źródło: Nowe Książki nr 12/2004, strony 12-14.
data publikacji: 2004-12-01
——————————————————————–
Ryszard Kapuściński to literacka gwiazda pierwszej wielkości. Jeden z nie tak wielu pisarzy polskich obecnych w świadomości czytających elit współczesnego świata, bardziej może u obcych poważany niż w kraju. Dla niektórych – obiekt osobliwego kultu. Młodzież Laboratorium Reportażu przy Wydziale Dziennikarstwa UW jak za konstelacją gwiazd przewodnich idzie za tymi trzema nazwiskami – Kapuściński, Krall, Kąkolewski. Nic więc dziwnego, że na kolejną książkę Kapuścińskiego księgarze czekają z nadzieją (to się dobrze sprzedaje), a czyhający na lektury dla siebie inteligenci z niecierpliwością (będzie o czym rozmawiać). Jestem pewien, że ani jedni, ani drudzy nie zawiodą się na Podróżach z Herodotem. To się będzie dobrze sprzedawało, o tym będzie się mówić. Jaki jednak będzie temat i kierunek rozmów, których katalizatorem stanie się nowa książka Kapuścińskiego?
Będzie się mówić o świecie i kolejach jego historii, o autorze i jego postawie, czy o literaturze faktu, jej perspektywach, przemianach, sensie? Dla mnie ta trzecia przestrzeń pytań wydaje się najbardziej bliska zamiarowi książki. Świat jest coraz lepiej zrelacjonowany, portret Kapuścińskiego przynoszą media wyrazisty i pogłębiony – wywiady, recenzje, prezentacje.
Jaki jest świat, każdy widzi i nikt nie wie. Co gorsza, jesteśmy coraz bliżsi przekonania, że widząc świat coraz lepiej, oddalamy się zarazem od jego pojmowania, dochodzimy do wniosku, że nie zamknie się świata w żadnej syntezie, formule, recepcie. Stopień komplikacji na wszystkich piętrach bytu i migotliwość przemian o narastającej dynamice doprowadzają nas do tego, że przestajemy wierzyć w jakąkolwiek strukturę, uderza nas rozsypliwa dziwność i zatracamy się w niej. Dobry reportaż ciągle nas wciąga, gra z naszą wyobraźnią, wzbogaca wiedzę o świecie, a jednocześnie nie przybliża do świata, lecz oddala, nie tłumaczy go, ale ukazuje uwikłanie i ciemność. Książka Kapuścińskiego, klarowna w każdym zdaniu, racjonalna w każdej myśli, nie zaprzecza temu zalewowi dziwności, nie rozjaśnia mroku. Żyjemy atakowani sprawdzonymi faktami – ciągłą dostępnością opisów i obrazów, setek relacji, biografii, monografii, reportaży pisanych, filmowych i telewizyjnych. Teraz do tego wszystkiego dołącza pisarz-podróżnik swój wizerunek miast, wsi i bezdroży zamieszkanych przez gatunek ludzki, prowadzi od Indii przez Chiny, Egipt, Czarną Afrykę, Persję, Algier aż do Turcji, do Halikarnasu, miejsca urodzenia Herodota. Mnoży niemal współczesne pejzaże, szczegóły, zdarzenia, postacie szoferów i polityków, przewodników, hotelarzy, oficerów, sklepikarzy, ludzi spotkanych raz i odnalezionych po latach, dodaje do tego podobny inwentarz wzięty od Herodota, którego Dzieje streszcza, omawia, komentuje i obficie cytuje.
To łatwo powiedzieć: Kapuściński potwierdził swoją klasę, dodał do książek poprzednich rzecz nową, oryginalną, nieoczekiwanie poszerzającą formułę reportażu. Wraca do swojej młodości, opisuje początki formowania się swojego pisarstwa i swojej kariery, a jednocześnie dodaje do tego wszystkiego kontrapunkt historyczny. Idzie przez egzotyczne kraje i przez ich współczesne polityczne kondycje nie tyle z Herodotem, ile z orszakiem Herodota, z gromadą Greków, Persów, Scytów, królów i wojowników, wszelkich barbarzyńców sprzed dwóch i pół tysiąca lat.
Krzysztof Masłoń napisał w „Rzeczpospolitej”: „Co decyduje o pisarskim sukcesie? W przypadku Ryszarda Kapuścińskiego – szczerość. Pisarz zdobył zaufanie czytelników”. Masłoń, z którego opiniami zazwyczaj się zgadzam, tym razem trafił kulą w płot. Zaufanie czytelników – zgoda. Takie zaufanie zdobywa ten, kto nie kłamie i nie nudzi. Ale szczerość? Nic z tego, żadna szczerość. Kapuściński jest skryty. Jest autentycznie skromny, nie ma w nim pozy, gdy pisze o swojej pokorze. Zawsze jednak mało pisze o swoim życiu prywatnym, skąpi opinii, nie spowiada się z uczuć, uogólnienia lubi zastępować gładkimi aforyzmami. Czy jest nieszczery? Przykład aroganckiej nieszczerości to Umberto Eco, wypinający na czytelnika całą swoją erudycję i wirtuozerię kompozycji. Tego Kapuścińskiemu nie można zarzucić. Jego osobliwa skrytość wynika z wielu przyczyn, a tłumaczyć się może zaufaniem do czytelnika, wiarą w jego doświadczenie i zdolność kojarzenia. Podróże z Herodotem uznać trzeba za książkę w dorobku Kapuścińskiego wyjątkową. Tu skrytość został podwojona i zakwestionowana zarazem. Podwojona, bo do dawnej taktyki chowania się za świat doszło jeszcze chowanie się za drugi parawan, za Dzieje i za ich autora – Herodota. Jednocześnie zza tej podwójnej gardy błyska nieśmiały, ale zachęcający uśmiech, który wydaje się mówić – wyszedłem ku tobie, czytelniku, tak daleko jak mogłem, jak umiem. Bądź teraz odważny i inteligentny, zrób te parę kroków w moją stronę. Spróbuj pojąć, na czym polega moja profesja i jakim człowiekiem mnie zrobiła. Jeszcze krok, a może się dowiesz, co w ogóle myślę o kondycji ludzkiej.
Autor Podróży z Herodotem przedstawia patrona swojej księgi, autora sprzed tysiącleci jako kolegę-reportera, po to, aby pokazać zawód poprzez jego zasady, a bardziej jeszcze poprzez jego ograniczenia – wieczne ograniczenia.
Kapuściński pisze o Herodocie, ale w wielu miejscach nie pomylimy się, wstawiając na miejsce antycznego greckiego imienia współczesne polskie nazwisko: „Książka Herodota powstała właśnie z podróży, to pierwszy wielki reportaż w literaturze światowej. Jej autor ma reporterską intuicję, reporterskie oko i ucho. Jest niestrudzony, musi płynąć po morzu, przemierzać step, zagłębiać się w pustynię – zdaje nam z tego sprawę. Zdumiewa nas swoją wytrwałością, nigdy nie skarży się na zmęczenie, nic go nie zniechęca, ani razu nie mówi, że czegoś się boi (…) musiał to być człowiek wyrozumiały i przychylny, pogodny i serdeczny brat łata, swój chłop. Nie ma w nim złości, nie ma nienawiści. Stara się wszystko zrozumieć, dociec, dlaczego ktoś postępuje tak, nie inaczej. Nie wini człowieka jako osoby, wini system, nie jednostka jest z natury zła, zdeprawowana, nikczemna, zły jest system, w jakim przyszło jej żyć. Dlatego jest żarliwym rzecznikiem wolności i demokracji i przeciwnikiem despotyzmu, jedynowładztwa i tyranii, gdyż uważa, że tylko w tym pierwszym wypadku człowiek ma szansę zachowywać się godnie, być sobą, być ludzki”.
Co więc dzieli autora z antyku od współczesnego mistrza? Kieruje nim „pełna optymizmu wiara, którą my już dawno utraciliśmy: że świat jest możliwy do opisania”.
To dość wstrząsające wyznanie pod piórem kogoś, kto całe życie poświęcił literaturze faktu, kto stał się jej klasykiem i idolem. Wielokrotnie powraca Kapuściński do swoich elementarnych, prostych motywacji. Stał się reporterem, bo chciał wyjeżdżać za granicę, bo był ciekawy świata. Pisał, bo był reporterem. Był po stronie bosych, biednych, skrzywdzonych, bo sam nie miał butów podczas okupacji, niedojadał, cierpiał niedostatek. Czy te motywacje – dziecięco proste, po chłopięcemu naiwne i szlachetne – odsłaniają autora, czy autor ukrywa się za nimi?
Czy wiele więcej powiedział o sobie i świecie w przemówieniu wygłoszonym podczas niedawnego wręczenia mu doktoratu honoris causa na Uniwersytecie Jagiellońskim? Znów była krystalicznie sprawna i klarowna polszczyzna, zamiast Herodota pojawili się inni znakomici mistrzowie – Norwid, Levinas, Bronisław Malinowski. A recepta na godne spotkanie z Innym wzruszająco prosta i poczciwa: dialog, wymiana lepsze są od wojny i izolacji. Co więcej? „Doświadczenie przebywania latami wśród dalekich Innych uczy mnie, że tylko życzliwość dla drugiej istoty jest tą postawą, która może poruszyć w niej strunę człowieczeństwa”.
Nie spodziewajmy się po Kapuścińskim więcej. Przypomnijmy sobie Krzysztofa Kieślowskiego, jak on zasłaniał się przed pytaniami, przed zadaniami interpretacji. „Ja tylko opowiadam historyjki”, mawiał dziennikarzom. Trzeba spróbować czytać Kapuścińskiego głębiej, iść ścieżkami zamilczeń i podtekstów – czyż on nas do tego nie prowokuje? Zobaczmy więc Podróże z Herodotem jak opowieść o bardzo młodym człowieku przegrywającym i wygrywającym walkę z „systemem” – z polskim komunizmem realnym, marksistowską indoktrynacją, zasiekami odgradzającymi od paszportu i wyjazdu, ceną, jaką trzeba było płacić za posadę w partyjnych mediach, rządowej agencji. Nie czytajmy tej książki w oderwaniu, porównajmy ją choćby z Intruzem Leopolda Ungera czy Na skróty Aleksandra Jackowskiego, aby lepiej poczuć ciężką atmosferę Polski aparatczyków i świata zimnej wojny, rozpoznać świat, w który wchodzi młodzieniec w garniturze z MHD (to był Miejski Handel Detaliczny, pamiętacie?) z Herodotem pod pachą i legitymacją polskiego dziennikarza w kieszeni. Pchała go ciekawość, pchała chęć przekraczania zadrutowanych granic, potem także inercja reporterskiego sukcesu. Kiedy pojawiła się świadomość tragizmu tkwiącego w procederach opisywania „świata niemożliwego do opisania”? Kiedy rozpoznany został tragizm opisywania ludzkich okrucieństw i szaleństw, którym nie można zapobiec? Przecież te tragiczne sugestie przekazuje nam Kapuściński świadomy już swojej pozycji, mówiący od siebie, ale zarazem komentujący współczesną sztukę reportażu, może więcej, literaturę faktu w ogóle?
Zawracał ku czasom Herodota, aby nie wpaść w „pułapkę prowincjonalizmu”, bo są „prowincjusze przestrzeni i prowincjusze czasu”. Uciekał od zmęczenia teraźniejszością w przeszłość, od samotności reportera w towarzystwo Herodota, bo to był „swój chłop”. Dokąd jednak prowadził czytelnika?
Opowieści Kapuścińskiego płyną wartko i gładko. Jest pokusa, aby czytać je jak rozrywkową powieść o egzotycznych przygodach. Ale gadający z cieniem Herodota autor nie tego chce dla nas. Pokazuje nam inne kultury przekonany, że „trzeba je poznać, bo te inne światy to są zwierciadła, w których przeglądamy się my i nasza kultura. Dzięki którym lepiej rozumiemy samych siebie, jako że nie możemy określić swoich tożsamości, dopóki nie skonfrontujemy się z innymi”. Nie omińmy jego ostrzeżeń. Spoza opisu spotkania z kongijskimi rebeliantami błyska refleksja o tym, „jak groźna staje się pozbawiona hierarchii i porządku wolność – czy raczej wyzwolona od etyki i ładu anarchia”. Czy i ta sytuacja nie jest postawionym przed nami zwierciadłem?
Po co zostanie nam przytoczony z dzieła Herodota monstrualny opis poświęcenia Zopyrosa? Po to, abyśmy pojęli sytuację zamachowców-samobójców współczesności poprzez to stwierdzenie Kapuścińskiego: „Człowiek, którego godność została naruszona, który poczuł się poniżony, upokorzony przez kogoś tylko z tego powodu, że jest kimś innym, może wyzwolić się od tego palącego uczucia wstydu i hańby – tylko przez akt samozagłady. Czuję, że jestem naznaczony, a będąc naznaczonym – nie mogę żyć”.
Ani słowa pochopnego sądu. Ani linijki krzepiącej recepty na postępowanie. Tak właśnie opisuje mechanizmy imperiów, zagadki działania ludzkiej pamięci. „W świecie Herodota niemal jedynym depozytariuszem pamięci jest człowiek. Żeby więc dotrzeć do tego, co zapamiętane, trzeba dojść do człowieka, a jeżeli mieszka on daleko od nas, musimy do niego pójść, wyruszyć w drogę, a kiedy już się spotkamy – usiąść razem i wysłuchać, co nam powie, wysłuchać, zapamiętać, może zapisać. Tak zaczyna się reportaż, z takiej rodzi się sytuacji”. Pokora wobec świata, ufność, że czytelnik, pójdzie dalej. „Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety”.
Zapis elektroniczny z tekstu: Michalina Krydel