Czapka Kapuścińskiego

Autor:Małgorzata Goślińska
Źródło:Gazeta Wyborcza

– Żeby pan nie myślał, panie Ryszardzie, że Śląsk to tylko kopalnie.
Mamy tu w Tychach giełdę kwiatową. – Jedziemy tam! – powiedział
Kapuściński
Dziesięć lat temu Ryszard Kapuściński otrzymał pierwszy doktorat
honoris causa. Nadał mu go Uniwersytet Śląski. Promotorem był prof.
Marek Szczepański, socjolog. Nie zapomni tej daty: 17 października 1997
roku. Ma ją wpisaną pod dedykacją od reportera: „Markowi Szczepańskiemu
ten, którego słowo jest zbyt ubogie, żeby wyrazić całą swoją
wdzięczność”.

Skromność – ta cecha w wielkim pisarzu uderzyła socjologa najbardziej. –
Wygłosił wykład „Dlaczego piszę”. Pytał potem, czy dobrze wyszło, jak
to będzie odebrane, co ja o tym myślę. Wprawił mnie w zakłopotanie. Jak
ja mogłem go oceniać?!

Profesor ma wobec reportera dług wdzięczności. – Gdy przygotowywałem
podręcznik do socjologii, zaczynałem lekturę nie od specjalistycznych
opracowań, ale od „Cesarza” i „Szachinszacha”. Frazy z „Cesarza” mogę
cytować z pamięci.

Kapuściński spędził na Śląsku trzy dni. – Wstyd mi się przyznać –
wyznaje Szczepański – ale wciąż mam w domu czapkę pana Ryszarda.
Jesienna, z daszkiem. Została w samochodzie Szczepańskiego.

Profesor obwoził reportera po Nikiszowcu, Giszowcu, sprezentował mu
monografię Tychów, swojego miasta. „Żeby Pan nie myślał, panie
Ryszardzie, że Śląsk to tylko kopalnie” – powiedział. „Mamy tu w Tychach
giełdę kwiatową”.

Wspomina: – Kapuściński zaraz zaczął wypytywać szczegółowo o tę giełdę.
A miał dar pytania i słuchania. Opowiadam, opowiadam, a on: „Jedziemy
tam!”. Tak samo było ze specjalną strefą ekonomiczną. Buch, do auta!

Na giełdzie reporter chodził od kramu do kramu, wąchał kwiaty,
zagadywał do ludzi, nikt go tam nie poznał. Szczepański: – To była ta
jego pasja poznawcza. Musiał wszystkiego dotknąć.

Kapuściński dużo wiedział o Śląsku, notorycznie wracał do tego tematu,
wypytywał o autonomię, nie mylił jej z separacją. Sam z kresów, rozumiał
i interesował się światem z pogranicza kulturowego. Szczepański żałuje,
że nie zapisywał jego opowieści przy kolacji w katowickiej restauracji
Wiedeń, ale pamięta, jak Kapuściński żartował: „Biada temu, kto zakpi z
produkcji whisky w Afryce”. Mówił uroczo, bez egzaltacji, unikając
przymiotników.

Po uroczystości znajomość socjologa i reportera nie urwała się.
Szczepański zapraszał Kapuścińskiego na Śląsk (raz czy dwa razy udało
się go ściągnąć), wysyłał mu swoje publikacje. Pamięta to szczęście, gdy
wielki pisarz pochwalił jego książkę „Manowce władzy. Rzecz o elitach
afrykańskich”. Powiedział: „dobry kierunek”.

Afryka ich łączyła. Szczepański mieszkał tam przez pół roku. Obaj
zauważyli, że tam jest wszystko większe: karaluchy, szczury i choroby
poważniejsze.

Z tej dziesięcioletniej znajomości w domu profesora zostały listy od
reportera. Pisane odręcznie albo na maszynie. Odpowiadał zawsze, chociaż
Szczepański pisał tak często, że zna na pamięć adres Kapuścińskiego:
Warszawa, Prokuratorska 11. Albo dzwonił. Czasem odbierała żona pisarza.
Była jego strażnikiem spokoju, selekcjonowała telefony. – Gdy był na
Śląsku drugi raz, powiedział mi, że chce się wyłączyć i napisać książkę o
innych satrapach świata. Spytałem jakich. Zwierzył się, że o Idi Amin
Dadzie, dyktatorze Ugandy, makabrycznej postaci.

O czapce socjolog wtedy zapomniał. Wszyscy w rodzinie wiedzą, męczą: „Gdzie masz tę czapkę Kapuścińskiego?”. Zagubiła się.