Wywiad z Ewa Ignaczak reżyserką i autorka scenariusza „Epitafium dla władzy” adaptacją „Cesarza” Ryszarda Kapuścińskiego

Anna Umięcka: Spektakl „Epitafium dla władzy” jest adaptacją „Cesarza” Ryszarda Kapuścińskiego. Pierwsze wydanie tego reportażu miało miejsce w 1978 roku. Co odnalazła pani dziś w tej prozie, że zdecydowała się przenieść tekst na scenę?

Ewa Ignaczak: – „Cesarz” był dla mnie zawsze odkrywaniem prawdy o mechanizmach władzy, która bez względu na system i poziom zawsze jest taka sama. Czy to mała wieś, duże miasto, zakład pracy – mechanizmy są identyczne. Cesarz jest przecież symbolem, w książce są dworacy – to my nimi jesteśmy. Od naszej jakości zależy jakość władcy. Poza tym, reportaż napisany jest tak niezwykłym, poetyckim językiem, że jest w tym jakaś magia.

Długo pracowała pani nad tekstem?

– Długo, nawet prosiłam znajomych o pomoc, ponieważ tu nie ma psychologii, jest bohater zbiorowy. Cała historia rozgrywa się w języku i w słowie. Doskonałym. W latach 80-tych, w stanie wojennym, często wystawiano „Cesarza” – aktorzy siedzieli na scenie i mówili tekstem. To wystarczało. Zastanawiałam się, jak dziś wnieść inaczej tekst do teatru, zbudować dramaturgię, dorzucić emocje. Aktorzy bardzo się mocowali, bo aktor potrzebuje konfliktu. A tu konflikt powstaje pomiędzy odpowiedzialnością a nieodpowiedzialnością – to są pewne idee. Kapuściński stawia pytania: kto rządzi? Czym jest władza pomiędzy rządzeniem a nierządzeniem? Obserwujemy to właśnie: jest władca, ale nie ma rządzenia – jak w przypadku Janukowicza. Najtrudniejszy etap pracy przeżyliśmy podczas pierwszych czytań, kiedy aktor mówił: „muszę mieć postać”. A tu jest chór męski. Jak w greckiej tragedii.

Kiedy „Cesarz” pojawił się po raz pierwszy, dyskutowano czy to opowieść o Etiopii i ekscentrycznym władcy Haile Selassie czy może o Polsce? Aktualna sytuacja polityczna na Ukrainie nadaje mu nowych znaczeń?

– Gdy pisałam scenariusz miałam skojarzenia całkowicie ze stanem wojennym. Teraz znów w Polsce nastał okres pewnej dychotomii politycznej: czujemy odpowiedzialność za władzę, za kraj, ale też – jesteśmy pełni niezgody na traktowanie nas, wyborców jako ludzi niedojrzałych. Zbliża się okres wyborów i wielu ludzi mówi: nie pójdę na wybory, nie chcę decydować. Razi mnie taki konformizm. Jednocześnie wypadki na Ukrainie sprawiły, że czułam zmiany zachodzące w aktorach. Gdy mieliśmy chociaż dwa dni przerwy, a tam coś się wydarzyło, pojawiała się w nich inna jakość. Ci młodzi ludzie, po szkołach widzą dynamiczną zmianę historyczną, fakty, czują, są wzruszeni. To budzi w nich niezgodę i daje fajną dojrzałość, bo moje opowieści o stanie wojennym w ogóle były nieprzekładalne, musiałam od nich uciec.

To tekst o władzy, więc nie tylko politycznej. Możemy go przyłożyć jak kalkę do sytuacji w domu, w pracy, w korporacji…

– Spektakl jest jak lustro. Każdy może w jakimś zdaniu odnaleźć sytuację, która go dotknęła. Wszyscy funkcjonujemy w tym systemie. Jesteśmy uzależnieni, uwikłani, choćby finansowo, nie ma odwrotu. Ale możemy sobie zadać pytanie: czy w takim układzie możemy utrzymać kręgosłup moralny? Czy lęk jest w stanie zniszczyć w nas wolną wolę i człowieczeństwo? Trzeba budzić społeczeństwo do myślenia.

Teatr ma taką moc, by budzić ludzi?

– „Cesarz” – tak. Jego fragmenty mówimy też w trolejbusach w ramach akcji „Poezja do kontroli”. Wchodzimy do pierwszego lepszego trolejbusa i zaczynamy mówić tekstem. A ludzie, chociaż nas już rozpoznają i tak są przekonani, że to prawda. Pewien pan komentował: „wy młodzi ciągle narzekacie, chcecie coś zmieniać. Ale jest dobrze. Nic nie zmieniamy!”. Tak był przejęty i obrażony, że nawet kiedy wyszliśmy z roli – nie chciał wziąć od nas nawet ulotki.

Mamy demokrację, ale musimy rozmawiać. Ten spektakl każdego z czymś zostawi.

 

źródło:

http://cjg.gazeta.pl/CJG_Trojmiasto/1,109143,15582869,Teatr__ktory_budzi_ludzi___Cesarz__Kapuscinskiego.html