„Hombre Kapuściński”, kolejna książka Mirosława Ikonowicza, od pół wieku związanego z Polską Agencją Prasową i wieloletniego jej korespondenta zagranicznego, to jedna z najlepszych publikacji wspomnieniowych, poświęconych Ryszardowi Kapuściński. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
W świecie latynoskim słowo „hombre” znaczy tyle, co „mężczyzna”, „dżentelmen”. Użyte w tytule książki, w sposób najbardziej syntetyczny oddaje stosunek Ikonowicza do głównego jej bohatera – Ryszarda Kapuścińskiego, z którym przyjaźnił się przez kilkadziesiąt lat, od czasu wspólnych studiów na wydziale historycznym UW, przez wszystkie zakręty historyczne, jakie były wspólnym doświadczeniem pierwszego powojennego pokolenia „młodych, pryszczatych”.
Czytając tę książkę, siłą rzeczy porównywałem ją z inną, wydaną wcześniej pozycją – „Kapuściński non fiction” Artura Domosławskiego. On również uważał się, a nawet deklarował, jako przyjaciel zmarłego pisarza; więcej – nazywał Kapuścińskiego własnym Nauczycielem, ale był to jedynie rodzaj kamuflażu. W rzeczywistości – w przenośni i dosłownie – sprzedawał pamięć o swoim – rzekomym – Mistrzu. Od pierwszego do ostatniego zdania, zasłaniając się chęcią napisania biografii, która nie byłaby hagiografią – Domosławski starał się za wszelką cenę rozprawić z legendą „Cesarza Reportażu”. – Pierwsze co zwraca uwagę – pisał – to uśmiech Kapuścińskiego, ale skoro się uśmiecha, to znaczy że coś chce ukryć i co? – I tak do ostatniego rozdziału. W myśl zasady, że każda wątpliwość, każda dwuznaczna wypowiedź kogoś ze znajomych i dawnych przyjaciół Kapuścińskiego, którzy teraz zyskali jeszcze jedną możliwość ogrzania się w jego świetle lub rozprawienia się z własnymi, zastarzałymi kompleksami wobec niego – przemawia na niekorzyść bohatera. W rezultacie, powstała quasi-biografia więcej niż jednostronna; książka, która po pozorami pewnego intelektualnego zacięcia jest w istocie „literaturą pudelkową”, tworzoną zgodnie z formułą, że „krew i sperma” sprzedają się najlepiej. Tej zasadzie była zresztą podporządkowana cała jej akcja marketingowa i promocyjna…
Patrząc z tej perspektywy książka Mirosława Ikonowicza jest najlepszym dowodem, że można napisać uczciwą biografię, która nie będzie hagiografią, ale nie jest również „wyprzedażą przyjaźni”. Jest też w niej opisanych wiele epizodów, które powinny stać się przedmiotem zainteresowania biografów i wszystkich piszących o twórczości Kapuścińskiego…
Chociażby wspaniała scena madryckiej kłótni autora „Herodota” z Olgą, żoną Ikonowicza, która znała go jeszcze z czasów wspólnej nauki w liceum im. Staszica i – jak sam pisze – wniosła mu znajomość z Kapuścińskim niejako „w posagu”. W gorącym sporze, w trakcie którego Ryszard zaczął pakować walizki i chciał natychmiast jechać na lotnisko – chodziło o Ikonowicza, wówczas korespondenta PAP w Madrycie i sytuację kobiety, żony „dziennikarza na placówce”… Olga była krytyczna, Ryszard równie ostro bronił Mirka, tak jakby chodziło o niego samego…
W książce jest też niezwykle ciekawy dialog z córką Kapuścińskiego, Zoją (z którą Domosławski, choć poświęcił jej cały rozdział, nigdy, zbierając materiały do swojej „biografii” Mistrza, nie rozmawiał). A jest to rozmowa b. ważna, wiele wyjaśniająca jej relacje ze „sławnym ojcem”, z kobietą, która chce być sobą, a nie tylko „córką Kapuścińskiego”. To także historia jej odkrywania Ojca, już po jego śmierci.
Są wreszcie w książce Ikonowicza świetnie opisane historie, gdy obaj – w tym samym mniej więcej czasie, w latach 50. – stawiali pierwsze kroki w zawodzie dziennikarskim. Ikonowicz w PAP (w którym pracuje do dzisiaj), zaś Kapuściński w „Sztandarze Młodych”. A i potem ich drogi zawodowe często się przecinały, gdy – na przykład – na zmianę „obsługiwali” dla PAP tę samą wojnę, w Angoli. (Znakomity rozdział „Szkoła korespondentów wojennych”). Razem tworzą one obraz „słusznie minionej” epoki – dziś często bardzo jednostronny, a przez to i nieprawdziwy, bo niepełny, zniekształcony.
Ale dlatego też polecam tę książkę. Zwłaszcza, że czyta się ją jednym tchem.. Wziąłem do ręki, aby wybrać najciekawsze fragmenty dla naszego Studia Opinii, a nie mogłem odłożyć dopóki nie doczytałem do końca.
źródło: http://monitor201.cal24.pl/archives/3272
Autor: Sławomir Popowski