źródło: Słowo Polskie
data publikacji: 2003-09-19
Ryszard Kapuściński o sobie, wojnie i dziennikarzach ryzykujących życie.
* Czym jest zawód korespondenta?
– To jest taki typ dziennikarstwa, jaki wymaga pewnych predyspozycji, zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Kiedy czasem pytają mnie studenci, co trzeba zrobić, żeby zostać korespondentem zagranicznym, to mówię, że trzeba spełniać osiem warunków jednocześnie: zdrowie fizyczne, odporność psychiczna, ciekawość świata, znajomość języków, umiejętność podróżowania, bo to jest przecież sztuka, otwartość wobec innych ludzi, kultur, i trzeba mieć pasję, a przede wszystkim starać się myśleć. Jest to zawód wyniszczający. Wielu ludzi uprawia go tylko przez pewien okres życia, bo nie wytrzymują.
* Czym kieruje się korespondent jadąc na tereny objęte wojną?
– Myślę, że jest grupa reporterów, których fascynuje sytuacja konfliktu i napięcia. Tych ludzi to inspiruje, ożywia ich wyobraźnię. Wymagają mocnych bodźców. Właśnie sytuacje konfliktowe są pełne takich bodźców. Do tego przecież nikt nie zmusza. Ryzyko śmierci jest zawsze tuż obok. (…)
* Proszę, aby skomentował Pan wypowiedź jednego z amerykańskich wydawców, że żaden, nawet najlepszy, reportaż nie jest wart śmierci dziennikarza…
– Z humanitarnego, etycznego punktu widzenia jest to opinia bardzo słuszna, ale tylko teoretyczna. W praktyce wykonywanie bardzo wielu zawodów związane jest z ryzykiem. Pilot narażony jest także na śmierć, ale z tego powodu nie można wyobrazić sobie świata, w którym zamiera komunikacja lotnicza. Opinia, że nie warto ryzykować, jest bardzo szlachetna, ale mało realistyczna.
* Pan lubi ryzyko?
– (…) Wszyscy się boją. Ludzie różnią się tylko tym, w jakim stopniu potrafią ten lęk opanować. Myślę, że jest to zdolność, jaka z wiekiem może słabnąć. Ja też się boję, kiedy jestem w starym, rozklekotanym samolocie lądującym na lotnisku, gdzie strzelają. Ale wsiadłem do tego samolotu z pełną świadomością, że będą do niego strzelali. Śmierć mam wkalkulowaną w swoje życie korespondenta. Jadąc do Angoli, założyłem, że raczej stamtąd już nie wrócę. Ale to nie wystarczyło, bym się cofnął i zmienił decyzję. Więc widocznie jest coś silniejszego we mnie niż lęk, strach przed śmiercią. (…) Zawód korespondenta wojennego wykonuje się dobrowolnie, nikt do tego nie zmusza, rocznie na świecie ginie ponad stu dziennikarzy. Ale utrapienie tego zawodu to nie tylko lęk przed śmiercią, to także codzienna mordęga, zmaganie się z chorobami, to sytuacje kiedy nie ma co jeść, nie ma co pić, nie wiadomo, jak się wydostać z wielu zagrożonych miejsc. Człowiek się na to decyduje, bo ma wolę i pragnienie, żeby być na miejscu, ale musi się też liczyć z tym, że wpadnie w dramatyczne sytuacje. Wierzę w szczęście i los, bo bardzo wielu kolegów, z którymi pracowałem, dziennikarzy z mojego pokolenia, zginęło, a ja żyję. (…)
* Dziennikarzowi zawsze towarzyszy dylemat, gdzie znaleźć granicę pomiędzy zaangażowaniem a opisywaniem. Jak Pan sobie z tym radził?
– Reportaż wojenny ma swoją specyfikę. Stopień zaangażowania autora jest ogromny. Aby pisać o wojnie, sam musi się w sytuacji wojny znajdować. A wojna to stan walki, stan konfliktu. I wobec tego siłą rzeczy nie jest on obserwatorem, gdzieś z dalekiej trybuny, ale sam jest ofiarą tego konfliktu. Nie może być inaczej, z definicji zupełny obiektywizm jest wykluczony. Chodzi tu po prostu o własną skórę. Każdy dziennikarz przywozi z takiej wyprawy nie tylko notes pełen informacji, ale często jest po prostu fizycznie poturbowany. Fizycznie i psychicznie poraniony, ze szramami. Jest – nawet gdyby nie chciał – wojownikiem. (…)
* Często reporter opowiada się po jakiejś ze stron konfliktu. Emocjonalnie, ale i fizycznie, przez swoją obecność. (…) Chciałoby się przekroczyć własny punkt widzenia, otrzymać wiedzę pełną, zobaczyć wojnę jednocześnie oczami ofiary i kata…
– To niemożliwe. Reporter może być zawsze tylko po jednej stronie. Gdy znalazłem się podczas wojny w Angoli, pytano mnie: „Czy był Pan również po stronie UNITA?”. Nie, bo nikt mnie tam po prostu nie wpuścił! To problem czysto techniczny. Po drugie jednak, gdy jest się na wojnie, sama sytuacja powoduje, że człowiek jest tak emocjonalnie naładowany, iż siłą rzeczy utożsamia się z tą stroną, po jakiej się znalazł. Jednym słowem, relacja z wojny musi zakładać pewien subiektywizm, pewną stronniczość. Trzeba się tylko starać unikać zaślepienia, fanatyzmu. Jednak pełny obiektywizm relacji reportera jest w praktyce niemożliwy. (…) Każdy z nas widzi historię i świat w odmienny sposób. Gdyby każdy z nas udał się teraz do miejsca, gdzie coś się dzieje, i gdybyśmy to chcieli opisać, otrzymalibyśmy całkowicie różne wersje tego samego wydarzenia, każdy opisałby je na swój sposób. Komu uwierzyć, jakie są kryteria? Mam siostrę o rok młodszą ode mnie, którą bardzo kocham. Mieszka w Kanadzie, widzieliśmy się dwa albo trzy lata temu. Od dawna mam zamiar napisać książkę o naszym dzieciństwie w małym miasteczku na Białorusi, gdzie razem wzrastaliśmy, gdzie zawsze byliśmy z sobą bardzo związani. Przygotowując się do tej pracy poprosiłem ją, żebyśmy wspólnie odkurzyli nasze wspomnienia z okresu II wojny światowej. Najpierw ona opowiedziała mi, co pamięta z tych lat, potem ja opowiedziałem jej o moich wspomnieniach. I cóż – mimo że w dzieciństwie trzymaliśmy się zawsze razem, okazało się, że teraz każde z nas pamięta całkowicie różne rzeczy. (…) Przeprowadzając wywiady z różnymi osobami uzyskamy różne opowieści o tym samym wydarzeniu. Weźmy eksperyment, jaki przeprowadziła wielka pisarka meksykańska Helena Poniatowska. W niedawnej historii Meksyku wydarzył się tragiczny fakt: w 1968 roku w mieście Meksyk doszło do masakry kilkuset studentów na placu Tlatelolco. Poniatowska napisała książkę zatytułowaną właśnie Noc na Tlatelolco, która stanowi właściwie czystą, pozbawioną komentarzy kronikę tej tragedii. Kronikę opowiedzianą przez kilkaset osób, które w tym wydarzeniu uczestniczyły. Ta książka doskonale pokazuje główny problem tych, którzy uprawiają dziennikarstwo: opowieści świadków całkowicie się od siebie różnią. Lecz Poniatowska napisała książkę, która ma pięćset stron, a wy musicie opowiedzieć całą historię czytelnikom gazety na trzech stronach albo zrealizować minutowy reportaż dla radia lub telewizji. Selekcja rzeczy, o jakich trzeba napisać, zależy wyłącznie od waszej intuicji, od waszego talentu i od waszych zasad etycznych. Możemy mówić nieprawdę nie dlatego, że chcemy kłamać, lecz dlatego, że mamy niedoskonałą pamięć, niekompletne wspomnienia lub zakłócone emocje. (…)
* Czy tak jak dawniej wyrusza Pan w świat z długopisem i notesem?
– Tak. Zabieram jeszcze aparat fotograficzny i minimum ubrań. Reporter nie zostawia nigdzie swojego bagażu, bo ciągle idzie przed siebie. Rzadko zawraca. Cały swój dobytek musi nosić przy sobie. Każdy przedmiot jest balastem. Im lżejszy bagaż, tym dalej można dotrzeć. Jeżeli trafia się coś, co uznaję za wydarzenie, to po prostu jadę. Nie zastanawiam się nad tym. Potem, bywa, że gdy znajduję się w sytuacji, że mogą mi za moment obciąć głowę, to myślę sobie: głupi jestem, po co się tu pchałem. Ale to wszystko potem. Jeździłem przecież niejednokrotnie w takie miejsca, gdzie jadąc myślałem, że po prostu mogę nie wrócić. A przecież nie umiałem się temu oprzeć, bo to jest instynkt, fascynacja wydarzeniem, że muszę je zobaczyć, muszę je przeżyć, w nim być. (…) Źle się czuję w stabilizacji. Moja szkoła życia to wojna, ruch, konflikty, napięcia, dużo zdarzeń. Dlatego nie interesuje mnie Europa. Nie potrafiłbym teraz napisać słowa o Paryżu, chociaż byłem tam parę razy. Potrzeba mi silnych wrażeń, muszę coś przeżywać, bym mógł napisać reportaż. Istnieje olbrzymia niewspółmierność tego, co nagromadziłem w sobie, z tym, co już napisałem. I mam świadomość, że powinienem więcej pisać. A jednak wiem, że pojadę natychmiast, nie dokończywszy nawet zdania, jeżeli coś ważnego będzie się działo w Afryce. Na przykład, jeżeli wybuchnie wojna w Rodezji. Modlę się jednak, żeby okres pokoju trwał najdłużej. Tak, piszę o wojnach, a marzę o pokoju. Wszystkie moje książki są niedokończone, bo zawsze przeszkadzały mi różne rewolty w Afryce.
Publikujemy fragmenty książki „Ryszard Kapuściński – Autoportret reportera”, która ukaże się w październiku nakładem wydawnictwa ZNAK. „Autoportret…” to opowieść o życiu i doświadczeniach zawodowych jednego z najsłynniejszych reporterów świata, oparta na wyborze wywiadów udzielonych 48 polskim i zagranicznym dziennikarzom. W książce znalazły się również fragmenty rozmowy przeprowadzonej przez Jacka Antczaka i publikowanej w „Słowie Polskim”.