Deszyfrant

Autor:Salman Rushdie
Źródło:Tygodnik Powszechny, dodatek do nr 5

Jakie życie nazwiemy „zwyczajnym” pod koniec XX wieku? Co jest
„normalne” w tych nienormalnych czasach? Dla wielu z nas definicja
zwyczajności wciąż obejmowałaby pokój i stabilizację. Zapewne nadal też
chcemy wyobrażać sobie codzienne życie jako rytmiczne, przebiegające
według zakorzenionych i powtarzających się wzorów. Twórczość Ryszarda
Kapuścińskiego wydaje się oparta na świadomości, że takie konwencjonalne
opisy dzisiejszego świata znajdują tak bardzo ograniczone zastosowanie,
że w pewnym stopniu stały się fikcyjne.

Tętniąca energią robota pisarska

Weźmy „rześką staruszkę”, którą Kapuściński spotyka na pustych ulicach
Luandy, stolicy Angoli, podczas wojny domowej w 1975 roku. Kobieta jest
zmartwiona, że rasa biała wejdzie w „fazę szczątkową. (…) Zaledwie dwa
procent będzie miało naturalne włosy blond. Blondyni – coraz bardziej
unikalny fenomen, rzadkość nad rzadkościami”. Można powiedzieć, że
monotonne, przewidywalne życie staje się taką samą rzadkością jak
blondyni.

Życie samego Kapuścińskiego nie jest nudne. W ciągu 55 lat widział 27
rewolucji, co być może jest rekordem. Statystyka ta pokazuje coś więcej
niż tylko profil jego pracy. Sugeruje również, że rewolucja, zjawisko
zakłócające ład i rytm, amorficzne, krwawe, konwulsyjne, jest teraz
normą w ludzkiej rzeczywistości. Kiedy pokój jest anormalny, wojskowe
panterki, karabiny maszynowe, rakiety, jeńcy, głód i strach stają się
tworzywem nowej, nieprzyjemnej definicji rzeczywistości. Nic dziwnego,
że w tym nowym, wspaniałym świecie korespondent zagraniczny zyskał rangę
postaci mitycznej. Jeździ w świat i przysyła nam złe wiadomości. A
kiedy dawka rzeczywistości przekracza naszą wytrzymałość, przewracamy
stronę albo zmieniamy kanał – co za dużo, to niezdrowo.

Niestety, nasi nieulękli korespondenci czasem zderzają się z
epistemologicznym murem. Sytuacja jest zbyt zagmatwana, nie mogą się
niczego dowiedzieć, a czas wysłać materiał. W swoich opowieściach
Ryszard Kapuściński ma możność podziwiać „bogactwo ludzkiej fantazji”.
Według prasy światowej w Angoli było

100 tys. Kubańczyków, podczas gdy naprawdę całkowita liczebność
lewicowych oddziałów MPLA wyniosła około 30 tys. żołnierzy, „z czego
około dwie trzecie było Angolańczykami”. Kubańscy sojusznicy przywieźli
ze sobą mnóstwo dodatkowych mundurów, ponieważ kubańskie uniformy
budziły popłoch wśród żołnierzy prawicowych FNLA i UNITA.

Skoro reportaże wojenne tak często są wytworami fantazji, to od kogo
mamy usłyszeć wiarygodne relacje z makabrycznej, odmienionej
rzeczywistości naszych czasów? Odpowiedzieć na to pytanie to zrozumieć
wyjątkowo doniosłą rolę pisarstwa Kapuścińskiego. Jest różnica między
fantazją a wyobraźnią i Kapuściński niewątpliwie należy do pisarzy
obdarzonych wybitną wyobraźnią literacką.

W swoich książkach o Haile Selassiem i szachu, a teraz w „Jeszcze dzień
życia”, jego opisy – wróć, jego reakcje dokonują tego, czego potrafi
dokonać tylko sztuka: uruchamiają naszą własną wyobraźnię. Jeden
Kapuściński jest wart tysiąc wytrawnych dziennikarskich fantastów.
Dzięki niezwykłemu połączeniu reportażu i artyzmu „nieprzekazywalny
obraz wojny”, jak to nazywa sam Kapuściński, staje się jednak
przekazywalny.

„Jeszcze dzień życia” mówi o bólach porodowych niepodległej Angoli.
Jest to również wyśmienita, tętniąca energią robota pisarska,
zawierająca wiele nośnych, surrealistycznych obrazów, które stały się
znakiem firmowym Kapuścińskiego.

Żeglujące miasto

W rozdziale pierwszym stolica Angoli Luanda szybko się wyludnia, jej
mieszkańcy są bowiem przekonani, że siły FNLA pod dowództwem Holdena
Roberto, wspierane przez Zair i Zachód, lada chwila zbombardują miasto.
„Wszyscy byli zajęci budowaniem skrzyń”. Po tym prozaicznym początku
Kapuściński przystępuje do rapsodycznego opisu opróżniania kamiennych
budowli do drewnianych skrzyń. „Stopniowo (…) miasto kamienne traciło
swoją wartość na rzecz miasta drewnianego. (…) Takiego miasta nie
widziałem nigdzie na świecie. (…) A potem (…) drewniane miasto
odpłynęło oceanem. (…) Nie wiem, czy zdarzył się kiedyś wypadek, żeby
całe miasto przepłynęło ocean, ale tym razem tak właśnie było. Miasto
wypłynęło w świat, w poszukiwaniu swoich mieszkańców”.

Żeglujące miasto w skrzyniach należało do Portugalczyków, którzy
uciekli z Angoli. Kapuścińskiemu udało się prześledzić losy skrzyń,
które trafiły do Rio, Kapsztadu, Lizbony… Jego oda na cześć drewnianej
Luandy jest może odrobinę za długa, ale nie sposób jej odmówić
genialności. Ze wszystkich osób, które pisały o Luandzie, jedynie
Kapuściński zobaczył drewniane miasto. Wszyscy mieli je przed oczyma,
ale tylko on je zauważył.

W tej Angoli posterunek drogowy to może być „piętrowy kredens,
zbudowany w formie gigantycznego tryptyku, z wmontowanym w części
głównej ruchomym, kryształowym lustrem. Manipulując tym lustrem tak,
żeby odbijało promienie słońca, oślepiali kierowców”. Na takich
posterunkach śmierć jest zawsze blisko. Może przyjść w momencie, kiedy
powitasz strażników słowem camarada, nie wiedząc, że ta frakcja w roli
pozdrowienia używa słowa irmao.

Po podróży jedną z niebezpiecznych dróg Angoli, mając za sobą rosyjską
ruletkę posterunków i nieustanną groźbę zasadzki, towarzysz
Kapuścińskiego Nelson komentuje: „Jeszcze dzień życia”. Jest dobrze,
pożyjemy co najmniej do jutra, cieszy się. Kapuściński dostrzega jednak,
że zwrot ten ma również wtórne znaczenie: tak już teraz jest, tak
wygląda teraz życie, które stało się codzienną ucieczką przed śmiercią,
aż do dnia, kiedy to się nie uda.

Kapuściński kontrapunktuje portret tego zmiennego, niepewnego,
przejętego zgrozą świata swoimi depeszami do kraju, ukazując napięcie
między różnorodną i niejednoznaczną prawdą życia w ogarniętej wojną
Angoli a gazetową potrzebą faktów. Przez większość książki odmalowywanie
koszmaru zdaje się o wiele ważniejsze niż to, co być może „naprawdę”
się dzieje. Ale w ostatniej części zaczynają się wyłaniać fakty.
Historia wychodzi na pierwszy plan, MPLA przejmuje władzę, poeta Neto
zostaje prezydentem, przewraca się strona, kończy się dzień życia.

To wieńczące książkę zwycięstwo faktów nad niepewnością – aczkolwiek
tymczasowe – pokazuje nam, że Kapuściński nie jest typem czysto
„literackiego” pisarza, który zadowoliłby się otwartym, rozmytym
portretem życia jako chaosu, ozdobionym licznymi błyskotliwymi
metaforami o niepoznawalności istnienia. Prawdy trudno jest dociec, ale
trzeba to zrobić.

„Za granicą nie wiedzą”, pisze Kapuściński, ale on często wie. Wie, że
losy wojny zależały od dwóch ludzi: pilota Ruiza, który woził amunicję
do oblężonych miast przygranicznych, i od inżyniera Alberto Ribeiro,
który zdołał zapewnić Luandzie nieprzerwane dostawy wody. Bez nich dwa
miasta musiałyby się poddać wspomaganym przez RPA siłom wroga.

Takie szczegóły, podobnie jak miasto w drewnianych skrzyniach, dowodzą,
że Kapuściński ma bardzo przenikliwy wzrok. Dysponuje też znakomitym
słuchem. O komisarzu z MPLA mówi: „Jeżeli sytuacja jest pomyślna,
komunikaty Ju-Ju są krótkie i spokojne. (…) Jeżeli jednak zaczyna się
coś psuć, jeżeli zaczyna być źle, komunikaty stają się rozwlekłe i
zawiłe, pojawia się w nich mnóstwo przymiotników, mnożą się pochwały pod
własnym adresem i epitety ośmieszające przeciwnika”.

***

Żyjemy w najbardziej zagadkowym stuleciu w dziejach świata, jego
prawdziwa natura pozostaje mroczną tajemnicą. Bardzo potrzebujemy takich
deszyfrantów jak Ryszard Kapuściński.

Przełożył Tomasz Bieroń

Salman Rushdie (ur. 1947) jest brytyjskim pisarzem, autorem m.in.
słynnych „Szatańskich wersetów”. Ostatnio w języku polskim ukazała się
jego książka „Śalimar klaun”. Powyższy tekst, będący recenzją z
anglojęzycznego wydania książki Ryszarda Kapuścińskiego „Jeszcze dzień
życia” („Another Day of Life”; wydanie oryginalne: Warszawa, 1976),
poświęconej wojnie domowej w Angoli, przedrukowujemy za zbiorem szkiców
Rushdiego „Imaginary Homelands: Essays and Criticism 1981–1991″ (Granta
Books, 1992). Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji „TP”. Cytaty z
„Jeszcze dzień życia” według wydania Czytelnika z 2006 r.