Biografia pisarza i Kapuściński non-fiction. Opinia.

źródło: http://odra.okis.pl/article.php/1099

Od opublikowania książki Kapuściński non-fiction Artura Domosławskiego (początek marca 2010) ciągle jestem pytany, czy
gdybyśmy teraz (wraz z Beatą Nowacką) przygotowywali do druku naszą Biografię pisarza (wydaną w listopadzie 2008, a więc półtora roku
wcześniej), musielibyśmy poddać ją jakimś istotnym zmianom. Bowiem niektórzy z czytelników tej publikacji, a zwłaszcza nieznający jej
świadkowie medialnej burzy przez nią spowodowanej, sądzą, że o Kapuścińskim nie da się już pisać tak jak dotąd.

Odpowiadam, że to poniekąd prawda, ale tylko dlatego, że teraz trzeba będzie dodatkowo ustosunkowywać się do sposobu czytania pisarza (tekstu jego książek i „tekstu” jego życia) przez Domosławskiego oraz do zarzutów mu postawionych, które z tego sposobu czytania wynikają. Bo są to zarzuty, nad którymi nie można przejść do porządku, zarzuty dla pisarza dokumentalisty, żarliwie zaangażowanego w sprawy świata, najcięższe, podważające jego wiarygodność jako obserwatora, komentatora i człowieka.

Cóż to za sposób czytania? Zupełnie inny niż nasz. My, zgodnie z tytułem, zajmujemy się całkiem obszernie biografią Kapuścińskiego, weryfikujemy i opisujemy po raz pierwszy wiele faktów z tego zakresu, ale interesuje nas przede wszystkim jego biografia twórcza – proces zbierania życiowych, zawodowych i reporterskich doświadczeń, przekształcania ich w materię pisarską, rodzenia się i realizowania albo nierealizowania zamiarów twórczych. Wierzymy bowiem, że pisarstwo było dla niego sprawą najważniejszą w życiu – i dla nas także ważne jest przede wszystkim to, co z nim się wiąże i pomaga je zrozumieć. Domosławski inaczej; Domosławskiego nie interesuje pisarstwo Kapuścińskiego i nie interesuje Kapuściński jako pisarz. Interesuje go Kapuściński „bez fikcji”, co znaczy przede wszystkim: odarty z legendy, jaką – na fali ogromnej poczytności i popularności – w oczach dziennikarzy, mass mediów, a także mniej samodzielnych czy krytycznych czytelników obrosło jego życie i dzieło.

W samym zamiarze demitologizującego (w duchu normalnej refleksji krytycznej) odczytania tego życia i dzieła nie ma oczywiście nic złego. Także my, w książce, którą zaczęliśmy pisać za życia pisarza, a kończyliśmy tuż po jego śmierci (zatem w sytuacji skrajnie niesprzyjającej jakimkolwiek rozrachunkom), zwracaliśmy uwagę na niebezpieczeństwa wynikające z bezrefleksyjnego kultu pisarza, z niedostrzegania zmian w jego twórczości, z gotowości do akceptowania wszystkich jego dokonań tylko dlatego, że wyszły spod pióra niekwestionowanego mistrza i autorytetu. W ostatnich latach jego życia – pisaliśmy – doszło do niebezpiecznego krzepnięcia wizerunku pisarza jakby od zawsze „gotowego” i jednakowego. Wynikało to być może z przewagi publikacji o charakterze podsumowująco-okolicznościowym, związanych z wręczaniem autorowi kolejnych nagród i doktoratów honoris causa. Staraliśmy się zaproponować lekturę wolną od ciężaru mitu, na sam mit spojrzeć zaś jak na problem społecznego wizerunku pisarza, odpowiedzieć, choćby częściowo (w rozdziale ostatnim: Przetrwa ten, kto stworzył swój świat), na pytanie o przyczyny i mechanizmy kształtowania się kultu Kapuścińskiego. Zauważyliśmy między innymi, że ogromną rolę odegrały tu mało precyzyjne, gloryfikujące naszego pisarza doniesienia o jego popularności na całym świecie, mile łechcące polską próżność narodową. Autorem jednego z nich oraz miana „kapumaniacy”, którym będą odtąd określać siebie bezkrytyczni wielbiciele Mistrza, jest właśnie Artur Domosławski. Kapuściński, przynajmniej w świecie iberyjskim (a jestem pewien, że znacznie szerzej, także we Włoszech, w Skandynawii), nie jest traktowany tylko jak największy pisarz wśród reporterów i największy reporter wśród pisarzy. On tam jest noszony na rękach i słuchany jak ktoś, kto zaraz świat uczyni zrozumiałym, rozwikła zagadkę, rozszerzy perspektywę, da klucz do mądrości. Na spotkania przychodzą tłumy, książki rozchodzą się w nakładach nie do policzenia, prezydenci proszą się o kolacje, królowie zapraszają na przyjęcia, książęta wręczają nagrody… – pisał Domosławski w wielkonakładowej gazecie (Kapumania, kapumafia, „Gazeta Wyborcza” 17.06.2005) z okazji (no właśnie!) otrzymania przez Kapuścińskiego doktoratu honoris causa na uniwersytecie w Barcelonie.

Powtórzmy: problem legendy Ryszarda Kapuścińskiego nie jest nam obcy, ale oddzieliliśmy go od problematyki twórczości i staraliśmy się opisać jako pewne zjawisko społeczne, ważne dla jej odbioru. Także dziś nie przyszłoby nam do głowy, żeby pisarza obarczać odpowiedzialnością za powstanie tej legendy, a z jej obalania uczynić główny cel książki. Domosławski, jak wynika choćby z powyższego cytatu, obcował chyba bardziej ze zmitologizowanym wyobrażeniem pisarza niż z jego pisarstwem i może dlatego taki cel sobie postawił – a najwięcej demaskatorskich argumentów znalazł właśnie w pisarstwie. Stało się to z jawnym pogwałceniem integralności i całościowego rozumienia poszczególnych tekstów Kapuścińskiego. Domosławski wyłuskuje z nich bowiem szczegółowe najczęściej informacje, które gdzieś, kiedyś spotkały się z posądzeniem o fałszowanie obrazu rzeczywistości albo i o zakłamywanie przez autora obrazu samego siebie, i pozostawia czytelnika z sugestią, że przesądzają one o fikcjonalności lub kłamliwości całego dzieła, a tym samym – o fałszywości sławy największego pisarza wśród reporterów i największego reportera wśród pisarzy. Autorowi zależy przy tym, aby źródła owej demaskatorskiej wiedzy były rozmaite, odległe (tak jak niegdyś źródła chwały) i niezależne od niego, bo to wzmaga efekt obiektywizmu i rzetelności, a także pozwala przedstawić siebie w roli niestrudzonego poszukiwacza prawdy.

Przyjrzyjmy się na kilku przykładach, jak on to robi. Oto z dwóch odosobnionych niekorzystnych opinii na temat Cesarza (którego nikt nigdy nie uważał za prosty reportaż dziennikarski!) wybiera potwierdzające się wzajemnie zarzuty dotyczące sfałszowania przez Kapuścińskiego wykształcenia władcy Etiopii: Pisze, że Hajle Sellasje nie czytał książek, a to był taki wybitny umysł! – oburza się Barbara Goshu, właścicielka galerii z malarstwem religijnym w Addis Abebie, wielbicielka cesarza. Kapuściński powtarza za informatorami, że jedynym nauczycielem cesarza był francuski jezuita, który nie potrafił wdrożyć młodzieńca powierzonego jego pieczy do czytania. W rzeczywistości młody Hajle Selassje miał kilku nauczycieli, między innymi dwóch kapucynów, ale nie miał jezuity. (…) Hajle Selassje, według wszelkich źródeł, był gorliwym czytelnikiem (…) – stwierdza Harold G. Marcus, autor nieukończonej biografii władcy.

Ale przecież w Cesarzu jest mowa i o nieczytaniu, i o czytaniu, przy czym Kapuściński nigdzie nie mówi od siebie, że bohater jego utworu nie czytał książek – podobnie jak nie on mówi, że czytał! To, że czytał, głosi przytoczona korespondencja AFP (Negus cieszy się dobrym zdrowiem, zaczął dużo czytać – a mimo swoich lat czyta bez okularów, C.)*; to, że raczej nie czytał, twierdzi jeden z dworaków, o których doskonale wiadomo, że są postaciami wykreowanymi i że wszystko, co mówią, ma charakteryzować także ich stan wiedzy i orientacji w dworskich mechanizmach władzy (piszemy o tym szczegółowo w naszej książce), a nie tylko – cesarza:
(…)
Zygmunt Ziątek (konsultacja: Beata Nowacka)