źródło: Miesiecznik Znak
data publikacji: 1998-01-01
——————————————————————–
Kiedy zetknął się Pan po raz pierwszy z islamem? Czy jeszcze w rodzinnym Pińsku?
RYSZARD KAPUŚCIŃSKI: W Pińsku raczej nie… Ale było to już rzeczywiście dość dawno – moje doświadczenie spotkania z islamem trwa ponad 40 lat. Zetknąłem się z nim w 1956 roku podczas pierwszej wielkiej podróży, kiedy odwiedziłem Indie, Pakistan i Afganistan. Były to kraje, które w latach 1946-1947 podzielił niesłychanie krwawy konflikt religijny między muzułmanami i wyznawcami hinduizmu. Przyjechałem tam co prawda już kilka lat po zakończeniu zamieszek, ale ślady tego dramatu były wciąż świeże. Od tego czasu niemal bez przerwy stykam się z kulturą muzułmanów, i to niekoniecznie na terenach tradycyjnie kojarzonych z islamem.
Rozpocznijmy zatem od szkicowej mapy. Jakie obszary naszej planety zamieszkują dzisiaj muzułmanie?
Islam znajduje się obecnie w stanie ogromnej ekspansji, co właściwie wypływa z samej istoty tej religii. Jej dynamizm od samego początku był duży. Obecnie jest to około miliarda ludzi, ale liczba ta gwałtownie wzrasta. Islam zaczął się rozprzestrzeniać najpierw w kierunku Morza Śródziemnego – aż do Półwyspu Iberyjskiego, potem rozwijał się w przeciwną stronę – w głąb Azji. Te dwa kierunki stanowią jakby dwa skrzydła tej religii, która zrodziła się na Półwyspie Arabskim. Pod tym względem nic się nie zmieniło. W naszym stuleciu jednak pojawiły się nowe tendencje. Ostatnio gwałtownie powiększa się liczba muzułmanów w Stanach Zjednoczonych, a także w Kanadzie. Równocześnie poprzez napływ imigrantów islam szybko rozprzestrzenia się i na naszym kontynencie. Przypomnijmy, że od średniowiecza, od czasów rekonkwisty Europa nie gościła tak wielu muzułmanów. Dzisiaj są to emigranci. Bardzo duża grupa Turków zamieszkuje Niemcy, migracja z Afryki Północnej kieruje się przede wszystkim do Francji i do Hiszpanii, do Anglii trafiają emigranci z całego Commonwealthu, trzeba też wspomnieć o Skandynawii, która przyjęła sporą rzeszę uchodźców. Ale islam rozprzestrzenia się nie tylko poprzez migrację. Na jego rozwój wpływa także ogromna dynamika demograficzna ludności muzułmańskiej. O ile w niektórych krajach europejskich odnotowuje się niż demograficzny, o tyle w krajach islamskich można mówić o permanentnym wyżu. Warto więc uwzględniać ten czynnik – procent ludności muzułmańskiej w Europie wzrasta szybciej, niżby wskazywały na to dane o liczbie imigrantów.
Trzeci kierunek rozprzestrzeniania się islamu to obecnie Azja Środkowa. Ten nurt jest zapewne najważniejszy. Po upadku ZSRR następuje bowiem bardzo silna ekspansja islamu, który trwał na tamtych terenach, ale teraz, po okresie komunistycznej ateizacji, odzyskał należne mu prawa i środki działania. Czwarty kierunek wpływu to Daleki Wschód, Azja Południowo–Wschodnia (Indonezja, Malezja, Filipiny itd.). W tamtym regionie wzrost liczby wyznawców islamu jest pochodną wysokiego wskaźnika przyrostu naturalnego. Istnieje wreszcie i piąty kierunek rozwoju – Afryka Środkowa i Południowa, przenikanie islamu z Północy w głąb Afryki.
Co leży u źródeł współczesnej ekspansji islamu?
Jest to w gruncie rzeczy religia biednych, ludów kolorowych. A właśnie ta część ludzkości staje się dziś coraz liczniejsza. Europa się starzeje, w krajach muzułmańskich natomiast ludność jest bardzo młoda, dynamiczna, ale i uboga. Istnieje też inny powód. Islam jest religią bardzo prostą. By być muzułmaninem, trzeba wyznać, że się nim jest, i praktykować pięć filarów wiary, do czego nie potrzeba intelektualnego przygotowania. Dla ludzi prostych, szczególnie w Trzecim Świecie (ale i w wielkich miastach Ameryki Północnej i Europy), bardzo ważne jest poczucie identyfikacji z islamem, bo zaczynają się czuć członkami jakiejś wspólnoty, rodziny. Dobrze wiemy, jak zasadniczą rolę we współczesnym, wielokulturowym i chaotycznym świecie odgrywa poczucie tożsamości. A islam daje to tym ludziom – muezzin budzi ich rano, mają swój meczet (to nie tylko miejsce modlitwy, ale i spotkań z bliskimi), swoje ummy – wspólnoty, i kiedy znajdą się w tarapatach, mają się do kogo zwrócić o pomoc.
Islam jest zapewne jedyną spośród wielkich religii świata, która ma wciąż znaczne sukcesy „misyjne”.
Rzeczywiście. Musimy jednak pamiętać, że w odróżnieniu od religii chrześcijańskich islam nie zna pojęcia misji. On się rozprzestrzenia w inny sposób.
Wydaje się, że istnieje wiele odcieni islamu, który zjednuje sobie wyznawców na różnych kontynentach. Islam amerykański, europejski, azjatycki, afrykański znacznie się od siebie różnią. Czy to jest wciąż ten sam islam? Religia Mahometa w Europie będzie poddawana coraz większemu ciśnieniu sekularyzacji. W Ameryce islam staje się przede wszystkim religią ludzi czarnych, żyjących w wielkomiejskich gettach. Odmiennie jest w innych częściach globu.
Co ciekawe, islam, w przeciwieństwie do innych religii, skutecznie opiera się procesom sekularyzacyjnym. Właśnie to niepokoi zachodnich politologów i socjologów. Samuel Huntington krytykuje swoich rodaków, którzy mylili „westernizację” z modernizacją. Amerykanie myśleli, że jeżeli da się Coca Colę, telewizor i samochód, to obdarowani staną się podobni do Amerykanów. Tak się jednak nie dzieje – mieszkańcy krajów islamskich przyjmują zachodnią technologię, ale nie przyswajają sobie zachodnich wartości. Potoczna obserwacja potwierdza tę tezę. Wynika to zapewne stąd, że islam, podobnie jak prawosławie, nie doświadczył ani reformacji, ani oświecenia. Jeśli w islamie pojawiał się jakiś prąd modernizacyjny, to jego orędownicy byli wyklinani, wyrzucani poza nawias ummy.
Takie wyłączenie jest dla muzułmanina najcięższą karą. Bo jak głosi przysłowie: jeden muzułmanin to jeszcze nie muzułmanin… Wynika to przede wszystkim z doświadczeń życia w ekstremalnych warunkach pustynnych, gdzie jednostka nic nie znaczyła. Europejczyk nie potrafi tego zrozumieć. W zachodniej cywilizacji kładzie się nacisk na indywidualizm. To wolna jednostka staje się najbardziej twórcza, niezależna, może „być sobą”. W tradycji islamu jest odwrotnie – dla muzułmanina znaleźć się samemu to znaczy zginąć. Człowiek zdany na samego siebie nie może funkcjonować nie tylko w sensie religijnym, ale i biologicznym. Być w ummie to znaczy być w tym, co stwarza człowieka.
Dlatego właśnie jeśli nawet muzułmanin zostanie przeniesiony do Paryża, Londynu, zachowa nadal związki ze swoim meczetem. Jego pierwszym odruchem będzie złożenie datku na budowę meczetu. Tam będzie się potem spotykał z innymi wyznawcami i słuchał religijnych przywódców. Będzie oczywiście przestrzegał najważniejszej dla muzułmanina zasady sali – odbywanej pięć razy dziennie modlitwy. Kiedy obserwuje się, jak o stałej godzinie z tłumu wyodrębnia się grupa muzułmanów, którzy zaczynają się modlić, robi to potężne wrażenie. Jest to jednolity, ustalony od czternastu wieków rytm ruchów ciała i modlitewnych formuł.
Poruszający opis gromadzenia się na modlitwę milionowej wspólnoty przedstawił Pan w Szachinszachu.
Jest to jeden z najbardziej niesamowitych obrazów, jakie można zobaczyć na świecie. W tym tłumie nikt nie wydaje żadnych komend, poleceń. Oni się zbierają i nagle zaczynają modlić. Może to być wielomilionowe zgromadzenie, ale przebiega to zawsze tak samo. Z tego doświadczenia wypływa silne poczucie jedności i równości. Muzułmanin modli się także w czasie podróży. Jeżeli jedzie pociągiem, to o określonej porze rozkłada swój dywanik i zaczyna się modlić, jeśli leci samolotem robi to samo (niektóre linie lotnicze przygotowują dla muzułmanów specjalne miejsca do modlitwy).
Co ciekawe, jeśli się długo żyje wśród muzułmanów, coraz wyraźniej widać, że oni nie zaniedbują swoich praktyk. Bardzo rzadko się zdarza, żeby ktoś wyłamywał się z porządku codziennego celebrowania wiary. A jest to w końcu obowiązek pięciu modlitw dziennie, odbywanych często w bardzo trudnych warunkach. Nawet jeśli ktoś zostanie z tego obowiązku zwolniony (np. ze względu na ciężki stan zdrowia), to będzie się zawsze usprawiedliwiał przed swoją wspólnotą czy innym muzułmaninem.
Bardzo charakterystyczna dla islamu jest konsekwencja w przestrzeganiu pięciu naczelnych zasad…
Czy pozostaje to w związku z silną więzią wspólnotową?
Wszystko jest w pewien sposób wspólnotowe. Bo przecież i dawanie jałmużny jest obowiązkiem wobec wspólnoty, i publiczne wyznanie wiary, i modlitwa, a nawet post. Również pielgrzymka do Mekki – hadżi odbywa się zawsze w grupach. Pielgrzymka jest oczywiście marzeniem każdego muzułmanina. W momencie, kiedy ją odbywa, otrzymuje na całe życie tytuł – hadżi. Będzie z tego bardzo dumny i zawsze będzie podkreślał, że jest hadżi Ibrahim – ten, który odbył pielgrzymkę. Stwarza to pewną hierarchię i odtąd taki hadżi Ibrahim znajduje się już wśród pomazanych, błogosławionych.
Islam jest niezwykle spójny, przenika wszelkie obszary życia. Trzeba bowiem pamiętać, że islam to nie tylko wiara, lecz, jak mówią muzułmanie, „wszystko”. Jest więc zwłaszcza prawem. Prawo islamskie – szaria – drobiazgowo ustala i określa zasady postępowania muzułmanina, zwłaszcza jego obowiązki wobec Boga, wobec sąsiada (Innego) i wobec samego siebie.
A poza tym, jak mówił Chomejni, islam „jest polityką”…
Tak. Jest polityką, gospodarką, etyką, filozofią… Nie można nawet powiedzieć o kimś, że przestał wierzyć, bo jeśli przestał wierzyć, to tym samym przestał istnieć. Islam, w przeciwieństwie do chrześcijaństwa, nie zna zasady: „Co cesarskie, oddajcie cesarzowi, co boskie, Bogu.” W świecie islamu państwo i religia są jednością. W tej totalności tkwi specyfika islamu.
Wróćmy jednak do kontekstu europejskiego. Wielu komentatorów zwraca uwagę, że to przede wszystkim sposób przyjęcia emigrantów z krajów islamskich sprawia, że środowiska te mają skłonność do swoistej „gettoizacji”, skupiania się wokół przywódców religijnych. Czyli to nie jedynie względy religijne przesądzałyby o takim, a nie innym losie muzułmanów w Europie. Bo przecież wielu z nich ucieka ze swych ojczyzn dlatego, że nie chcą być poddawani presji religii politycznej. Może to zatem Europa, wbrew hasłom o tolerancji i akceptacji odmienności, nie stwarza im odpowiednich warunków do egzystencji.
To dobry przykład potwierdzający zasadę, że nawet ten, kto nie chce praktykować jakiejś skrajnej formy islamu i przeniesie się do innej kultury, odkrywa w sobie na powrót muzułmanina. Może on być na przykład przeciwnikiem czadoru (zasłona twarzy kobiety) albo buntować się przeciwko afgańskim talibom, ale to wcale nie znaczy, że kiedy znajdzie się w innej cywilizacji, przestanie być muzułmaninem. Będzie dalej odbywał religijne praktyki, choć będzie to islam w „złagodzonej” formie. Zmiana ta jednak nie dotknie samego rdzenia wiary.
Dochodzimy w tym momencie do zasadniczego tematu kulturowej różnicy między islamem a Zachodem. Islam jest religią o siedem wieków młodszą od chrześcijaństwa. Europa wyrasta z tradycji chrześcijaństwa, które przechodzi stałą transformację (reformacja, oświecenie, ekumenizm…). Jest religią, która poszukuje swego miejsca w zmieniających się warunkach historycznych. Islam natomiast pozostaje bardzo stabilny. Wychodzi bowiem – co stanowi istotną różnicę – z tradycji rodziny, plemienia i koncepcji państwa, w którym nie ma podziału na sferę świecką i religijną.
Kultury te więc nie przystają do siebie. Na dodatek w różnych etapach swojej historycznej koegzystencji często toczyły ze sobą wojny. W VIII wieku Karol Młot zatrzymał ofensywę islamu w głąb Europy. W XVII wieku z odsieczą wiedeńską nadciągnął Jan III Sobieski. Islam jest zatem taką siłą – polityczną, a czasem militarną – która kontestowała (i często kontestuje) Europę czy cywilizację zachodnią. Europa oczywiście również odnosi się do islamu niechętnie i nierzadko bardzo wrogo. Za sprawą zachodnich mediów dokonała się nawet swoista przemiana w języku. Mówi się „islamista”…
Pewna orientalistka zwracała niedawno uwagę w „Tygodniku Powszechnym”, że słowo „islamiści” odnosić się powinno wyłącznie do badaczy islamu…
Właśnie! Potem mówi się „fundamentalista islamski”, a obecnie mówi się „terrorysta islamski”. W rezultacie słowo „islam” przestaje funkcjonować samodzielnie, zawsze towarzyszy mu jakiś złowrogi kontekst. Przeciętny człowiek Zachodu, który czerpie swą wiedzę o świecie z telewizji, pamięta jedynie, że muzułmanie to albo fundamentaliści, albo terroryści. On nie ma żadnej obiektywnej wiedzy o cywilizacji islamu.
Co więcej, często nie dostrzega różnicy między muzułmanami wywodzącymi się z odmiennych kultur – na przykład z Algierii i z Pakistanu. Nierzadko obejmuje ich wspólną nazwą… Arabów.
Tak, tak… Malezyjczycy to też Arabowie… Wszyscy są Arabami… Wciąż pokutuje stereotyp, że islam to kultura arabska.
Warto w tym momencie zaznaczyć, że rozpatrujemy islam na różnych poziomach jego konkretyzacji. Jest to więc jedna z tych wielkich planetarnych religii, która przenika bardzo różne kontynenty, kultury, języki i dlatego ma rozmaite odcienie narodowe czy regionalne. Islam w Stanach Zjednoczonych jest praktykowany przede wszystkim przez ludność afroamerykańską zamieszkującą getta, potworne slumsy wielkich metropolii. Ci czarnoskórzy muzułmanie nazywają siebie The Nation of the Islam – narodem islamskim. Tam więc jest to religia biednych, często bezrobotnych mieszkańców wielkich miast. Takie muzułmańskie dzielnice widziałem ostatnio w Detroit. Jest to widok zadziwiający. W dzielnicy jest ponad trzydzieści kościołów, ale wszystkie są zamknięte. Znikła stamtąd Polonia (podobnie jak inni biali mieszkańcy), natomiast ludności islamskiej przybywa. Kolejna grupa amerykańskich muzułmanów to emigranci z Indonezji, Malezji, Filipin itd.
Na terenie Europy islam jest bardziej zróżnicowany etnicznie i kulturowo. Mamy więc maghrebijski typ islamu (wywodzący się z Afryki Północnej), o silnych tradycjach walki antykolonialnej. Islam maghrebijski ma bardzo głęboki rys niepodległościowy, wyzwoleńczy i on właśnie odegrał postępową rolę. Ten typ islamu jest bardzo widoczny we Francji. Inny typ islamu występuje w Niemczech. Tam muzułmanie wywodzą się przede wszystkim z Turcji i Bośni. Oni są bardziej, choć też tylko do pewnego stopnia, zsekularyzowani.
Bardzo zróżnicowany islam można spotkać na obszarze Bliskiego Wschodu. Przede wszystkim w Afryce Północnej i w całym rejonie Morza Śródziemnego. Występuje tam i bardzo skrajny, uciekający się do terroryzmu, islam Kadafiego, i dość „liberalny”, otwarty islam tunezyjski, wreszcie islam obejmujący Afrykę Sahelu i Sahary, Afrykę Wschodnią i Zachodnią, który jest naprawdę tolerancyjny i nie zna pojęcia terroryzmu ani fundamentalizmu. Ten ostatni typ islamu pokrywa się zresztą z obszarem występowania kultury Bantu, która była bardzo pokojowa, oparta na zasadzie współpracy i współdziałania.
Jeszcze większe zróżnicowanie występuje w Azji. Są tam więc i ruchy ekstremalne, jak talibowie w Afganistanie czy niektóre odłamy szyizmu w Iraku i w Iranie, i islam bardzo oświecony – na przykład w Malezji, gdzie żyje wielu wybitnych intelektualistów i myślicieli.
Trzeba więc pamiętać, że używając słowa islam, ogromnie zubażamy opisywaną rzeczywistość. Jest to zresztą jedna z największych przywar europejskiej mentalności, że mamy skłonność do upraszczania i narzucania własnych kategorii (mieszkaniec Afryki nigdy nie powie o sobie, że jest Afrykańczykiem, tylko że należy na przykład do ludu Aszante…).
W ten sposób wytwarzamy sobie nieuchronnie przeciwników. Bo jeśli złączy się Afrykanów czy Afroamerykanów w jedną społeczność, to kształtuje się w nich poczucie siły poprzez zaprzeczenie dotychczasowej, a tworzenie nowej, „szerokiej” tożsamości.
Oczywiście, a poza tym oni się czują poniżeni. Jak ktoś będzie podkpiwał z polskiej kultury i twierdził, że Polacy to naród pijaczków i złodziei, to też będziemy się tym czuli dotknięci.
Przykładem takiego fałszywego stereotypu jest powszechne przekonanie o upodobaniu muzułmanów do przemocy. Otóż wbrew temu, do czego przekonują nas media, islam jest religią pokojową. To religia równowagi, kontemplacji, cierpliwości. Muzułmanin to przede wszystkim człowiek wiary i pobożności, który nie szuka i nie potrzebuje racjonalnych uzasadnień dla swej wiary. Dlatego zresztą teologiczna dyskusja z nim jest praktycznie niemożliwa.
Z drugiej strony jednak średniowieczni arabscy filozofowie, jak Awerroes, utrzymywali, że istnieją dwie prawdy – dostępna człowiekowi prostemu prawda wiary oraz prawda rozumowa, dostępna jedynie wtajemniczonym. I w islamie zatem istniałaby tradycja intelektualnej spekulacji nad prawdami objawionymi.
Oczywiście. W Koranie ukryta jest pewna wewnętrzna prawda, a wierny winien kroczyć po ścieżce tej prawdy. Konieczność rozwoju duchowego, poszukiwanie prawdy, która zbliża do Boga, nazywa się tarika. Muzułmanin albo jest już na tej drodze, albo jej dopiero poszukuje. Kryje się w tym zresztą piękna egzystencjalna formuła – muzułmanie wierzą, że w każdej osobie i w każdej rzeczy zawiera się jakaś ukryta tajemnica. Zasada tariki przenika całą tradycję sufizmu, mistyki islamu. W tym sensie możemy więc mówić o dwóch prawdach – dla nieoświeconych i dla wybranych, umysłów wtajemniczonych.
Dochodzimy w tym miejscu do kolejnej istotnej różnicy między wyznawcą Allaha i chrześcijaninem. Islam, podobnie jak judaizm i chrześcijaństwo, jest religią Księgi. Wedle muzułmanów jednak Koran został dany bezpośrednio od Boga. Jest to zatem religia objawienia słowa, a nie objawienia Boga-człowieka, i dlatego ten, kto kwestionuje Księgę, kwestionuje istnienie Boga. Ta odmienność tłumaczy, choć nie usprawiedliwia, reakcję muzułmanów na Szatańskie wersety Salmana Rushdiego, który, zdaniem ortodoksów, kpił sobie w tej powieści z Koranu.
Muzułmanie przywiązują wielką wagę do nauki, oświaty. Islam przypomina w tym względzie judaizm. Kiedy ostatnio odwiedzałem rejon Sahelu, południa Sahary, to w najbardziej zapadłych wioskach, gdzie życie zamiera wraz z zachodem słońca, a budzi się następnego dnia o brzasku, gdzie nie ma systemu oświaty, dróg… nie ma nic, istnieje tylko jedna instytucja – szkółka koraniczna. Dzieci zbierają się przy ognisku, gdzie wieczorem jest jeszcze trochę światła i ich nauczyciel (ulema) czyta im Koran, na którym uczą się czytać i pisać. Jest to ich jedyne doświadczenie obcowania z książką, jedyna forma oświaty, jaka istnieje na tych niezwykle rozległych terenach świata. Ponieważ do szkółki koranicznej może chodzić każde dziecko, starsze przyprowadzają swoje dwu-, trzyletnie rodzeństwo, którym muszą się opiekować. Dla tej gromady dzieci Koran jest jedynym uniwersytetem. Nawet więc w tak ekstremalnych warunkach, gdzie panuje straszliwa bieda – w tamtych wsiach naprawdę nie ma co jeść – trwa nauka Koranu, który jest dla nich całą wiedzą.
Niektóre kraje islamu wszakże są bardzo bogate i to właśnie ku nim kieruje swe apetyty Zachód. Kontakty Zachodu ze światem islamu mają zresztą najczęściej tło ekonomiczne.
Oczywiście wielką atrakcją krajów arabskich są największe na świecie złoża ropy naftowej. Wiążą się z tym dwie kwestie. Po pierwsze islam zmienił swe oblicze – pozostał wprawdzie religią ubogich, ale sam stał się bogaty. Bogate kraje arabskie bowiem zaczęły łożyć spore sumy na rozwój wspólnot (budowę meczetów, druk Koranu…) – na rozszerzanie się islamu. Dzięki temu powstaje sporo meczetów i szkółek koranicznych w Afryce, Albanii i Bośni. Widać w tym świadomą politykę muzułmanów, choć, o czym należy pamiętać, ta planetarna religia nie ma żadnego centrum ani kogoś w rodzaju głowy Kościoła – działania te wypływają jedynie z ducha wspólnoty.
Po drugie fakt, że w krajach muzułmańskich znajdują się największe zasoby ropy naftowej, jest przyczyną napięcia, jakie istnieje między światem islamu i Zachodem. Jest to napięcie podszyte ogromnym strachem. Jeżeli bowiem spojrzymy na kraje muzułmańskie oczami przywódców Stanów Zjednoczonych – jedynego obecnie światowego mocarstwa – zrozumiemy, skąd biorą się histeryczne reakcje na incydentalne nawet przejawy terroryzmu czy przemocy w krajach islamskich. Otóż Stany Zjednoczone w okresie zimnej wojny, obawiając się, że ZSRR uzyska znaczne wpływy w krajach naftowych, rozpoczęły na Alasce i w Teksasie bardzo kapitałochłonne inwestycje, które miały powiększyć własne zasoby ropy naftowej. W momencie, kiedy skończyła się zimna wojna, Amerykanie uznali, że nic już nie zagraża ich interesom w świecie arabskim, dlatego mogą zrezygnować z tych kosztownych inwestycji i bez przeszkód sprowadzać ropę z Zatoki Perskiej. A przecież to właśnie tanie paliwo napędza amerykańską cywilizację, której sukces oparty jest na samochodzie i ropnym ogrzewaniu mieszkań. Amerykańskie zapasy ropy naftowej tymczasem wynoszą zaledwie niecałe 3% zapasów światowych, a 50% konsumpcji ropy w Stanach Zjednoczonych opiera się na paliwie z importu. Gdyby więc zamknięto „arabski kurek”, Stany Zjednoczone byłyby sparaliżowane. Region Zatoki Perskiej pozostaje zatem obszarem żywotnych interesów amerykańskiego mocarstwa i to powoduje, że spokojna dyskusja o islamie jest tam praktycznie niemożliwa.
Stan ten pogłębił się ostatnio, od kiedy ujawniono, że konkurencyjne źródło ropy naftowej znajduje się w rejonie Morza Kaspijskiego. Region ten jest o tyle ważny, że to stamtąd popłynie w przyszłości ropa do Japonii i Chin. Tam ścierają się obecnie interesy trzech stron – islamu, Rosji i Stanów Zjednoczonych. Jest to więc kolejne potencjalne źródło napięcia między islamem a Ameryką.
Pewnie dlatego tak duże emocje wzbudziła w Stanach Zjednoczonych wojna w Czeczenii.
Oczywiście. Polacy patrzą z politowaniem na Amerykanów i dziwią się, dlaczego popierają oni Rosję. Czyżby Amerykanie byli tacy naiwni? Polacy nie rozumieją najczęściej jednej rzeczy – Stanom Zjednoczonym zależy w tej chwili na utrzymaniu silnej Rosji, bo prawosławna Rosja staje się przedmurzem, które może powstrzymać awans islamu na północ Azji (ta ekspansja przebiegała historycznie wzdłuż Wołgi). Postęp islamu mógłby rozpołowić Rosję na dwie części – europejską i syberyjską.
Amerykański socjolog Immanuel Wallerstein uważa, że reakcja świata islamu na konfrontację z Zachodem może przybierać trzy postaci: model Chomejniego – izolację od polityki światowej, model Husajna – zbrojnej konfrontacji, i trzeci model – indywidualny, czyli formę migracji do świata Zachodu. Utrzymuje on, że za 20, 30 lat konfrontacja będzie się rozwijać, ale modele pozostaną trwałe. Myśl amerykańska kładzie zatem nacisk na konfrontacyjność. Wśród politologów i socjologów islamskich dominują głosy bardziej pojednawcze – oni nie mówią na ogół o konfrontacji cywilizacji, lecz o wymianie. Skłaniają się raczej ku tradycji Bronisława Malinowskiego, który uczył, że kontakt jest przede wszystkim wymianą. W obu cywilizacjach bowiem istnieje tyle wartości sprawdzonych przez historię, że w dobie rewolucji komunikacyjnej te dwa światy mogą się wzajemnie ubogacać.
Czego może nauczyć się człowiek cywilizacji łacińskiej w zetknięciu ze światem islamu?
Bardzo ważna jest postawa, którą przyjmiemy. Trzeba bowiem pamiętać, że nasz stosunek do islamu kształtuje siła potęgi wielkich sieci telewizyjnych. Na ogół więc nie mamy własnego poglądu, własnej wiedzy – korzystamy z pośrednictwa tych kanałów informacji. Ponieważ sieci owe mają za zadanie kształtować nieufność w stosunku do świata muzułmańskiego, nasz punkt widzenia naznaczony jest stronniczością. Dyskutujemy więc zazwyczaj, dysponując jedynie zmanipulowaną porcją informacji, którą daje się nam do wierzenia.
Czy tego chcemy, czy nie, musimy pogodzić się z faktem, że żyjemy w świecie wielokulturowym, który będzie się stawał jeszcze bardziej różnorodny. Dzisiaj nie da się już pozostawać w kulturowej izolacji. Naszym zadaniem jest więc znalezienie sobie w tym świecie miejsca, a pierwszą zasadą owego poszukiwania jest zasada tolerancji, uznania, że, jak mówił Bronisław Malinowski, nie ma kultur wyższych i niższych. Zasadzie tolerancji musi towarzyszyć poznawcza ciekawość – musimy zdobyć elementarną wiedzę o kulturze islamu – i życzliwość. Taka postawa nie jest jedynie odruchem dobrego serca, ale od niej zależy sam byt naszej cywilizacji, w tym i naszego kraju. Bo przecież już niedługo i do Polski, która staje się coraz atrakcyjniejsza dla uchodźców, zacznie napływać migracja z krajów muzułmańskich. To są procesy nieodwracalne, gdyż gwałtownie powiększająca się grupa najbiedniejszych musi szukać dla siebie miejsca. Dlatego tak ważne jest, byśmy chcieli poznawać kulturę muzułmanów.
Takiej postawy życzliwej ciekawości możemy się uczyć z Sonetów krymskich.
Tak. Sonety pozostają pięknym świadectwem urzeczenia kulturą islamu.
Co osobiście zawdzięcza Pan kontaktom z kulturą islamu? Jakie jej cechy są Panu najbliższe?
Bardzo wiele. Przede wszystkim za sprawą muzułmanów żyję! W różnych sytuacjach wojennych dzięki temu, że szli do walki, udało mi się przeżyć. Generalnie moje doświadczenia kontaktu z muzułmanami było bardzo dobre. Szczególnie w małych społecznościach wiejskich spotykałem ogromnie przyjaznych, spokojnych ludzi. Byli bardzo pobożni, serio traktowali zasady swej wiary, które nakazują szacunek dla drugiego człowieka. Koran bowiem uczy, by nie gardzić nawet innowiercą – w przeszłości, gdy islam był w natarciu, mieszkańcy podbitych krajów nie byli zmuszani do konwersji, wyznawcy innych religii zobowiązani byli jedynie do płacenia podatku. Ludzie, którzy mnie przyjmowali, byli bardzo gościnni i czerpali z tego satysfakcję. Otaczali mnie swoim duchem wspólnoty.
Wynika to chyba ze skażenia, o którym Pan wspominał, ale trudno się oprzeć natrętnej myśli, że muzułmanie są jednak podatni na ekstremizmy. Te skandujące tłumy w Iraku czy Iranie nie są jedynie marginesem. I właśnie tego najbardziej boi się Europejczyk. Skłonny jest uwierzyć w ową tolerancję czy pokojowość muzułmanów, lęka się jednak, że wówczas, gdy imamowie nakażą swemu ludowi zabijać, wierni bezkrytycznie się im poddadzą.
Jeśli wspomniał Pan o imamach, to trzeba dopowiedzieć, że funkcja ta istnieje jedynie w szyizmie, a szyici stanowią 10 % całej ludności muzułmańskiej. Tylko w szyizmie istnieje religijna struktura czy hierarchia. Tego rodzaju mobilizacja jest rzadka w sunnizmie. Co charakterystyczne jednak, jest to mobilizacja typu defensywnego. Szyici protestują wtedy, gdy czują się poniżeni. Kiedy coś im zagraża, reagują masowo i w tym zbiorowym ruchu są doskonale zorganizowani, bo nauczyli się tego praktykując wspólną modlitwę. Taki tłum rzeczywiście robi potężne wrażenie: ma jeden cel, jedną emocję, ale nie jest to grupa atakująca. W czasie rewolucji irańskiej podziwiałem ich dyscyplinę – podczas milionowych manifestacji w Teheranie nie zniszczono na chodnikach ani jednej trawki, a gdy tłum mijał szpitale, zapadało całkowite milczenie. Tą masą ludzką nikt nie kierował! Przypomnę też inny fakt: chociaż rewolucja Chomejniego była zdecydowanie antyamerykańska, nikomu spośród 55 000 Amerykanów mieszkających wówczas w Iranie włos nie spadł z głowy.
Można wspomnieć także o przypadkach przerażających, ale takie incydenty zdarzają się w każdej kulturze i nie da się ich wyeliminować. Przecież na ulicach Nowego Jorku rocznie ginie od kuli 2000 ludzi i nie ma na to rady!
Istnieją wreszcie zjawiska ogromnie zafałszowane. Na przykład w Algierii mamy dziś do czynienia z oczywistą wojną domową, do której nie przyznaje się rząd stworzony dzięki przewrotowi wojskowemu. Oficjalnie więc mówi się, że jacyś bandyci zabijają niewinną ludność, ale tak naprawdę nie sposób rozstrzygnąć, kto strzelał czy podrzynał gardła. Niektórzy Algierczycy utrzymują, że robi to reżim militarny po to, by w oczach opinii światowej jeszcze bardziej zohydzić swych przeciwników. To są takie strefy, o których jako doświadczony reporter mogę powiedzieć, że jeśli samemu się czegoś nie stwierdziło, nie zbadało, niczemu nie można dawać wiary. Trzeba więc dużej wnikliwości, by dojść prawdy. Warto o tym pamiętać, słuchając komentarzy na temat polityki światowej.
Oczywiście propaganda istnieje także w krajach muzułmańskich. Potęgą jest radio, które jest tanie, lekkie i może być używane tam, gdzie nie ma elektryczności. Muzułmanin jest bardzo dumny, gdy słyszy w swoim odbiorniku, że świat islamu jest potężny, że świat islamu jest światem Boga. Podczas wojny w Zatoce odczytywano w radio specjalne ogłoszenia o śmierci muzułmańskich żołnierzy. Mówiono: „Gratulujemy rodzicom – tu następowało nazwisko – których syn zginął dziś w walce tam i tam!” Dostąpili wielkiego zaszczytu, bo mają syna, który zginął jako mudżahedin. Ci rodzice, jeśli było ich na to stać, rozdawali potem swoim bliskim specjalnie w tym celu wywołane zdjęcia syna-bohatera.
Powtarzam jednak – w swojej istocie islam jest religią pokojową.
Bardzo dziekujemy za rozmowe.