O nawyku czytania

Autor: Ewa Milewicz
źródło: Gazeta Wyborcza
data publikacji: 2002-09-18
——————————————————————–

Widziałem we Francji, nawet w małych miasteczkach, jak w bibliotekach ludzie zbierają się, by głośno czytać książki. Balzaca, Flauberta albo coś z nowości. Młodzi, starzy. Czytają, ale i dyskutują

Ewa Milewicz: Kogo stać na książkę?

Ryszard Kapuściński – W dużym stopniu pogląd, że ludzie nie czytają książek, bo nie mają na nie pieniędzy, jest mitem. Każdy, kto chce kupić książkę, rzuci wszystko i ją kupi. U nas jednak nie ma nawyku czytania książki jako potrzeby życiowej. Nikt się jednak nie przyzna, że nie czyta, więc mówi, że nie może czytać, bo książki są za drogie. Oczywiście są za drogie, jak wszędzie na świecie. Największa tego przyczyna to brak nawyku pójścia do księgarni, znalezienia w gazetach informacji, co się wydaje. Na przykład w Warszawie, w samym centrum, na rogu Kruczej i Hożej, jest wspaniała księgarnia z dobrymi książkami. Niech pani tam stanie i popatrzy, ilu przechodniów bodaj rzuci okiem na witrynę. Prawie nikt, mimo że Warszawa w liczbie księgarń nie ma co się porównywać z Paryżem czy Amsterdamem…

W Ciechocinku w księgarni są osoby, które w niej czytają. Obiecują, że jak będą miały pieniądze, to kupią.

– Wątpię. Jak ktoś ma nawyk czytania, to sobie kupi albo choć skseruje parę stron z interesującej go książki. Za złotówkę można skserować kilka stron. Oczywiście beletrystyki nie da się w ten sposób poznawać, ale książki naukowe – owszem.

Kiedy naprawdę wiele osób nie ma pieniędzy na książki. Studentka z popegeerowskiej wsi ma 300 zł na przeżycie w dużym mieście. Na książki nie ma pieniędzy.

– Nie twierdzę, że nie ma problemu braku pieniędzy na książki. Mówię tylko, że ten argument jest nadużywany.

Ludzie jednak czytają, bo chodzą do bibliotek.

– Degradacja bibliotek to przestępstwo kolejnych rządów. Dla wielu ludzi książka z biblioteki to jedyny bezpłatny sposób kulturalnego spędzania czasu. Nawet telewizja kosztuje – trzeba mieć aparat i za- płacić abonament. Likwidacja bibliotek, obcinanie pieniędzy na zakupy książek – to właśnie nazywam przestępstwem. Świat kultury zachodniej ma świetnie rozwiniętą sieć bibliotek. To ośrodki życia kulturalnego.

Czyli?

– Zapraszają twórców, dyskutują.

Za to trzeba zapłacić honorarium.

– Ja często nie biorę pieniędzy za spotkania autorskie. I wielu moich znajomych też nie. Kiedy widzę, że komuś zależy, że się stara, to cóż – nie mam czasu, ale jadę. U nas wiele inicjatyw kulturalnych w małych ojczyznach umarło. Małe szkoły pozamykane, biblioteki też, więc nawet jak się znajdą jacyś ludzie w mikroświatku wsiowym czy małomias- teczkowym, którym by się coś chciało, to nie mają gdzie się zebrać.

Widziałem ostatnio we Francji, nawet w małych miasteczkach, jak w bibliotekach ludzie zbierają się, by głośno czytać książki. Balzaca, Flauberta albo coś z nowości, beletrystykę i eseje. Młodzi, starzy. Biblioteka zaprasza i albo każdy po kolei czyta fragment, albo robi to bibliotekarka czy nauczycielka. Ludzie czytają, ale i dyskutują. Nie tylko biblioteki tę nowość wprowadzają. Także księgarnie. W Paryżu dużo księgarń jest czynnych do północy. Przecież we Francji studenta też często nie stać na książkę. Ale on przynajmniej wie, że taka książka istnieje, wie o czym ona jest. A u nas – on tego nie wie, bo go to w ogóle nie zajmuje, a mówi, że nie ma pieniędzy.

W PRL był snobizm na książkę. Co się z nim stało?

– W PRL awans społeczny oznaczał umiejętność czytania. Książka w domu była dowodem tego awansu. Świadczyła, że człowiek należy do warstwy oświeconej – do elity. To był taki symbol awansu jak dziś samochód. Z czasem książka stała się także symbolem niezależności myślenia, opozycyjności, zbliżenia do Zachodu, zwłaszcza książki wydawane w nieoficjalnym obiegu. Promieniowało to także na niektóre książki wydawane oficjalnie. To znaczenie książki zniknęło wraz z nowymi czasami.

Wpisałam do wyszukiwarki internetowej słowa „Ryszard Kapuściński” i dostałam 417 odpowiedzi. Mogłam przeczytać Pana książki we fragmentach, dowiedzieć się, co, gdzie i w jakich językach Pan wydał. Może więc komputer zastępuje książkę, a strona www – coraz częściej witrynę księgarni?

– Komputer to ciągle rzadka rzecz. Mała część społeczeństwa ma do niego dostęp. Nie jest tak popularny jak radio. Występuje w enklawach. Jest traktowany jako narzędzie w biurze, gra, „usługówka”, a nie jako źródło inspiracji kulturowej. Nie włączam komputera, aby przeczytać Szekspira czy Balzaka, ale po to, aby się dowiedzieć jakiejś konkretnej sprawy.

Szekspira? Właścicielka księgarni w Ciechocinku mówi, że świetnie idzie Danielle Steel – czytają ją kobiety. I że jak proponowała „Iris”, książkę reklamowaną na okładce jako „najpiękniejsza historia miłosna”, kobiety, gdy dowiadywały się, że bohaterka umarła na alzheimera, rezygnowały.

– No właśnie. Masowe media wyrobiły w ludziach przekonanie, że sztuka służy rozrywce. Jak książka, film, muzyka nie mogą zabawić, to się nie liczą. Często na spotkaniach słyszę, że owszem, coś jest ciekawe, ale smutne, więc niewarte zainteresowania. A przecież sztuka pokazuje dramat człowieka, a poczucie tragiczności jest w niej na stałe obecne. Goya, filozofia grecka, van Gogh, Antygona, Beethoven – to wszystko zostaje unieważnione, bo odbiorcy wmówiono, że kino i książka istnieją po to, aby go zabawić.