Autor:Neal Ascherson
Źródło:Tygodnik Powszechny
Miał 74 lata, ale wszystkim nam się wydawało, że ten niewysoki, surowy
mężczyzna z chytrym uśmieszkiem – jest niezniszczalny. Tak wiele
przeżył. Sowiecka i nazistowska okupacja ojczyzny, 27 rewolucji i
przewrotów na całym świecie, malaria z powikłaniami mózgowymi, która
prawie zabiła go w Tanzanii, a nawet pełne papierosów, alkoholu i stresu
życie polskiego dziennikarza – nic z tych rzeczy się go nie imało.
Stawał się tylko nieco cichszy, jakby onieśmielony własną sławą, to
wszystko.
Pisarstwo Kapuścińskiego jest wyjątkowe z wielu powodów. Po pierwsze,
wyszło spod pióra artysty, który został dziennikarzem agencyjnym, ale
ocalił swój talent literacki i tworzył, po żmudnym procesie gromadzenia
materiałów, subtelne i czarujące książki. Nie zatracił pisarskiego
zmysłu pomimo codziennych desperackich zmagań, na jakie skazany jest
agencyjny dziennikarz – zapotrzebowania na coraz to nowe uzupełnienia
depesz, telefonów z redakcji, psujących się teleksów i zam¬kniętych biur
telefonicznych, do których nigdy nie można znaleźć klucza. Potrafił
pisać zwięzłym, depeszowym stylem, informacyjnie i bez ozdobników, a
jednak z ironią i nie wyłączając wyobraźni, która rejestrowała istotne
szczegóły, charaktery, niespodziewane analogie.
Jako polski dziennikarz w Afryce, i to u szczytu „zimnej wojny”, był z
początku dla swych zachodnich kolegów figurą egzotyczną, przybyszem z
innej planety. PAP zawsze zostawiał go niemal bez środków, często zatem
jedynym dlań sposobem na zdobycie wielkich tematów było pożyczanie
dolarów od przyjaciół lub zjednywanie sobie ekipy z amerykańskiej sieci
telewizyjnej, która właśnie wynajęła lekki samolot. Ale – kompania
afrykańskich korespondentów – głównie amerykańsko-brytyjska – szybko go
przygarnęła, uznając Ryśka za jednego ze swoich, zabieganego, zabawnego,
odważnego, lekkomyślnego. I nikt nie zastanawiał się nad polityką jego
pracodawców. Na długo zanim go poznałem, słyszałem pełne zachwytu
opowieści o szalonym, igrającym ze śmiercią polskim intelektualiście.
Opowiadali je jego brytyjscy przyjaciele, zafascynowani tą niezwykłą
postacią.
Głód tropików
Był nie tylko dziennikarzem agencyjnym i reporterem. Kapuściński był
także ostatnim przedstawicielem pewnego starego gatunku pisarstwa. Był
pisarzem-obieżyświatem. Pisał książki i artykuły dla polskich
czytelników w czasach, gdy paszport na wyjazd zagraniczny był
najrzadszym z przywilejów. Ale publiczność krajów europejskich, tych o
kulturze kontynentalnej i raczej zamkniętej w granicach kraju niż
kolonialnej i skłonnej do przemierzania oceanów, pożądała egzotycznych
opowieści z zamorskich krajów na wiele pokoleń przed tym, m.in. zapadła
żelazna kurtyna. Część z tych czytelników żyła w prowincjach imperium
Habsburgów, inni – jak Polacy – utracili niepodległość, a wraz z nią
szanse na doświadczanie tego, co na zewnątrz. Jeszcze inni, zwłaszcza ci
z imperialnych Niemiec, byli spóźnialskimi na balu kolonialnej
śmietanki, głodnymi anegdot z tropików.
Na statki oceaniczne ruszył tłum zdolnych pisarzy ze środkowej i
wschodniej Europy, by zaspokoić żądania czytelników spragnionych palm,
krokodyli i kanibali. Stare kolonialne potęgi, zwłaszcza Wielka
Brytania, Francja i Holandia, karmiły swą publikę tym jadłospisem już od
pokoleń. Karol May zaoferował Niemcom szlachetnych dzikusów, zaś Egon
Erwin Kisch sycił czeskich i austro-węgierskich czytelników
olśniewającymi reportażami z odległych krain. Gdy zaś
pięćdziesięciolecie komunistycznych rządów wpędziło środkową i wschodnią
Europę w ponurą izolację, to właśnie przygody globtroterów –
przykrawane przez cenzorów – karmiły wyobraźnię spragnioną podróży i
kolorytu. Polska była względnie tolerancyjną prowincją sowieckiego
imperium, a Ryszard Kapuściński tylko najzdolniejszym spośród tuzinów
pisarzy i reportażystów z licencją na podbijanie świata i dawanie
Polakom choćby powiewu obcych krajów. Kapuściński stał się jednak u
siebie sławny na długo nim w 1983 r. opublikowano w Anglii „Cesarza”,
jego książkę o Etiopii, która przyniosła mu międzynarodowe uznanie.