Traktat o władzy, czyli „Cesarz” Ryszarda Kapuścińskiego

Autor: Artur Domosławski

Od wtorku w kioskach „Cesarz” Ryszarda Kapuścińskiego – kolejna książka w naszej kolekcji XX wieku. Nie tylko zapoczątkowała międzynarodową karierę największego polskiego reportera, lecz także podniosła reportaż do rangi literatury wysokiej. Najwyższej.

Pisać notę o „Cesarzu” Kapuścińskiego, to jak pisać o „Iliadzie” Homera.

Amerykański prozaik John Updike uznał „Cesarza” za „magiczną refleksję, która często przemienia się w poezję i aforyzm”. Recenzja tego właśnie pisarza, ogłoszona w amerykańskim „New Yorkerze”, zapoczątkowała międzynarodową karierę „Cesarza”. Był rok 1981.

Wedle Salmana Rushdiego „opisy Kapuścińskiego dokonują tego, co tylko sztuka jest w stanie uczynić: uskrzydlają wyobraźnię”.

Porównywano „Cesarza” do prozy Woltera i Alberta Camusa. Entuzjastyczne recenzje publikowały najbardziej prestiżowe gazety i magazyny: „New York Times”, „New Yorker”, „Time”, „Newsweek”, „Observer”, „London Review of Books”, „El Pais”, „La Vanguardia” „Sunday Times” ogłosił „Cesarza” książką roku 1983.

W warstwie faktograficznej książka opowiada o cesarzu Etiopii Hajle Sellasje, a właściwie o ludziach jego dworu. O tym, jak ludzie ci swoją służalczością, lizusostwem, strachem, pazernością, uległością, wyścigami o względy władcy wznosili gmaszysko tyranii.

Od początku powątpiewano jednak: czy ta książka opowiada aby na pewno o cesarzu Hajle Sellasje? Czy aby na pewno opowiada o Etiopii?

2.

Kapuściński pojechał do Addis Abeby, żeby nadawać korespondencje dla PAP, a po powrocie napisać kolejny cykl reportaży – tym razem o wojskowym zamachu stanu w Etiopii. W 1974 r. żołnierze dowodzeni przez pułkownika Mengistu Hajle Mariama obalili tamtejszego cesarza Hajle Sellasje. Ludzie wylegli na ulice, palili portrety tyrana, wierzyli w to, że epoka nędzy i zacofania dobiegła kresu i teraz czeka ich świetlana przyszłość.

Kapuściński uważał, że przewroty wojskowe dokonują się mniej więcej według takiego samego scenariusza – „przyjeżdża się na lotnisko to jest kontrola, potem są czołgi, potem są barykady na ulicach, potem trzeba się iść meldować, potem trzeba nieść swój materiał do cenzury wojskowej”. W Etiopii miał to poczucie reporterskiego déja vu – wszystko już było, wszystko widział wcześniej, a nie chciał „sam siebie powtarzać”; nie chciał opowiadać tego samego, co przy okazji relacjonowania co najmniej kilkunastu innych przewrotów w Afryce i Ameryce Łacińskiej.

Kiedy wrócił, poczuł, że nie chce i nie może pisać tak jak wcześniej. Zamknął się w domu, nie chodził do redakcji. Po tygodniach dumania i rwania włosów z głowy był bliski depresji. Z redakcji „Kultury” wydzwaniali, żeby czym prędzej oddawał do druku pierwszy reportaż. Tymczasem kartka była pusta – ani zdania, ani słowa. Załamanie tuż-tuż.

I nagle błysk, iluminacja.

– Zawsze początek książki jest najtrudniejszy – opowiadał kiedyś Kapuściński – bo w pisaniu książki jest bardzo ważne, żeby wejść w rytm. Jak się już wejdzie w rytm, to ten rytm niesie. Wiedziałem, że jak mam trudności z początkiem, to muszę zawsze szukać najprostszej rzeczy, od której trzeba zacząć, jakiegoś detalu. Zacząłem przeglądać wszystkie zdjęcia z tego okresu, materiały, czasopisma i wreszcie zobaczyłem. Na jednym ze zdjęć cesarz siedzi na tronie z małym pieskiem na kolanach. Wtedy mi się przypomniało, że Hajle Sellasje rzeczywiście miał takiego pieska, z którym wszędzie się pokazywał. I wtedy sobie pomyślałem, że nie ja to mówię, tylko jeden ze sług cesarza: „To jest mały piesek rasy japońskiej. Nazywa się Lulu”. Kiedy miałem ten najprostszy początek, to wiedziałem, że będę miał książkę. Miałem mnóstwo relacji. Cały problem był w selekcji, strukturze.

3.

Jednak schody dopiero się zaczynały.

Kiedy Kapuściński zaniósł pierwsze odcinki do redakcji, usłyszał: – No dobrze, a gdzie są te reportaże z Etiopii? Tutaj coś się zaczyna o cesarzu, o piesku, o tym jak karmi zwierzątka, ale gdzie jest Etiopia? Tam była wielka rewolucja, wielkie działania, wielkie aresztowania! Odpowiadał: – Spokojnie. Poczekajcie. To będzie troszkę dalej.

Po następnych odcinkach zgodnie uznano, że to znakomite reportaże, ale opisujące nie Etiopię, ile „dwór” ówczesnego I sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka.

Zapanowało zaniepokojenie, że redakcję mogą spotkać nieprzyjemności ze strony władzy. Szefowie Kapuścińskiego zaczęli się zastanawiać co to za teksty? Niby o Etiopii, ale nie bardzo o Etiopii?

– Chcieli, żebym jak najszybciej te teksty skończył – wspominał Kapuściński – żeby już nie było więcej obawy i niebezpieczeństwa, co dalej może się zdarzyć. Potem było już jasne dla wszystkich w Polsce, że to właściwie jest aluzja do panującego reżimu.

Każdy odcinek z osobna publikowany w „Kulturze” był dosyć niewinny, cenzura ich nie zatrzymała. Piorunująca była dopiero całość. Obowiązywał jednak wtedy przepis, wedle którego tekst raz zaakceptowany przez cenzora nie musiał trafiać do cenzury ponownie. Każdy z odcinków miał odpowiedni stempel. Wydawnictwo mogło bez strachu słać całość do drukarni.

Dzięki temu odcinki „Cesarza” ukazały się jako książka.

Kapuściński wielokrotnie protestował przeciwko opinii, że „Cesarz” jest książką o reżimie Gierka i o systemie, jaki panował w Polsce w tamtym czasie. Chciał, żeby opowieść o Hajle Sellasje miała wymiar bardziej uniwersalny. Żeby to była książka o mechanizmach władzy. O tym, jak udział we władzy demoralizuje ludzi, deprawuje ich, wykrzywia. O tym, jak normalny człowiek wchodzi w układy, zależności, strukturę polityki i jak one go zmieniają. Gdy zaś wypada z nich, staje się na powrót kimś zupełnie zwyczajnym.

– Nie interesuje mnie jedynie opis dworu Hajle Sellasje – mówił Kapuściński innym razem. – Wybieram ten aspekt dworu, który można odnaleźć również w innych sytuacjach – nie tylko w wielkiej polityce, ale również w życiu rozmaitych instytucji.

Doczekał się.

W Maroku zakazano publikacji „Cesarza”, chociaż Kapuścińskiemu – jak wyznał po latach – nigdy nie przyszło do głowy odnosić się w niej do ówczesnego władcy tego kraju króla Hasana.

Popularność w Szwajcarii „Cesarz” zawdzięczał m.in. temu, że ludzie dostrzegli podobne zhierarchizowane zachowania w wielkich korporacjach i innych instytucjach.

W Wielkiej Brytanii czytelnicy doszukali się analogii do twardej, uderzającej w miliony pracowników najemnych polityki Margaret Thatcher.

Gdy kilka lat po napisaniu książki, zrobiono teatralną adaptację „Cesarza” w Royal Court Theatre w Londynie i zaproszono Kapuścińskiego na premierę, spotkał płaczącą w gabinecie kobietę, dyrektora administracyjnego teatru.

– Dlaczego płaczesz? – spytał

– Muszę stąd odejść – odparła.

– Co się stało?

– Przecież wszystko opisałeś w „Cesarzu”.

4.

Na kanwie „Cesarza” Andrzej Wajda chciał nakręcić film. Był nawet gotowy scenariusz autorstwa Marcela Łozińskiego. PRL-owskie Ministerstwo Kultury i Sztuki powiedziało jednak: „Absolutnie NIE!”. Filmowy „Cesarz” nigdy nie powstał.

Doczekał się za to licznych adaptacji scenicznych – w Polsce i na świecie.

Uważano, że jest gotowym materiałem scenicznym; że sama jej struktura predestynuje ją do wystawienia w teatrze: ekspozycja – rozwinięcie – punkt kulminacyjny, doskonałe monologi, a didaskalia i odautorskie dopiski na temat miejsca i czasu akcji.

Adaptację „Cesarza” wystawiano na scenach wielu metropolii – m.in. w Amsterdamie, Toronto, Oslo, Londynie.

Jeden z inscenizatorów – Brytyjczyk Michael Hastings – tak uzasadniał decyzję o przeniesieniu „Cesarza” na deski sceniczne: – Stopniowo stawało się jasne, że mamy do czynienia z wyjątkowym artystą, który tworzy wbrew dyscyplinie czystego reportażu. To było tak, jakby narodził się współczesny Swetoniusz wyposażony w fotograficzne oko Roberta Capy, dostrzegający najważniejsze cechy narodu, kiedy wydaje się, że popełnia on samobójstwo. Były tam frazy i zdarzenia, których nie dostrzegłby żaden ścisły historyk, a które zamieniają się w sztukę poprzez bezpośrednie doświadczenie Kapuścińskiego.

W ankiecie The New York Public Library’s „Cesarz” znalazł się liście 150 największych dzieł literatury XX wieku. Książkę przetłumaczono na 23 języki. Wydanie w kolekcji „Gazety Wyborczej” jest 22. polskim wydaniem tej książki.

Hajle Sellasje i inni

Był monarchą przez 44 lata. Po śmierci ojca w 1906 r. już jako 14-latek zaczął rządzić niektórymi prowincjami Etiopii; cesarzem został w 1930 r. Sześć lat później pobity przez faszystowskie Włochy musiał wyjechać na emigrację, a do kraju powrócił dzięki zbrojnemu wsparciu Brytyjczyków w 1941 r. W okresie zimnej wojny lawirował między wielkimi mocarstwami – najpierw był sojusznikiem USA, ale gdy pod koniec lat 50. Amerykanie poparli walkę Somalijczyków o niepodległość, zbliżył się do Moskwy. Obalił go w 1974 r. prosowiecki major Mengistu Hajle Mariam, który próbował zaszczepić Etiopii leninowski model – ze skutkiem takim samym jak wszędzie na świecie. Ostatni rok życia Hajle Sellasje spędził w „areszcie pałacowym”. Zmarł w 1975 r., istnieją domniemania, że go zamordowano. Oficjalnie został pochowany dopiero 5 listopada 2000 r., a trumnę z prochami złożono w katedrze Trójcy Świętej w Addis Abebie.

Ci potomkowie niewolników z Jamajki, którzy nazwali się rastafarianami (poddanymi Ras Tafari, czyli właśnie Hajle Sellasje), uważają go do dziś za Ojca Stworzenia, Zbawcę Świata, Króla Królów, Dziedzica Króla Salomona, Żyjącego Boga na Ziemi. Tak – „Żyjącego”, ponieważ wielu ciągle nie wierzy, że Hajle Sellasje umarł. Wciąż czekają, że on sam lub jego wysłannik wyprowadzi ich z Jamajki, Domu Niewoli, Babilonu i poprowadzi do mitycznej Afryki – Ziemi Obiecanej. Rastafarianie wierzą w to, że ich prawdziwą historię opowiada Biblia, tyle tylko że została zakłamana przez białych, aby trzymać Afrykańczyków w niewiedzy, poddaństwie, niewoli.

„Cesarz” Kapuścińskiego miał być pierwszym tomem trylogii poświęconej despotycznym władcom i uniwersalnym mechanizmom władzy. Drugim sportretowanym tyranem był szach Iranu Mohammed Reza Pahlawi w książce „Szachinszach”, uważanej przez wielu dziennikarzy za najgenialniejszą spośród książek mistrza literackiego reportażu. Trzecim miał być Idi Amin, zmarły niedawno na wygnaniu krwawy watażka z Ugandy, który zamienił swój kraj w „ociekający krwią teatr jednego aktora”. Mimo że Kapuściński sporządził pełną dokumentację tematu, tomu o Aminie nigdy nie napisał. Ciągle goniły go – jak sam mówi – bieżące wydarzenia i zamiar napisania książki poległ w walce z duchem depeszowca. Powstał za to prawdziwie przerażający rozdział o ugandyjskim despocie, który Kapuściński włączył do swojej afrykańskiej summy – „Hebanu”. Według różnych źródeł w ciągu ośmiu lat swoich rządów 1971-78 Amin zamordował od 150 do 300 tys. ludzi. „Amin, jeżeli powziął na kogoś podejrzenie, zapraszał go do siebie. Był miły, serdeczny, częstował gościa coca-colą. Po wyjściu na zaproszonego czekali już oprawcy. Nikt się później nie dowiedział, co się z tym człowiekiem stało”.

Artur Domosławski