źródło: Forum
data publikacji: 2003-04-27
Czy 50 lat obserwacji świata, także w jego najgorszych odsłonach, nie nauczyło pana obojętności wobec ludzkich tragedii?
Ryszard Kapuściński: Nie. Jedną z podstawowych cech dziennikarza jest dociekliwość. Pracować w tym zawodzie może tylko osoba, która chce coraz więcej wiedzieć. To trudna praca, gdyż wiąże się z nią duża odpowiedzialność, która sprawia, że dziennikarz żyje w nieustannym napięciu. W dodatku nie przynosi dużych dochodów. Motywacji dostarcza wyłącznie chęć poznania faktów, aby następnie je zinterpretować i przekazać czytelnikom. Z całą pewnością nie jest to zawód dla obojętnych.
Nie czuje pan zmęczenia?
Nie, chociaż jestem pewnie wyjątkiem od reguły. Większość reporterów szybko się męczy i wybiera pracę w zaciszu redakcji. Daje im to możliwość przemyślenia i wyciągnięcia wniosków z zebranych informacji. Reporterem jest się zazwyczaj tylko czasowo: tak jak w przypadku pilotów wykonujących loty próbne, takiej pracy nie da się wykonywać dłużej niż przez określony czas. Moi przyjaciele, którzy w latach 50. pracowali w Afryce albo już nie żyją, albo zajmują stanowiska kierownicze w mediach. Ja również potrzebuję oddechu, jednak wcale nie ze względu na wiek. Po tak wielu podróżach zebrałem tyle doświadczeń, że zauważam niepokojący rozdźwięk między tym, co przeżyłem i tym, co napisałem.
Czy nadmiar informacji nie utrudnia analizy?
Tak, szczególnie dlatego że zanim uporządkuję wiedzę na dany temat, już kusi mnie coś nowego. Najlepszym przykładem miała być moja trylogia o dyktatorach, której pierwszą częścią był „Cesarz”, następną „Szachinszach”, a ostatnią miała być opowieść o Aminie Dada. Jednakże kiedy w 1985 r. wracałem do Polski, w Związku Radzieckim rozpoczynała się właśnie pierestrojka. Wybrałem się więc w podróż po tym gigantycznym kraju, a owocem mojej podróży było „Imperium”. W ten sposób książka o Aminie nigdy nie powstała. Wraz z upływem lat reporter gromadzi tak wiele materiału, że aż trudno to wszystko przelać na papier.
Jorge Semprun (mieszkający we Francji hiszpański pisarz, filozof, działacz społeczny i polityczny, od 1996 r. członek Academie Goncourt – przyp. FORUM) powiedział, że nadmiar doświadczeń przeszkadza mu w pisarstwie.
Tak to bywa z ludźmi, którzy w pewnym sensie żyli więcej niż jednym życiem. Literacka fikcja wymaga długotrwałego zamknięcia w czterech ścianach. Natomiast reporter bez przerwy podróżuje, angażuje się w świat ludzi, których pragnie zrozumieć i na literaturę piękną nie starcza mu czasu. Twoi żywi bohaterowie za każdym razem odbierają ci cząstkę ciebie. To prawda, że w kontakcie z nimi stajesz się na swój sposób bogatszy, lecz równocześnie pozostawiasz im część własnej tożsamości. Twoje uczucia nadal łączą się z tamtymi ludźmi i tamtym miejscem, gdzie tak wiele doświadczyłeś. Nigdy już się od nich nie uwolnisz.
Uważa się, że wśród korespondentów panuje mania wzmacniania się adrenaliną.
Nie. Fakt, że uczestniczysz w przełomowych wydarzeniach, chęć zobaczenia wszystkiego na własne oczy i zrozumienia sensu tego co cię otacza, jest źródłem niesłychanej fascynacji. To uczucie, że nagle stajesz się obserwatorem Historii. Z wykształcenia jestem historykiem i wiem, że są tacy, którzy historię poznają w archiwach i tacy, którzy są jej świadkami, badając ją na żywo. Ci ostatni to reporterzy. Niesamowite, że można przyglądać się, jak tworzy się i rozwija historia, jak doprowadza do sytuacji, w których nie ma już możliwości odwrotu: do wojen i rewolucji. Pamiętajmy jednak, że mówię o tym jak o nauce, nie jak o sporcie.
Panuje przekonanie, że traktuje pan swoją pracę jako misję.
Wierzę – i jest to moje najgłębsze przekonanie – że jeżeli nie dotrzemy do jakiegoś miejsca, do jakiegoś miasta, jeżeli media nie będą tam obecne, to zaistniałe wydarzenia w pewien sposób w ogóle nie będą miały miejsca i przepadną w pustce niepamięci.
Podczas masakry w 1994 r. w Rwandzie na świecie zapanowało wielkie poruszenie: Jak to? Dlaczego? My, którzy pracowaliśmy w Afryce, wiedzieliśmy dobrze, że sprawa nie była niczym nowym. Pierwszy raz pojechałem tam w 1972 r., zaraz po tym jak Rwanda zyskała niepodległość. Rok później zorganizowano pierwszą rzeź, jednak granice dla dziennikarzy zostały wtedy zamknięte. Próbowałem śledzić sytuację z sąsiedniej Tanzanii. Rzeczy, które tam się działy, były straszne, ale nikt o nich nie pisał. To dzięki misji korespondenta informacja rozprzestrzenia się na cały świat.
Żeby chociaż była wiarygodna…
Przy okazji każdej wojny po obu stronach padają stosy kłamstw.
Komunikaty sztabu generalnego są kłamliwe z założenia. Można je określić jako informację nastawioną na określony cel, inaczej: propagandę. Podczas wojny izraelsko-egipskiej w 1973 roku pewien socjolog zrobił badanie dotyczące komunikatów o stratach obu stron.
Po zsumowaniu można było dojść do wniosku, że oba państwa straciły trzykrotnie więcej czołgów i samolotów, niż faktycznie posiadały. Mój przyjaciel Philip Knightiey napisał na ten temat książkę. Tylko dobrze poinformowany reporter może powiedzieć światu, co dzieje się naprawdę.
Jednak obecny nadmiar informacji bywa nawet bardziej uciążliwy niż cenzura, gdyż powoduje, że ludzie przestają się do niej ustosunkowywać. Jak, w tej sytuacji, przedstawia się wyzwanie stojące przed dziennikarzem?
Rozwój środków komunikacji skomplikował w dużym stopniu przestrzeń informacyjną. Warunki, w jakich funkcjonują media oraz życie korespondenta, bardzo różnią się od sytuacji sprzed lat. Wśród czynników, które o tym zadecydowały, na pierwszym miejscu wymieniłbym postęp technologiczny, który w dużym stopniu ułatwił przekaz i operowanie informacją.
Drugim byłoby odkrycie, dokonane przez sfery rządzące, że informacja to dobry biznes: wcześniej uważano, iż informowanie ma na celu przekazanie światu prawdy o tym, co zaszło; dziś informacja jest środkiem prowadzącym do zdobycia pieniędzy, a przekazujący nie pyta się dłużej, czy jest ona prawdziwa, lecz czy jest dostatecznie interesująca, żeby ktoś ją kupił. Dlatego właśnie wielki kapitał zainteresował się zawodem, który nigdy nie uchodził za lukratywny. Na przykład w XIX wieku dziennikarstwo było wyłącznie intelektualną przygodą, instrumentem walki politycznego aktywisty bądź rodziny o humanistycznych tradycjach. Chociaż nadal jest to praca wybitnie rzemieślnicza, znaleźliśmy się w kręgu zainteresowań wielkich akcjonariuszy, naszymi zwierzchnikami są potężne sieci telewizyjne, a kierują nimi ludzie, którzy o dziennikarstwie nie mają najmniejszego pojęcia.
To oznacza przejście do produkcji masowej?
Jak pracownicy fabryczni czujemy przymus, żeby produkować więcej i więcej. Celem firmy nie jest lepsza jakość, ale wzrost sprzedaży. Dobrą stroną tego stanu rzeczy jest to, że wraz ze wzrostem ilościowym pojawiają się również lepsze źródła informacji. Niemal w każdym kraju możemy kupić kilka dobrych gazet. Stawia to przed czytelnikiem dodatkowe wymagania: teraz odpowiedzialność złożona jest w jego ręce. Jeżeli zależy mu na naprawdę dobrym źródle informacji, może po nie sięgnąć, nawet jeśli poprzedzi to okres żmudnych poszukiwań.
Nadał pan reportażom eseistyczną formę. Czy nie zdarza się, że naga prawda zakłóca harmonię narracyjną?
W tradycji anglosaskiej prasa ukonstytuowała się jako czwarta władza. Jej ambicją stało się zachowanie należytego dystansu wobec zdarzeń, co z kolei miało umożliwić jej wydawanie prawdziwie obiektywnych sądów. Żeby spełnić powyższe założenie, wykształciły się dwie techniki dziennikarstwa: zimne relacjonowanie faktów i komentarz oraz dwa typy dziennikarza: pierwszy gromadził informacje, drugi się nad nimi zastanawiał. Natomiast w tradycji Europy kontynentalnej gazeta miała być przede wszystkim instrumentem walki o władzę. Angażowała się politycznie i otwarcie brała stronę którejś partii bądź grupy społecznej. To, nad czym pracujemy pan i ja, to taka informacja, która równocześnie jest komentowaniem: nazywamy to artykułem. Etyka zawodowa w dziennikarstwie jest szczególnie ważna: jej podstawowa zasada brzmi, że nie należy opowiadać historii, zanim nie pozna się faktów.
Czy wojna może literacko zainspirować?
Jako dziennikarz funkcjonowałem na dwóch planach: w Polskiej Agencji Prasowej miałem do czynienia z informacją najświeższą, ale suchą. Z czasem powiedziałem sobie, że nie robię dostatecznego użytku z tego, co zobaczyłem na własne oczy. To, czym się zajmowałem, wydało mi się rażąco ubogie w porównaniu z bogactwem świata, który odkryłem. Dlatego zacząłem pisać moją własną historię. Mój styl zaczęto określać terminem „new journalism” Język, jakim operuje dziennikarz, jest bardzo ubogi – nie zawiera więcej niż 600-800 słów. Tymczasem bogactwo i głębia świata są niewyczerpane. Z tej przyczyny wielu z nas postanowiło sięgnąć po środki znane literaturze pięknej.
Podczas hiszpańskiej wojny domowej tu, w Warszawie, pracowała jako korespondentka nasza dziennikarka Sofia Casanovą, osoba szczerze zaangażowana w życie polityczne i kulturalne Polski. Teraz takie zadanie powierza się tzw. media workers, ludziom praktycznie „od wszystkiego”.
Wiele się zmieniło od tamtego czasu, nie znajdujemy się jednak w sytuacji bez wyjścia.
Kiedy w kraju funkcjonowały zaledwie dwa dzienniki, ich redakcje skupiały najbardziej utalentowanych pracowników. Wraz z gwałtownym rozwojem prasy około 90 proc. dziennikarzy można określić terminem media workers, gdyż nie ma możliwości, by wszyscy byli świetni. Wraz z Garcią Marquezem prowadzę warsztaty dziennikarskie, na których powtarzam studentom, że nie wolno im poddawać się zniechęceniu. Tylko w ten sposób można zbudować sobie pozycję, która zapewni faktyczną swobodę działań i niezależność w stosunku do przełożonych. W naszym zawodzie nie brak elementów feudalizmu i żeby porzucić status wasala, trzeba przebrnąć przez naprawdę ciężką szkołę. Wielu dziennikarzy zbyt szybko porzuca ambitne plany.
W pana biblioteczce nie brak dziel Herodota, pierwszego reportera i Merskatora, słynnego kartografa. Czy celowo sięga pan do początków?
Tak, piszę wzorując się na Herodocie. Adeptom dziennikarstwa przedstawia się techniki pisania, lecz nie filozofię, która stanowi podbudowę tego zawodu. Pomyślałem, że warto pokazać im, jak radzili sobie pionierzy. Wybrałem Herodota, twórcę reportażu: sposób, w jaki pracował, wiernie powielamy do dnia dzisiejszego. Szukał i gromadził informacje, z których budował obraz bieżącego stanu rzeczy. Pomagały mu w tym podróże na miejsca zdarzeń i rozmowy z naocznymi świadkami.
Czy po powrocie do kraju, kiedy inni opowiadają o swoich doświadczeniach, nie korci pana, żeby wtrącić „widziałem rzeczy, których nie potrafilibyście sobie nawet wyobrazić”?
Trzeba być wyrozumiałym dla ludzkich słabości, a jedną z nich jest rozprawianie o sprawach, o których nie ma się pojęcia. Ileż to razy zdarza się, że wracasz z podróży, a inni zamiast pytać, starają się jeszcze wytłumaczyć ci, co naprawdę zaszło. Człowiek jest zwierzęciem, które najbardziej lubi siedzieć w miejscu. Jeśli nie nęka go głód albo wojna, najchętniej przycupnie przy swoim ognisku. Będzie tak siedział w bezruchu, nie czując najmniejszej pokusy poznania odległych krain. Z drugiej strony zawsze znajdzie się garstka ludzi młodych, którzy ze wszystkich sił będą chcieli zgłębiać tajniki tego świata.
Czy europejskie pokolenia, które nie wiedzą, czym jest wojna, są przez to słabsze?
Sądzę, że nie. Doświadczenie wojny jest tak głęboko zakorzenione w europejskiej kulturze, że trudno mi uwierzyć, by mieszkańcy starego kontynentu byli w stanie jeszcze kiedykolwiek zaakceptować ją jako określony sposób życia. Wojna oznaczała porażkę Europy: wyraziła ludzką niemoc, to że człowiek nie potrafił się porozumieć z drugim człowiekiem. Mogli się tylko wzajemnie zabijać. Jeżeli doświadczyłeś, czym jest wojna, będziesz musiał się nauczyć żyć z tym ciężarem. Nasze największe słabości staną się dla ciebie jasne…
Czy na widok tak wielu zbrodni nie poczuł pan niechęci do człowieka?
Zrozumiałem, że wojny nie wszczyna nigdy prosty lud: prą do niej jego przywódcy. Pan mógł to zaobserwować na Bałkanach, ja zaś w Afryce. Wszystko przebiega w sposób niezwykle prosty: to lokalni kacykowie sprawiają, że ludzie, którzy dotąd zgodnie współżyli, zaczynają się nagle kłócić o dostęp do wody. To przywódcy uczą prostych ludzi bać się sąsiada i niszczą uczucie zaufania. Tymczasem człowiek ubogi jest bardzo podatny na manipulację.
Występuje pan w obronie ludu, lecz najwyraźniej fascynują pana dyktatorzy.
Interesuje mnie tylko, jakie zmiany zachodzą w osobowości człowieka, kiedy dostaje do ręki berło. O tym opowiada „Cesarz”. Książka pokazuje, jak normalna, sympatyczna osoba zaczyna myśleć i postępować w zupełnie nowy sposób, ponieważ znalazła się u sterów państwa. Krok po kroku obserwujemy, jak rodzi się w niej cynizm, skłonność do korupcji i stosowania brutalnej siły. A potem, kiedy ta sama osoba traci władzę, jesteśmy świadkami jej kolejnego przeobrażenia. Przywództwo polityczne sprawia, że człowiek w pewnym sensie przestaje czuć się odpowiedzialny za swoje czyny. Staje się kimś innym.
Trzeci Świat – jest bardziej sympatyczny, czy tylko biedniejszy?
Mieszkańcy Południa są bardziej gościnni ze względu na tradycje religijne: zgodnie z nimi nigdy nie wiadomo, czy zbliża się do ciebie zwykły człowiek, czy bóg w jednej ze swoich postaci, bądź jego wysłannik. Niedopowiedzenie odnośnie drugiej osoby stanowi o jej ważności.
Jak to jest, że Afryka jest równocześnie tak bliska i tak daleka Europie?
Trudno mówić o jednej Afryce, gdyż jest ich wiele. Od Europy dzieli ją przede wszystkim różnica w poziomie życia. Można wymienić trzy obiektywne powody afrykańskiego zacofania. Po pierwsze Afryka to kontynent o najgorszych warunkach klimatycznych na ziemi, które nie sprzyjają pracowitości. Kolejne przyczyny to brak wody i kiepskie gleby. Nawet jeśli ludy Afryki toczą tytaniczne boje, ich energia kieruje się na to, żeby przeżyć, nie żeby tworzyć.
Wiele miejsca poświęcił pan islamowi – religii, o której nie pisze się teraz pochlebnie…
Cóż, na pewno nie z mojej winy. Proszę pamiętać, że islam jest rozdzierany wieloma wewnętrznymi konfliktami, gdyż w jego ramach ścierają się różne nurty.
Czy wierzy pan w teorię o zderzeniu cywilizacji?
Z moich obserwacji jasno wynika, że zderzenia zachodzą częściej w obrębie tej samej cywilizacji niż między różnymi. Przykładem są wojny europejskie albo konflikt Iraku z Iranem. Pomysł Samuela Huntingtona jest typowo amerykański. Wyraża obawy Stanów Zjednoczonych, które – mimo że obecnie nie mają równego sobie przeciwnika, uważają, że w przyszłości ich hegemonii może zagrozić cywilizacja chińska bądź muzułmańska. Dla Zachodu są to hermetyczne kultury, które w dodatku kontrolują pokaźną część świata.
Nie martwi pana zażyłość Chiraca i Putina?
Martwi mnie, że Europa nigdy nie interesuje się tym, co robi Rosja, np. w Czeczenii, lecz wyłącznie dąży do tego, by dobrze rozegrać rosyjską kartę. Nie mam też wątpliwości, że jako sąsiedzi Rosji patrzymy na nią inaczej niż prezydent Chirac.
Jakim wyzwaniem dla demokracji jest terroryzm?
Chociaż ostatnio większość czasu przeznaczam na lekturę książek, odnośnie teraźniejszości nasuwa mi się następująca uwaga: demokracja jest systemem wielu wewnętrznych sprzeczności. Twardy reżim typu stalinowskiego łatwo i szybko poradziłby sobie z terrorystami. Pomogłaby mu w tym cenzura, represje i obozy koncentracyjne. Co jednak zrobić, jeżeli chcemy walczyć, zachowując demokratyczne wartości?
ROZM. RAMIRO VILLAPADIERNA
Diario ABC, SLU, distr. by LATSI, 30.03.2003