich (imperialistów) panowania w Afryce.

Tłum wyraził swoje oburzenie. Ludzie wołali:

– Precz! Precz! Prowadź nas, Kwame! – Przemówienie trwało trzy kwadranse. Tłum stał, słuchając i reagując na każde słowo. Kiedy Nkrumah zakończył okrzykiem: ?Niech żyje jedność i niepodległość Afryki!?, w rogu placu orkiestra jazzowa buchnęła donośnym boogie-woogie. Co bliżsi orkiestry zaczęli tańczyć. Boogie niosło się nad placem, wprawiając biodra ludzi w odruchowe kołysanie. Ale przyciszono orkiestrę, bo Joe-fio Myers, sekretarz generalny związków zawodowych, zaczął czytać deklarację lojalności i poparcia, jaką lud pracujący Ghany składał na ręce Kwame Nkrumaha.

Przeciskaliśmy się do wyjścia. Na ulicy, daleko od placu, spotkaliśmy Kodzo. Kodze jest urzędnikiem pocztowym i kibicem boksu. To mój przyjaciel.

– Dlaczego nie przyszedłeś? – spytałem. – Było ciekawie. – Czy Kwame mówił o płacach?

– Nie mówił – przyznałem.

– No widzisz. Po co miałem iść?