Jarosław Mikołajewski: Wiersze zaczyna się pisać na ogół w młodości.
Ryszard Kapuściński: Czyli nie jestem wyjątkiem. Chodziłem do liceum, miałem 15, może 16 lat i niewielką znajomość literatury, prawie żadną. I nagle, nie będąc jeszcze czytelnikiem poezji, napisałem kilka wierszy, po czym wysłałem je do dwóch pism: do „Odrodzenia” i do wkładki, która ukazywała się ze „Słowem Powszechnym”. Po kilku dniach wydrukowali te wiersze. Byłem zaskoczony, bo wysłałem je bez przekonania, sondażowo.
I mimo tego sukcesu przestał Pan pisać wiersze?
– Wciąż je pisałem. Tyle tylko, że były to wiersze niedobre. Można powiedzieć, że stałem się ofiarą Majakowskiego.
Próbował go Pan naśladować?
– Nie tylko ja, ale i inni pisarze z tzw. pokolenia pryszczatych. Dostrzegł to już Julian Tuwim.
Poznał go Pan?
– Tak. Byłem u niego w mieszkaniu, mówił mi o swoich próbach przekładania „Eugeniusza Oniegina” Puszkina, dziwił się, że Ważyk przetłumaczył całość, bo jemu samemu wydawało się to niemożliwe. Aż przeszedł na Majakowskiego i na wpływ – jego zdaniem fatalny – jaki wywarł na naszą poezję. Majakowski narzucił nam konwencję, od której długo nie mogliśmy się uwolnić. Moje ówczesne próby, moja „majakowszczyzna” była rozczarowująca również dla mnie samego. Chciałem się z niej otrząsnąć, ale nie miałem już czasu poszukiwać innych dróg. Zacząłem pracować jako dziennikarz i przeszedłem do prozy. Do reportażu.
Pisząc reportaże, niekiedy chętnie uciekałem w poezję. Jest wiele fragmentów, o których czasami myślę, że można by je zebrać i wydać jako wiersze lub poematy prozą, choć częściej odnoszę wrażenie, że są one poetyckie przez to, że są tam, gdzie są – w reportażu. Dlatego, że są skonfrontowane z prozą. Nie zamierzam więc ich z niej wydzielić.
W 1986 r. wydał Pan jednak książkę poetycką – „Notes”. Jak do tego doszło?
– Wiersze pisywałem bardzo sporadycznie, ale z poezją bez przerwy utrzymywałem bardzo bliski kontakt. Byłem czytelnikiem wiernym i aktywnym, czyli takim, który stara się czytać możliwie najwięcej z poezji polskiej i obcojęzycznej. Który kolekcjonuje tomiki i antologie, a równocześnie analizuje warsztat poetów, śledzi ich rozwój, podpatruje. Czytałem też wiele książek krytycznych. Kiedy przyszedł rok 1981, stan wojenny, byłem więc gotowy…
Co ma wspólnego stan wojenny z „Notesem”?
– Bardzo dużo – rozwiązano moją redakcję, tygodnik „Kultura”, w którym pracowałem, i jak wszyscy moi ówcześni koledzy znalazłem się bez pracy. To mocno zachwiało porządkiem mojego życia. Wcześniej, przez długie lata, byłem poddany temu samemu rytmowi: wyjeżdżałem, żeby zebrać materiały do reportażu, wracałem i pisałem, potem znowu wyjeżdżałem, wracałem i pisałem, wyjeżdżałem, wracałem, i tak w kółko. Aż do tamtej chwili, kiedy się zatrzymałem. Niczego nie musiałem, nie podlegałem żadnym terminom, więc sięgnąłem po inne sposoby wyrażania, bardziej osobiste. Zacząłem pisać cykl „Lapidarów”, czyli krótkich refleksji, wtedy też wróciłem do poezji. Był to kolosalny przeskok nie tylko literacki, ale i duchowy, bo tematem reportera są inni ludzie i świat, a tematem refleksji i wierszy może być własne przeżywanie. Tak, czy inaczej, kiedy zebrała się spora garść wierszy, zaproponowałem je nieśmiało wydawnictwu.
Nieśmiało, czyli z tremą?
– Tak, ale również z ufnością. Miałem wspaniałych kolegów, których podziwiałem jako poetów i na których radę mogłem liczyć – jak Jerzy Górzański i Krzysztof Karasek, który był redaktorem tomu. To on dokonał wyboru wierszy, zaproponował, żeby kilka usunąć.
Pozwolił Pan?
– Oczywiście. I byłem mu wdzięczny, bo przecież ostatecznie zaakceptował moje utwory.
Poczuł się Pan poetą?
– Zawsze podkreślałem, że nie czuję się – mówiąc nieładnie – „profesjonalnym poetą”, natomiast ważne jest dla mnie robić to, co poeci. Ogromnie cenię poetów, ponieważ jest to jedyna grupa, dla której tak ważny jest język. Prozaików obchodzi głównie intryga, sposób zawiązywania i rozwiązywania. Eseistów – myśl, którą chcą precyzyjnie sformułować. A poeci czuwają nad samym słowem, niezależnie od jego funkcji – nad jego plastyką, obrazowością. Nad tym, co może wyrazić samo w sobie jako słowo. Tak więc, nie czując się do końca poetą, odczuwałem przecież ogromną dumę, kiedy napisałem udany, moim zdaniem, wiersz. Napisanie takiego wiersza wyzwala niesłychanie pozytywne emocje, podobne do tych, które towarzyszą dobrej fotografii. O ile proza rozłożona jest w czasie, w poezji i fotografii mamy błysk, eksplozję, nieprawdopodobne zagęszczenie odczuć.
Pisze Pan wiersze właśnie dla tej eksplozji?
– Nie tylko. Pisanie wierszy pozwala dotknąć żywego języka, zbadać jego granice, docenić wartość samego słowa i metafory pozbawionych pobocznych wzmocnień. Ważnym powodem uprawiania poezji jest i to, że pewnych nastrojów i stanów po prostu nie da się wypowiedzieć inaczej. Tylko przez wiersz.
Czyli poezja to konieczność?
– Czasami – jedyna droga. Poezję pisze się, bo nie da się powiedzieć czegoś inaczej.
Kiedy powstały wiersze, które złożyły się na nowy tomik, na „Prawa natury”?
– Po „Notesie”, w ciągu ostatnich 20 lat. Bywało, że nie pisałem całymi miesiącami, czasami znów pisałem kilka wierszy w ciągu tygodnia. Wolałbym pisać mniej sporadycznie i nieprzewidywalnie, ale to nie zależy ode mnie. Nie umiem pisać wierszy z doskoku. Wiem, że niektórzy koledzy potrafią jednego dnia napisać esej i wiersz. Ja – nie. Zanim napiszę wiersz, muszę wejść w inne słownictwo, obrazowanie, w nastrój, w inny gatunek skupienia. Czytam przedtem dużo poezji. A to wymaga czasu, którego na ogół nie mam. Są okresy, kiedy bardzo intensywnie muszę pisać reportaże, przygotowywać wykłady, odbywać spotkania. Mówię sobie – „napisałbym wiersz”, ale widzę, że nie mam czasu, żeby dokonać tego procesu przejścia, tej transformacji. Bo muszę wystąpić, wypowiedzieć się o globalizacji czy problemach demograficznych Trzeciego Świata. Pisanie wierszy jest więc dla mnie luksusem, na który rzadko mnie stać. Bardzo żałuję, bo pisząc wiersz, okrywamy w sobie inność, o którą nie podejrzewaliśmy siebie, zanim usiedliśmy nad kartką. Bo pisanie wiersza to zaskakująco wartościowy rodzaj odkrywania – w sobie samym i siebie samego. To dziwne i piękne uczucie.
Zanim „Prawa natury” ukazały się w Polsce, w grudniu 2004 r. wydało je jako część „wierszy zebranych” Ryszarda Kapuścińskiego wydawnictwo FORUM z włoskiego Udine. We włoskim przekładzie Silvana De Fanti oraz po polsku. Wiersze Kapuścińskiego – konstatował pisarz Claudio Magris w całostronicowym eseju w -Corriere della Sera – – wpisują się wielką linię liryki polskiej, która prowadzi przez Miłosza, Szymborską, Różewicza”. „Jak przystało na prawdziwego poetę – pisał wielki triesteńczyk – Kapuściński wie, że trzeba słuchać uważnie głosu, który jest w nas, nie zagłuszając go słowami. Odnajduję w nim zmysł życia fundamentalny i dla mnie: wierność wędrówce z ukochanymi ludźmi, żywymi albo martwymi, lecz zawsze obecnymi. I wierność rzeczom, miejscom, porom roku”. Poezja Kapuścińskiego zyskała również uznanie włoskich poetów i krytyków, którzy w ubiegłym roku przyznali mu prestiżową nagrodę Premio Napoli – właśnie za wiersze.Kategoria wierności, o której pisał Magris, dobrze wprowadza w poetycki świat Ryszarda Kapuścińskiego. W wierszach, które znalazły się w „Prawach natury”, poeta jest wierny ludziom i ich kruchemu pięknu. „Może przed śmiercią / podchodził do półki / na której stały jego tomiki / tyle co kilka źdźbeł trawy” – pisze w wierszu „Na odejście poety”, portretując zapamiętany gest swojego bohatera, a także świadomość (wciąż jego, czy własną?) przemijania książek z ich twórcą. „Przejęty przejęty wszystkim / jakby nie miał skóry / tylko żywe mięso” – pisze o kimś ukrytym za inicjałami A. B., pokazując jego bezbronne wystawienie na świat, bolesne unerwienie, emocjonalną nagość.
Jest Kapuściński w swoich wierszach wierny pejzażowi. Bliskim szczegółom i perspektywom, „wąskiemu nurtowi” i „wielkiej wodzie”, nie tracąc z oczu rozleglejszej topografii, z mitologii, Biblii i innych hipotez przeznaczenia – „słonecznej doliny / Styksu i mroku lodowatego”, z przeczuciem „następnej rzeki”, która „tonie / w przepaści oceanu”. Ze świadomością, że to, co widzimy i odgadujemy dzięki doświadczeniu oraz kulturze, jest tylko cząstką ogromu losów podobnych naszemu i tych niepomyślanych. Jest w wierszach Kapuścińskiego wierność mądrości, którą zdołał zgromadzić – choćby wyniesionej z niezliczonych spotkań pewności, że „Tylko okryci zgrzebnym płótnem / potrafią przyjąć w siebie / cierpienie drugiego”. Jest w „Prawach natury” wierność zasłyszanym zdaniom („gruźlica / alkohol / od czasu do czasu / wiersz”), obrazkowi starych poetów idących ulicą Wiejską. Jest wierność tej jedynej chwili w Amsterdamie, kiedy „domy siedzą nad kanałem”, i naturze chwili każdej „światłem zrodzonej”, która zastępuje pustkę, żeby znowu ustąpić jej miejsca.
Jest wierność poczuciu braterstwa, próbom wiary, czułości. Jest wierność ulotnemu chyba, lecz zaistniałemu przecież wrażeniu, że poezja tkwi nawet w encyklopedycznej prozie – wierności tej poeta daje wyraz w wierszu złożonym z trzech haseł „Kalendarza przyrody”.
Jest wreszcie wierny Kapuściński samemu sobie. Odchodzeniu od siebie. A najbardziej przejmująco chyba w wierszu pisanym o godz. 2.15 w nocy, w bezsenności i zagubieniu wywołanym gazetową informacją, że „zawał dopada swoje ofiary najczęściej / między 8.00 a 9.00”.
Dlaczego miał rację Magris, pisząc o wierności światu, a nie o świecie obecnym w wierszach, o ich motywach czy tematach? Próbą tej skali świadectwa, które każe mówić o wierności, jest w „Prawach natury” sposób mówienia, dobór słowa i formy. Wierność sobie i innym wytapia się bowiem w poezji Kapuścińskiego nie tylko przez gotowość do myślenia o świecie, którego sam jest pokornym fragmentem. Nie tylko przez obietnicę oddania światu otrzymanych darów pod przemienionym znakiem. Wierność wszystkiemu, o czym wspomniałem i co ponad to, ożywa jeszcze w wierszach Kapuścińskiego, objawia się przez różnorodność, ciągłą zmianę tonacji. Jak gdyby każdy przedmiot i człowiek, który ma ożyć w słowie, domagał się tak radykalnego poszanowania odrębności, że za każdym razem trzeba ustanowić dla niego prawa języka. Co jest kruche w życiu, ma być równie kruche w rysunku wiersza. Co jest delikatne, musi pokazać się we właściwej lekkości. Natura słowa ma dostosować się do natury istnienia. Jest więc istotnie w „Prawach natury” tak, jak gdyby Kapuściński dla każdej myśli, jednorazowo, szukał na nowo swojego sposobu pisania. Jak gdyby wiersz o A.B. miał nie tylko przywrócić tego człowieka do życia, lecz również go ochronić przed bólem.
Ryszard Kapuściński „Prawa natury” Wydawnictwo Literackie, Kraków