On mi przywrócił wiarę w ludzi

Autor:Teresa Hantke nauczycielka III LO im. Stefana Batorego w Chorzowie
Źródło:

Wczesny ranek 24 stycznia. Słuchana od połowy audycja radiowa. „Autor
„Podróży z Herodotem” był „. Był? Dlaczego „był”? – myślę w popłochu.
Jak to, przecież byliśmy u niego nie tak dawno. Zaprosił młodzież do
siebie. Poświecił nam ze trzy godziny, opowiadał o swoich planach.

„Innego” zdążył wydać, podróży na wyspy Pacyfiku – śladami Bronisława
Malinowskiego – odbyć już nie. Udało mu się „upchnąć” naszą wizytę w
warszawskim mieszkaniu między pobytem w szpitalu a kolejnym wyjazdem.
Wiosną 2006 r., kiedy przyjmował nas serdecznie i traktował uczniów jak
młodszych kolegów – dzieląc się doświadczeniami i odpowiadając na
pytania – wydawał się zmęczony, ale pełen entuzjazmu, porywający. „Mówił
tak, jakby pisał książkę. Zarażał podróżą” – oceni później jedna z
uczennic. Nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy, że jest chory.

Młodzież z klas dziennikarskich III LO im. Stefana Batorego z Chorzowa
odwiedziła Go w Warszawie dwukrotnie. W Warszawie, do której zawsze
wracał. Bo jak powiedział – pytany, czy nie wolałby mieszkać w jakimś
egzotycznym miejscu – „trzeba mieć dokąd wracać”.

Z tych dwóch wizyt (w 2000 i 2006 r.) pozostały wspomnienia:
uczniowskie reportaże, teksty do prasy szkolnej i lokalnej.
Chcielibyśmy, żeby zastąpiły nekrolog, pokazały, że – jakkolwiek
patetycznie to zabrzmi – „nie wszystek umarł”, nie tylko dzięki swoim
książkom, ale i prywatnie – w pamięci kilkudziesięciu osób. A klasę
człowieka poznaje się po tym, jak odnosi się do innych.

Jak zapamiętali go uczniowie? Co ich zaskoczyło, co zdziwiło, co wzruszyło, a co potwierdziło oczekiwania?

Po pierwsze: książki. „Są wszędzie, gdzie tylko można je było upchnąć.
Półki dosłownie uginają się pod ich ciężarem. Te, które się już tam nie
zmieściły, leżą w kupkach na stole, pod nim, w kącie. Wśród tytułów
można znaleźć dosłownie wszystko, począwszy od Biblii, skończywszy na
»Życiu seksualnym człowieka «” – pisze Nadia Szczęch w 2000 r.

„Gromadzimy się wokół niego i siadamy. Między regałem książek a drugim,
między jedną wyspą tomów a drugą. Bo w jego domu nie ma właściwie
miejsc na książki. Są całe wyspy książek: książki na regale i na
podłodze obok regału, na stole i pod stołem, na antresoli i na schodach
na antresolę” – pisze Marta Olejniczak w 2006 r.

„W pracowni nie ma egzotycznych trofeów. Pamiątkami z podróży są
właśnie wrażenia – cytaty notowane na przyszpilonych do ścian i półek
karteczkach” – wspomina Dorota Wójcik. „Ważne myśli z przeczytanych
książek i fragmenty wypowiedzi spotkanych ludzi”.

Więc właśnie: stosunek do ludzi, tych spotkanych w czasie podróży i nas, zaproszonych do siebie.

„Trzeba być dobrym, aby wsłuchać się w człowieka, aby wyczytać z niego
całą prawdę bez utraty autentyczności. Stąd fenomen – pisarz nie używa
dyktafonu, kamery. Nie chce peszyć rozmówcy – rzadko notuje, stara się
jak najwięcej zapamiętać. – Taki moment może się nie powtórzyć, ( ) jak
najwięcej muszę usłyszeć, zobaczyć, odczuć ” – przypomina Dorota.

„Niemal wcale nie korzysta z komputera, nie ma swojego konta mailowego,
a ze znajomymi z całego świata porozumiewa się listownie, i to pisząc
ręcznie – aby okazać adresatowi szacunek” – dziwi się Natalia Wilk.

I jeszcze garść wrażeń nastolatków z naszych wizyt: „Stoi w drzwiach,
każdego z nas wita ciepłym uśmiechem i mocnym uściskiem dłoni” (Nadia
Szczęch).

„Za oknem chłodny wieczór. A tutaj? Tu atmosfera przypomina mi święta.
Rodzinny nastrój, ciepły głos Ryszarda Kapuścińskiego. ( ) Niemłody już
gospodarz stoi wytrwale od dwóch godzin i cierpliwie odpowiada na nasze
pytania. Mówi o życiu reportera, o swoich podróżach, o wojnach, biedzie i
niesprawiedliwości świata. Nie pomija żadnego interesującego nas
problemu, mówi obrazowo, z przekonaniem. Z minuty na minutę jestem nim
coraz bardziej zachwycona.( ) W tej chwili nic się właściwie nie liczy.
Nic, tylko pan Ryszard” (Katarzyna Penkała).

„Traktował nas niczym równych sobie, jak kogoś, kogo zna od lat. Nie
czuło się bariery i jakiegokolwiek podziału. Miało się niemal wrażenie,
że rozmawiasz z Rysiem, a nie z Ryszardem Kapuścińskim” (Łukasz
Boroński).

„Mimo że był już bardzo zmęczony, przez pół godziny wpisywał nam
dedykacje. Wzruszył mnie. ( ) Gdy dając nam autograf zobaczył, że
niektórzy nie mają własnych książek, zszedł na dół, przyniósł ponad
dwadzieścia egzemplarzy autorskich i nam je wręczył. Gdy później szliśmy
w ten chłodny, jesienny wieczór na tramwaj, przyciskałam otrzymaną
książkę do piersi i już nie było mi tak zimno ” (Natalia Szczęch).

„Pożegnanie trwa ponad godzinę, a gdy dziękujemy gospodarzowi za
przyjęcie, odpowiada: »To ja wam dziękuję «” (Katarzyna Penkała).

Nie, to my, Panie Ryszardzie, serdecznie dziękujemy. Za książki i za
spotkania. I niech nie zabrzmią fałszywie słowa jednej z uczennic: „On
mi przywrócił wiarę w ludzi”.