Recenzja „Busz po polsku”
autor: , Włodzimierz Maciąg
Tytuł: Debiut reportażysty
źródło: Życie Literackie nr 36/1962
data publikacji: 1962-01-02
W reportażu pomysł tematyczny jest połową sukcesu. Reportażysta informuje nas o świecie, a skuteczniej i ciekawiej informuje ten, kto o tym świecie więcej wie niż my, a co ważniejsze, wie to czego my nigdy byśmy się nie dowiedzieli ani nie domyślili.
Autor książki zdaje sobie z tego doskonale sprawę i to właśnie, co jest najcenniejsze w jego pracach – to tematyczna pomysłowość. Kapuściński jest reportażystą o pewnych ambicjach czysto literackich. Realizuje je w ten sposób, że nie pisze o problemach jako takich, sprawach do załatwienia, budowach, fabrykach, w ogóle o rzeczywistości przedmiotowej, tylko o ludziach. Bohaterami jego są mieszkańcy jakieś wyjątkowo zaniedbanej wioski, albo niecodziennej profesji, albo znów jacyś ludzie o szczególnie, charakterystycznie dla naszych czasów powikłanych losach życiowych.
Te autorskie poszukiwania i odkrycia są pełne inwencji i dziennikarskiego sprytu, co sprawia że cały szereg spośród tych prac czyta się z ogromnym zainteresowaniem. Flisak spływający drzewo, relegowany student mieszkający nielegalnie w domu akademickim, zakonnica która uciekła do klasztoru porzucając zawód, lumpen proletariusz współczesny – ci wszyscy ludzie przedstawieni zostali przez autora poprzez doświadczenie, które czytająca publiczność interesują przede wszystkim. To znaczy: jak się wiedzie tym bohaterom, ile zarabiają, jak spędzają dzień, jakie mają rozrywki, co myślą o sobie i o własnej przyszłości. Osobisty kontakt reportażysty z każdym z bohaterów, pewna niezwykłość tych żywotów, swoista egzotyka dziejąca się koło nas i sprawdzona osobiście przez rozsądnego człowieka – to wystarczy, aby rzecz była do czytania.
Zwłaszcza, że Kapuściński umie zademonstrować własny sposób pisania. Współczesność jest u niego tym bardziej współczesna, że wyrażona lubianą dzisiaj manierą stylistyczną. Krótkim, szorstkim zdaniem, nie znoszącym poetyzacji i przepadającym za brutalizmami, za dosadnością. Jest to język stworzony na zamówienie drwiących z „mowy do ludu”, „mowy trawy”, w ogóle „mowy”, ludzi nie tyle zniechęconych do językowego bogactwa i elokwencji, ile raczej obcych wszelkim duchowym mistyfikacjom, ludzi trzeźwych, praktycznych, lubiących konkrety i proste rachunki. Tym językiem, który wyzwoliła jedynie literatura amerykańska, bo na rodzimej glebie został on wyhodowany, tym językiem posługuje się Kapuściński z dużą swobodą.
Pewne kłopoty pisarskie pojawiają się, gdy autor zaczyna szukać intelektualnej formuły swych spostrzeżeń i opisów, gdy pragnie rzecz uczynić problemem. Odnosi się wrażenie, że reportażysta dysponuje jakąś liczbą wzorów, modeli typowych i większość przedstawionych zjawisk do tych modeli pragnie przymierzyć. Sa to wzory socjologiczne, trafnie na ogół dobrane, ale niwelujące niejako sens zjawiska, czyniąc z niego nowy wariant jakiegoś procesu szerszego, zacierające jego odrębność. Tam, gdzie pojawia się coś nowego i nieoczekiwanego, autor bywa bezradny i nowej formuły nie potrafi właściwie zaproponować. Można te trudność zauważyć w reportażu o zapadłej wiosce, o zbiegłej za szkoły zakonnicy, w reportażu z Afryki. Nie należy tej trudności przeceniać, obowiązkiem reportażu jest przede wszystkim dostrzec zjawisko.