
źródło: Gazeta Wyborcza
data publikacji: 2004-09-30
——————————————————————–
Od piątku w księgarniach najnowsza książka Ryszarda Kapuścińskiego „Podróże z Herodotem”. Jego proza to gatunek sam w sobie. Niepodrabialny
Kiedy Kapuściński wybiera się w podróż – fizyczne przemieszczanie się, rozmowa, opowieść – nikt nie wie, dokąd zaprowadzi go droga. Jest w tej nieobliczalności metoda i znak osobowości. Także ta szczególna cecha jego pisarstwa, jaką jest ponadgatunkowość. Cecha, która sprawia, że nie można go nazwać jedynie reporterem, podróżnikiem czy historykiem.
Najnowsza książka Kapuścińskiego jest tak dalece nieprzewidywalna, jak to tylko możliwe. Owszem, zaczyna się wytłumaczalnie – od wspomnień z wykładów profesor Bieżuńskiej-Małowist w 1951 r. na Uniwersytecie Warszawskim. Ale już po chwili, kiedy autor dochodzi do „jednostajnego głosu” pani profesor i do „setki młodych ludzi, z których większość nie wie, że Solon był wielki”, wszelkie założenia ustępują przed ową pietas, która jest prawdziwą siłą napędową narracji Kapuścińskiego.
Pal diabli historię starożytną, Salaminę i Temistoklesa! „Moim sąsiadem z lewej – pisze reporter – był Z., pochmurne, milczące chłopisko ze wsi pod Radomskiem, w której, jak opowiadał, trzymają w domach jako lekarstwo kawałek zasuszonej kiełbasy i dają possać niemowlęciu, kiedy zachoruje…”.
Autor zatrzymuje się przy swojej postaci, przy biedzie, potem wraca do pani profesor i jej opowieści, żeby przejść do Herodota i problemów z wydaniem „Dziejów” w Polsce przed śmiercią Stalina. I do aluzji, których można było się wówczas u Herodota dopatrzyć. Aż dociera do samego serca „Dziejów” i myślimy, że od teraz będzie już tylko o tym. Czyżby?
Ruszamy w drogę
Nasz Herodot w tym miejscu trwa tylko półtorej strony, czyli dosłownie chwilę, bo po tej chwili Kapuściński zaczyna opowieść o tym, że wszedł w posiadanie wydanej wreszcie w 1955 r. książki, bo otrzymał ją od redaktor naczelnej „Sztandaru Młodych”, w którym wtedy pracował. I o pierwszej reporterskiej wyprawie.
I tak, bezwiednie, wynurzamy się z prądów lektury na powierzchnię już po drodze, w samolocie do Rzymu, potem w Indiach, w Chinach, w Egipcie, w Iranie, z tym samym Herodotem pod pachą, którego on dostał od swojej przełożonej, i będąc Kapuścińskim, jesteśmy też Herodotem, a równocześnie mieszkańcami starożytności, lat 60. XX wieku i początku wieku XXI, i choć z żadnej linijki nie możemy wywnioskować, gdzie się znajdziemy i kim będziemy za chwilę, to zaczynamy wreszcie rozumieć, czym są „Podróże z Herodotem”, kim jest Herodot, kim jest Kapuściński i w jaką zabierają nas podróż.
Istnieją książki, i życia opisane w tych książkach, które rozpoczynają się raz na zawsze po przekroczeniu jakiejś bariery czy po wygłoszeniu magicznej formuły, i bez względu na to, jak bardzo szalone byłyby owe życia, w świetle tego wstępnego zaklęcia stają się oczywiste i harmonijne.
Jak rodziła się świadomość
Kapuściński wyrusza w swoje podróże ze wszystkimi wewnętrznymi granicami naraz, gotowy na spotkanie z granicami, które są na zewnątrz, i z wielkim pragnieniem ich pokonywania. Ze sobą ma tylko to, kim jest, oraz książkę – „Dzieje” Herodota. Kiedy napotyka Hindusów, natrafia na granicę języka, więc próbuje znieść tę granicę w sobie i uczy się angielskiego. I natrafia na kolejną granicę – uświadamia sobie, że angielski, którym zaczyna się posługiwać, to język zrozumiały dla garstki Hindusów. Kiedy przybywa do Chin, ta granica jest jeszcze wyraźniejsza. Jednak granice trzeba przecież pokonywać. Jak? Kto wie – może pisze o tym Herodot.
Kiedy Kapuściński podróżuje jako reporter po świecie, jest sam, zanurzony w obcej rzeczywistości językowej i kulturowej. Ma przy sobie jednego tylko sprzymierzeńca mówiącego jego językiem – polskie wydanie Herodota. I tak oto w samotnej podróży, wśród ciągłych pytań o ukryte znaczenia i o praktyczne rozwiązania (problemu języka, zaufania rozmówców, przetrwania…) rodzi się lektura „Dziejów” od strony rozmowy z człowiekiem obecnym jedynie poprzez swoją relację sprzed tysiącleci.
Tak również rodzi się reporterska świadomość Kapuścińskiego. W podróżującym Herodocie autor „Hebanu” odnajduje samego siebie – reportera, który w swoich książkach pokazuje światu jedynie zdobycze, pozostawiając na zapleczu wypowiedzianego słowa, samotność, udrękę wędrówek, braku porozumienia czy niewygody, metodę pozyskiwania wiadomości.
I oto nieoczekiwanie, dzięki poczuciu pokornego braterstwa z wielkim Grekiem, znajduje język na książkę poświęconą czemuś całkiem nowemu – samej pracy odkrywcy ludzi i kultur.
Ryszard Kapuściński „Podróże z Herodotem”, wydawnictwo Znak, Kraków