Skoczylas. Mój Kapuściński

Autor:Jerzy Skoczylas
Źródło:Gazeta Wyborcza

12 lutego 1979 roku uczestniczyłem w Śródborowie w spotkaniu Ryszarda
Kapuścińskiego ze studentami. Byłem wtedy studentem pierwszego roku
dziennikarstwa, ale raczej nie widziałem się w tym zawodzie. Nie miałem
przecież pojęcia, że za półtora roku powstanie „Solidarność” i że
doczekam końca komuny.
Przeciwnie, byłem całkowicie przekonany, że jestem skazany na życie w
epoce „rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego” i że w sumie
powinienem się cieszyć tym, co mam. Mogłem na przykład trafić na epokę
„błędów i wypaczeń”. Studiowałem głównie dlatego, że w tamtych czasach
studenci mogli zarabiać niezłą kasę w specjalnych spółdzielniach.

Wiedziałem jednak, że kiedyś trzeba będzie skończyć studia i iść do
„dorosłej” pracy. I co wtedy? Pisać o sukcesach socjalizmu? Uciec w
sport? Iść do działu miejskiego i pisać o dziurach w jezdni?

Właśnie z powodu tych wątpliwości wybrałem się do Śródborowa.
Kapuściński był wtedy moim idolem, a jego „Cesarz” wywołał ogromne
poruszenie. Opowieść o świetności i upadku Hajle Sellasje w Etiopii
powszechnie odczytywano jako aluzję do Edwarda Gierka i jego świty. Był
też optymistycznym dowodem, że można sztuczką pokonać cenzurę i napisać
prawdę o Polsce, pod pozorem że to chodzi o Etiopię.

Miałem nadzieję, że uda mi się choćby chwilę porozmawiać z Kapuścińskim
i poprosić go o radę, czy w tak trudnych czasach warto pakować się w
tak ideologiczny zawód.

Udało mi się. Kapuściński odpowiedział, że zawsze są trudne czasy (on
zaczynał w nieporównywalnie trudniejszych) i to, czy mi się uda zachować
uczciwość, zależy przede wszystkim ode mnie.

Największym jednak walorem tego spotkania było to, że zobaczyłem
człowieka absolutnie pozbawionego zadęcia, który nie tylko mówił, ale
też umiał słuchać. Na nasze pytania, często naiwne, odpowiadał poważnie,
ale nie z wyżyn swojej mądrości i zawodowej pozycji, tylko zwyczajnie,
jak nieco starszy kolega. Spotkanie miało trwać dwie godziny, a trwało
do rana. I pewnie zatrzymalibyśmy go jeszcze dłużej, ale rano
Kapuściński poleciał do Teheranu, gdzie właśnie zaczynała się rewolucja.
O tym jednak dowiedzieliśmy się dopiero z Jego pierwszych depesz z
Teheranu, bo w Śródborowie nawet się o tym nie zająknął.