Autor: Maria Małatyńska
źródło: Gazeta Wyborcza
data publikacji: 1999-01-01
Czy przy tak wielkim doświadczeniu podróżniczym jest pan nadal pewny, że podróże kształcą?
– Co do tego jestem głęboko przekonany -problem jest tylko w tym, jakiego typu są to po-dróże. Z jednej strony, podróże typu turystycz-nego, czyli masowa, standardowa turystyka, której mnóstwo na świecie. W zeszłym roku by-ło np. 620 milionów turystów na całym świe-cie i te liczby wciąż rosną. Przywozi się tury-stów w standardowych autobusach, do tych sa-mych zawsze miejsc, gdzie ci ludzie siedzą, na ogół pilnowani przez policję, przez jej specjal-ne formacje, dbające o względy bezpieczeństwa w podróżowaniu, np. w Egipcie istnieje specjal-na policja do ochrony turystów, nie pozwalająca im oddalać się od miejsca, w którym przebywa-ją, nawet na krok – więc ten typ podróży, oczy-wiście, nie kształci, albo nawet: daje ludziom j „deformujący” obraz świata. Natomiast podróż taka, jaką odbywa reporter, podróż, która jest badaniem, która jest odkrywaniem i analizowa-niem ludzi, świata, kultury – takie podróże bar-dzo kształcą.
W sensie metaforycznym – wszyst-ko jest podróżą. Ba, nawet życie sa-mo jest podróżą. Wspominam o tej metaforze, ponieważ zawsze zadzi-wia mnie w pana książkach ta nie-zwykła umiejętność zamiany repor-tażu w wielką syntezę kraju, kultury, z którą pan się akurat spotyka. Na jakim etapie oglądania nowych światów pan już wie, co jest isto-tą w obserwacji i co buduje tę syntezę, która będzie określać charakter miejsca czy kultury? Czy to „rodzi się samo”?
Pewnie zawdzięczam to tzw. ogrom-nemu doświadczeniu, czyli długoletnie-mu podróżowaniu. Przecież ja, tak in-tensywnie, podróżuję już od 1956 roku, a więc już ponad 40 lat jestem „w dro-dze”, czyli „w podróży”. I w tym czasie poznałem – oczywiście na tyle, na ile człowie w ogóle może poznać – cały świat. Byłem n wszystkich kontynentach, we wszystkich więt szych regionach świata. Myślę więc, że tak synteza buduje się w człowieku stopniowo. Po wstaje w jego świadomości, w jego wrażliwość:
To jest proces nigdy nie zakończony. I trwać będzie tak długo, jak długo będę jeszcze mógł jeździć i pisać. Z tego względu ta synteza cz może raczej ten horyzont, ta panorama beżu stannie się tworzy, narasta latami, a dla mnie w tym, co piszę, jest chyba dokładnie sum trzech czynników. Ten pierwszy jest podstawo wy: to sama podróż. Rozumiana, oczywiście, jako podróż badawcza, trochę typu antropologicznego, trochę etnograficznego. Jest to dla mni’ przede wszystkim wielki wysiłek fizyczny i wielki wysiłek umysłowy, dlatego że w cza się takiej podróży trzeba być bardzo skupionym i bardzo skoncentrowanym. Człowiek mus ustawicznie mieć bowiem tę świadomość, że oto jest w miejscu, do którego może już nigdy nie powrócić. Być może przeto przeżywa moment jedyny w całym swoim życiu, a więc wszystko powinien zaobserwować i wszystk( zapamiętać. Ile się tylko uda poznać, a nawę więcej – musi w siebie wchłonąć! Drugie źródło to są lektury. Już przed podróżą staram się ma sę przeczytać. O miejscu, do którego się udaję o kulturze, o historii tego miejsca. Moja biblioteka „podręczna” wynosi kilka tysięcy tomów. Staram się, aby tego, co już byto napisane, nie powtarzać. Zęby próbować wnosić coś nowe-go. To jest drugie źródło tego, co piszę. I trze-cie źródło – to własna refleksja.
Patrząc więc na te pana trzy bardzo „pracowite” źródła, trudno nie za-uważyć, że podróże są dla pana nie tylko wędrówkami rzeczywistymi, ale są również swoistymi podróżami świadomości.Ale przecież świat się ustawicznie zmienia… Proszę powie-dzieć, czy kiedykolwiek to, co pan już wcześniej napisał, podlega jakiejś weryfikacji? jeśli pan np. wraca w określone rejony świata?
– Oczywiście, to musi się zmieniać. To prze-cież, co się ponownie obserwuje, też już bywa inne. Świat jest tak żywym i dynamicznym orga-nizmem, że nawet samo oglądanie jego zmian jest pasjonujące. Gdy przyjeżdża się do jakiegoś kraju po 10 czy po 20 latach nieobecności i widzi się, że już niemal wszystko jest nowe, to tym bardziej uzasadniona jest ta ustawiczna pokusa, ustawiczna próba, by pokazywać świat w „ru-chu”, w jego własnej „akcji”, w czasie tej jego ustawicznej „wielkiej przemiany”, która specjal-nie teraz, na końcu naszego wieku i pewnie w początkach następnego jest czasem ogromne-go przyspieszenia. Bardzo trudno jest to śledzić, bo dużo rzeczy dzieje się równocześnie. A te nie-skończone ilości pól – ludzkiego doświadczenia, ludzkiego poznania – wymagają ze strony czyn-nego obserwatora nieustannej czujności, otwar-cia się, chęci, ciekawości przede wszystkim. My-ślę nawet, że podstawowym kryterium tego ty-pu działań i takiego pisania jest właśnie cieka-wość. Miałem wielu kolegów, którzy w pewnym momencie stracili zainteresowanie tym, co oglą-dali. I w tym momencie przestali pisać. Tak dłu-go, jak będzie mnie to interesować, a więc, jak będę miał przekonanie, że powinienem i chcę o tym napisać, tak długo będę starał się pisać.
A czy pana interesują zmiany „do-raźne”, tzn. czy wyobraża pan sobie siebie jako kogoś w rodzaju kore-spondenta wojennego?
– Ja ciągle jestem po trosze koresponden-tem wojennym. Niedawno miałem propozycję, aby pojechać do Kosowa. Tylko że ja, niestety, nie znam Balkanów, nie znam języka, nie znam ich historii i kultury, a uważam, że w tym zawo-dzie jest potrzebna specjalizacja. Jadę więc na kolejną wojnę, ale taką, o której mam coś do powiedzenia. A więc znam jej przeszłość, znam jej sytuację. Jeśli to się dzieje np. w Afryce… to takie wyjazdy są naturalne. O, nawet w tym ro-ku wróciłem z wojny! Byłem na takiej, która od 40 lat toczy się w Sudanie, choć niewielu lu-dzi o niej wie. Bo tak europocentrycznie usta-wione jest nasze myślenie, że gdy coś wybucha w Europie, to wszyscy o tym wiedzą, tymcza-sem na świecie jest wiele wojen, które trwają wiele, wiele lat, a dla świadomości świata są to takie wciąż „niezauważone” lub „zapomniane” wojny… A to jest dla mnie jedna z ról, które w dalszym ciągu pełnię.
Czy zawsze pan czuje i wie, dla kogo pan pisze lub chce pisać?
– Staram się bardzo wyraźnie sobie wy-obrazić swojego odbiorcę . Kiedyś Yirginia Woolf napisała w jednym z esejów, że autor, siedząc przy biurku, powinien dokładnie wiedzieć, dla kogo swoją książkę chce napisać. A nawet wię-cej materialnie, fizycznie widzieć swojego od-biorcę. Ja się z tym zgadzam. Dla mnie takim moim odbiorcą jest młody człowiek, żądny świa-ta, ciekawy świata, który chce ten świat poznać, choćby nawet jego własne życie w przyszłości nie dało mu tej szansy, by mógł ów świat zoba-czyć osobiście. W tym momencie razem z moją książką żyje on właśnie takim pragnieniem po-znania. Jest inteligentny, jest oczytany, ma jakąś swoją wrażliwość rozbudzoną – to jest czytel-nik, dla którego piszę.