Dwadzieścia

Autor: Ryszard Kapuściński
źródło: www.respublica.onet.pl
data publikacji: 2001-01-01
——————————————————————–

Dwadzieścia – to podstawowa liczba umożliwiająca zrozumienie relacji między centrum a prowincją we współczesnym świecie.

Podział świata na centrum i prowincję, żeby nie sięgać za daleko w przeszłość, znajdujemy już w starożytności. W czasach starożytnych podział wyrażało istnienie limes, granicy, która rozcinała świat na obszar cywilizacji i obszar barbarzyństwa. Za granicą rozciągał się świat barbarzyński. Z perspektywy centrum był to świat postrzegany jako niższy, zagrażający i niezrozumiały, posługujący się bełkotliwym, ciemnym językiem. Te trzy elementy: niższość, zagrożenie, niezrozumiałość już na zawsze będą charakteryzowały obraz, jaki dostrzega centrum, patrząc na prowincję. Centrum było i jest obszarem rozwiniętym, przejrzystym i czytelnym. Jest miejscem spokoju.

Przeciwstawienie centrum i prowincji przewijające się przez całą historię ludzkości nabiera szczególnego znaczenia w momentach przełomów, gdy cywilizacja centrum zderza się z innymi kulturami. Było tak podczas wypraw krzyżowych, odkryć Kolumba czy wielkiego podboju kolonialnego. Podkreślaniu różnic towarzyszy u ludzi centrum poczucie misji cywilizacyjnej. Podbój służy rozszerzaniu cywilizacji, przyznajmy, że najczęściej cywilizacji europejskiej. Bo przecież cywilizacja Europy jest jedyną, w której odnajdujemy wieczny element misji, posłannictwa kulturowego. Możemy je wiązać z monoteistycznym charakterem panującej religii. Tylko w cywilizacji islamu odnajdujemy podobną dążność. Dżihad, święta wojna, miała na celu zdobycie nowych terytoriów, lecz przede wszystkim rozprzestrzenianie religii i systemu wartości. Inne cywilizacje, jak chińska czy hinduska, nigdy nie przejawiały chęci podboju, ekspansji, lecz raczej tendencję do zamykania się. Obca im była ambicja bycia centrum.

Ostatnie pięćset lat utrwaliło relację centrum i prowincji. Noam Chomsky mówi nawet o nieprzerwanym pięćsetletnim podboju, który stał się modelem funkcjonowania zachodniej kultury. Postawa ekspansji przybiera w ostatnich dziesięcioleciach nową formę tak zwanego globalizmu. Słowo-klucz, słowo-worek równie pojemne jak postmodernizm bywa rozmaicie definiowane i rozumiane. Niektórzy widzą początki globalizmu już w wyprawach Kolumba.

Jednak globalizm końca XX wieku jest określony historycznie przez dwa elementy, które odróżniają go od wszelkich wcześniejszych ?globalizmów?. Po pierwsze, zakończenie zimnej wojny i ustanie jej konsekwencji stworzyło szansę unifikacji świata. Jak wiemy, Francis Fukuyama wysunął nawet hipotezę, że powszechny tryumf liberalnej demokracji w istocie zakończył historię. Po drugie, rewolucja elektroniczna umożliwiła zniesienie dwóch wielkich przeszkód istniejących od zawsze ? eliminację przestrzeni i czasu. Zbieg tych dwóch okoliczności stworzył nową sytuację w dziejach świata i doprowadził do powstania zupełnie odmiennego pomysłu na funkcjonowanie naszej planety.

Nowa globalizacja wbrew swym obietnicom nie likwiduje jednak podziału na centrum i prowincję, wręcz przeciwnie: podział ten pogłębia. Centrum jako miejsce promieniowania i ekspansji zostało bardzo ściśle określone. Stały się nim ze względu na swój potencjał ekonomiczny i technologiczny Stany Zjednoczone Ameryki. Zwycięzca zimnej wojny, lider rewolucji elektronicznej dzięki dziesięcioleciom nieprzerwanego rozwoju zyskał pozycję światowego centrum. Globalizacja wzmacnia dodatkowo tę pozycję, nie tylko nie niwelując, ale wręcz pogłębiając już istniejące różnice. Różnice występują na rozmaitych polach. Przede wszystkim gospodarczym. W centrum żyją ludzie o najwyższych dochodach. Prowincja zaś gromadzi całą biedę świata.

To elementarny poziom egzystencji. Równie ważna jest różnica w poziomach rozwoju technologicznego. Globalna wioska nie obejmuje całej planety, lecz poszczególne jej punkty. Nie można zapominać również o dominacji kulturowej. Amerykański przemysł rozrywkowy, amerykańskie sieci medialne docierają wszędzie. Ekspansja amerykańska ma charakter globalny, gdyż przewadze w dziedzinie ekonomicznej towarzyszy dominacja kulturalna. Spotykamy się z niespotykaną w dziejach sytuacją ? Ameryka, eksportując kulturę, na kulturze zarabia. Kultura stała się źródłem ogromnych zysków, ustępujących wyłącznie zyskom przemysłu zbrojeniowego. Globalizację rozumie się potocznie jako dążenie do uzyskania dostępu do rynków zbytu. Myśli się zwykle o samochodach i żywności, a zapomina o innym bardzo ważnym aspekcie. Globalizacja umożliwia kulturze amerykańskiej dostęp do lokalnych rynków. Już w Planie Marshalla znajdował się zapis, sankcjonujący obecność amerykańskiego przemysłu rozrywkowego w Europie. Ten stan określił trafnie w jednym z wywiadów Jerzy Jedlicki, nazywając świat prowincją Ameryki.

Globalizacja miała stać się remedium na problemy świata, który rozwija się, ale jego rozwój generuje nierówności. Bogaci stają się jeszcze bogatsi, biedni ? ciągle ubożeją. Tej tendencji nie jesteśmy jednak w stanie na razie zmienić. Zapotrzebowanie świata na kapitał inwestycyjny umożliwiający rozwój jest o wiele większe niż środki, które można by było na ten rozwój przeznaczyć. Gdybyśmy chcieli zaspokoić to zapotrzebowanie, musielibyśmy dysponować dwudziestokrotnie większą masą kapitału inwestycyjnego niż istniejąca w rzeczywistości. Potrzeby w stosunku do możliwości są dwudziestokrotnie większe. Dwadzieścia ? to podstawowa liczba umożliwiająca zrozumienie współczesnego świata.

Mit globalizacji, ujmując go jak najprościej, polega na przekonaniu, że jeśli wszyscy będziemy mieli dostęp do komputera i Internetu, to będziemy żyli dobrze. To fałszywe przekonanie rozpowszechniają media, Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i cały globalny establishment. Globalizacja doprowadziła przecież do powstania nowej klasy rządzącej ? kosmopolitycznej, lecz zdominowanej przez Amerykanów. Ludzie ci wytwarzają ideologię globalizmu, a także decydują o sposobach interpretacji rzeczywistości społecznej i gospodarczej.

Potęgę państwa mierzy się dzisiaj dostępnym kapitałem, a nie wielkością jego terytorium. Wielkie kraje, jak Rosja czy Sudan, pozostają w bezruchu. Na peryferiach nawet czas biegnie wolniej niż w centrum. Centrum to dynamiczna cywilizacja rozwoju, którą napędza to, co Edward Luttwak nazywa turbokapitalizmem. Reszta świata pozostaje na pozycji przetrwania. Prowincja, która żyje w czasie spowolnionym, odbiera jedynie sygnały z centrali. Wyczekuje na kapitał, który, czego chyba nie należy podkreślać, nigdy nie jest bezinteresowny.

Jeśli współczesne centrum potraktujemy szerzej jako Stany Zjednoczone, Europę Zachodnią i Japonię, to wszystkie cechy podziału na centrum i prowincję znane z czasów starożytnej Grecji ciągle istnieją. Ludzie centrum niezmiennie mają poczucie wyższości, odczuwają też zagrożenie: nielegalną emigracją, terroryzmem, handlem narkotykami, wreszcie ? nie potrafią zrozumieć prowincji. Po prowincji można się wszystkiego spodziewać. Media, które nie pomagają w zrozumieniu nieznanego, uczyniły jej symbolem samochód-pułapkę, który w każdej chwili może wybuchnąć na ulicy jednego z bogatych miast.