Przedstawiamy fragment opublikowanego w książce „Artyści mówią. Wywiady z mistrzami fotografii” wywiadu z Ryszardem Kapuścińskim.
Książka „Artyści mówią. Wywiady z mistrzami fotografii” została wydana pod patronatem serwisu SwiatObrazu.pl
Hanna Maria Giza: Powiedziałeś kiedyś tak: „Udało mi się zatrzymać na ułamek sekundy wiecznie pędzące życie i obraz ten pokazać innym”. Przecież to dwie różne sytuacje, bo stworzenie obrazu i zatrzymanie na ułamek sekundy umykającego życia to są dwie różne rzeczy.
Ryszard Kapuściński: Na tym właśnie polega różnica między malarstwem a fotografią, że w malarstwie można ten obraz mnieniać, można układy plam odpowiednio zmieniać czy zestawiać. Słowem, w malarstwie mamy czas. W fotografii go nie mamy. Fotografia przekazuje nam rzeczywistość uchwyconą w ułamku sekundy i tu już nic nie będziemy mogli zmienić. To już się stało. I dlatego koncentracja w czasie robienia zdjęcia jest tak istotna. Oczywiście przy dzisiejszych technikach możemy dokonywać różnego typu manipulacji, pole jej jest jednak ograniczone. Powstawanie obrazu malarskiego to pewien proces rozciągnięty w czasie. W fotografii natomiast o obrazie decyduje ten właśnie ułamek sekundy, zwiększa się tu bardzo czynnik przypadkowości, gdyż obraz, który fotografujemy, układa się nam często w sposób, którego nie byliśmy w stanie przewidzieć. Dopiero na negatywie widzimy elementy, których dotąd nie dostrzegaliśmy, bo wszystko się działo tak szybko. Raptem ukazuje nam się jakaś twarz czy jakaś postać, której nie zauważyliśmy, robiąc zdjęcie. Wywołanie zdjęcia jest zawsze wielką przygodą i wielką niespodzianką dla samego autora. Na przykład robimy portret. Ludzka twarz nieustannie się zmienia, zmienia się jej wyraz, jej nastrój. Patrząc na kogoś nie dostrzegamy wyraźnie tych zmian, natomiast kiedy nacisnęliśmy migawkę, ta twarz zmieniła już wyraz i nie możemy uzyskać efektu, który chcieliśmy osiągnąć. Dlatego też robi się zwykle dużo zdjęć jednego obiektu, ażeby można było wybrać takie, jakie najbardziej nam odpowiada.
HMG: „Nie mam żadnych zdolności do rysunku. Myślałem” tyle niezwykłych rzeczy dzieje się wokół mnie, a ja nie umiem ich zatrzymać, utrwalić. Widziałem las, zboża, kwiaty, ale przede wszystkim twarze rodziców, rówieśników, sąsiadów. Gdybym umiał je narysować – marzyłem – i w ten sposób zachować, uwiecznić. Było to w czasie wojny na biednej podwarszawskiej wsi. Świat przechodził i zapadał się gdzieś za niewidzialnym horyzontem, zostawiając w mojej pamięci tylko ulotne ślady, które szybko zacierały się i ginęły. Nie myślałem wtedy, że moje problemy rozwiąże kiedyś fotografia”. Kiedy zacząłeś realizować te swoje marzenia i za trzymaniu czasu?
RK: W latach pięćdziesiątych, kiedy debiutowałem jako dziennikarz i dowiedziałem się, że jadę do Indii. Koledzy mi wówczas mówili: „Koniecznie musisz to sfotografować”, a ja jeszcze nie miałem wtedy żadnego aparatu fotograficznego i w ogóle nie umiałem robić zdjęć. W tamtych czasach aparat fotograficzny, nawet najmarniejszy, był luksusem. Postanowiłem jednak nauczyć się fotografować, więc kupiłem tanio rosyjską Zorkę, imitację niemieckiego aparatu Leica. Pracowałem wtedy w dzienniku, w „Sztandarze Młodych”, i poprosiłem kolegę z naszej redakcji, żeby nauczył mnie fotografować. Pamiętam, że poszliśmy nad Wisłę i tam on mnie wprowadził w pierwsze tajniki i sposoby robienia zdjęć. Dzisiaj ułatwienia w tej dziedzinie są tak ogromne, że można robić zdjęcia, nie wiedząc, na czym polega sztuka fotografowania, to znaczy, jak się ustawia szybkość czy przysłonę, jak się komponuje fotografię.
fot. Ryszard Kapuścinski