Pokazał, że dziennikarstwo może być sztuką

Autor:Artur Domosławski
Źródło:Gazeta Wyborcza

Mark Danner*: – Wolałbym nie dostać tej wiadomości… Ryszard był
równie wspaniałym pisarzem jak człowiekiem. Jedno nie istniało bez
drugiego.

Artur Domosławski: Co Pan najbardziej cenił w jego pisarstwie?

– Zrewolucjonizował reportaż, faktografii używał jako tworzywa narracji
literackiej. Pokazał jako pierwszy na świecie, że dziennikarstwo może
być sztuką. Pierwszym wyrazistym przykładem innowacji, które wprowadził
do dziennikarstwa, był „Cesarz” – wielki traktat o władzy rozpisany na
głosy ludzi otaczających monarchę Etiopii. W opowieściach Kapuścińskiego
nastroje i aura nabierały takiego samego znaczenia jak same wydarzenia.
To zmieniało tradycyjny reportaż. Ryszard był po prostu rewolucjonistą!

Ale nie tylko jego innowacje dziennikarskie są ważne. Był również
wspaniałym opowiadaczem, który pisał pięknym, jasnym językiem. Czytanie
jego tekstów i książek było czystą przyjemnością, obcowaniem z
fantastycznie napisanym tekstem.

Wiem, że dobrze się znaliście i że ogromnie cenił Pana twórczość. Proszę opowiedzieć o Waszej przyjaźni.

– Był bardzo gorący w przyjaźni, to przecież także niezwykły talent.
Poznaliśmy się w 1986 r. przy okazji spotkania międzynarodowego Pen
Clubu w Nowym Jorku. Byłem wówczas redaktorem w „Harper’s Magazine”,
drukowaliśmy fragmenty jego „Wojny futbolowej”. W czasie innego naszego
spotkania omal nie zemdlał – dopadał go właśnie atak malarii. Powiedział
tylko: – To nic, malaria nie jest taka najgorsza. Innymi słowy – nie
zwracał uwagi na takie rzeczy, był głodny rozmowy, przebywania z kimś, z
kim się przyjaźnił. Był w tym bezinteresowny i pełny pasji.

Kiedyś przyjechałem do Polski, żeby zrobić rozmowę z Czesławem
Miłoszem, a Ryszard był akurat w Czechach. Pięć minut po tym, jak
odłożyłem słuchawkę po rozmowie z jego żoną, dzwoni telefon. To Ryszard
dzwonił z Czech i w pierwszych słowach mówi: – Wrócę wcześniej, żebyśmy
mogli się zobaczyć. Człowiek czuł się przy nim, jakby był dla niego
najważniejszą osobą na świecie.

Dobrze zapamiętałem naszą rozmowę z września 2002 r. Ameryka
dyskutowała, czy będzie wojna z Irakiem – wtedy nie było jeszcze
poparcia Kongresu dla inwazji. Spytałem go, czy sądzi, że dojdzie do
wojny. Odpowiedział bez wahania, że oczywiście tak. Byłem nawet trochę
zaskoczony przekonaniem, z jakim to powiedział, i zapytałem, skąd ma
pewność. Odpowiedział, że państwa uwielbiają prowadzić wojny z innymi
państwami, armie z innymi armiami, a nie z jakąś al Kaidą, której nie
widać, o której nie wiadomo, czym tak naprawdę jest.

Jest kimś ważnym dla amerykańskiego dziennikarstwa?

– Chyba nie tak bardzo, jak powinien. Uczę studentów w Berkeley na jego
tekstach. Analizujemy zwykle „Cesarza” „Szachinszacha”, historie z
„Wojny futbolowej”. Ale myślę, że Amerykanie nie do końca rozumieją jego
pisarstwo. W Ameryce pokutuje mit, że władza i biznes działają dla
postępu i dobra ludzi. Kapuściński pokazał – chyba najdobitniej w
„Cesarzu” – że we władzy chodzi zazwyczaj o… władzę; jej utrzymanie, o
nic więcej.

Pisał o Azji, Afryce, Ameryce Łacińskiej, Rosji – nigdy o Ameryce. Nie spytał go Pan dlaczego?

– Nie spytałem, ale chyba wiem dlaczego. On był kronikarzem wielkich
przemian, konfliktów, wojen, przemocy. Ameryka nie pasowała do jego
zainteresowań, czego bardzo żałuję. Bardzo bym pragnął przeczytać
książkę o Ameryce widzianej jego oczami.

Świat stał się uboższy bez Ryszarda, mniej w nim będzie mądrości.

* Mark Danner jest publicystą „The New York Review
of Books”, „New Yorkera”, profesorem dziennikarstwa w Uniwersytecie
Kalifornijskim w Berkeley