Autor:Tadeusz Sławek
Źródło:Tygodnik Powszechny, dodatek do nr 5
Bóg patrzy milczy
pozwala byśmy myśleli w jego imieniu
mówili w jego imieniu
Ryszard Kapuściński,
„Bóg patrzy milczy”
Na początku jest opowieść. Dzięki opowieści możemy opisać czas jako
przeszły, a to oznacza, że czas przestaje być wyłącznie domeną jednostki
i przejmuje rolę społecznego spoiwa zwanego historią. Gdyby czas
należał wyłącznie do jednostki, byłby nieuchronnie dziedziną rozpaczy.
Kiedy nas łączy, staje się dostępny dla nadziei. Warunkiem wszelako jest
to, by umiejętności mówienia towarzyszyła gotowość wysłuchania
opowieści w innym niż mój własny języku i dotyczących innego niż mój
domowy świata. Dlatego to antyczny mędrzec i historyk jest mentorem
Ryszarda Kapuścińskiego: „Więc Herodot wędruje po świecie, spotyka ludzi
i słucha tego, co opowiadają. Mówią mu, kim są, opowiadają swoją
historię” (PH, 77). Drugim warunkiem jest ostrożność wobec przeszłości:
„Pamięć własnej przeszłości: wielka przepaść. Coś tam majaczy na dnie.
Jakieś drobiny. Punkty. Drgania. Gdzieniegdzie. Zniekształcone.
Zamazane. Nieczytelne”(L, 419). Mądrość polega na tym, aby zdać sobie
sprawę z finalnej niepoznawalności minionego: „Czcimy przeszłość jak
czcimy bóstwa. Oba są niepoznawalne. Czcimy niepoznawalność. Ona nas
fascynuje” (L, 271). Przeszłość znaczy w naszym życiu tak dramatycznie,
bowiem nie poddaje się reżimowi teraźniejszości i jej doraźnych
interesów i gier.
Pustynia słów
Poeta i fotograf to dwie strony filozofa Kapuścińskiego i dwa sposoby
uprawiania przezeń filozoficznego dyskursu. Problem polega na właściwych
proporcjach: jak sprawić, aby obraz i słowo sprzyjały sobie wzajemnie,
nie pozostawały w relacji konkurencji, nie stosowały wobec siebie
imperialnej polityki podboju i wywłaszczenia. Zaprzyjaźnić słowo i obraz
to zadanie myśli i działania Kapuścińskiego. Braki i jałowość naszej
obecnej egzystencji biorą się między innymi z załamania się owej
przyjaźni: „Kryzys słowa drukowanego bierze się również stąd, że
percepcja tekstu jest wolniejsza niż obrazu i że informacja, jaką może
dać fotografia, jest szybsza i bardziej ekspresyjna niż długi artykuł
prasowy. A ponieważ żyjemy w świecie tempa i pośpiechu, otwierając
gazetę odruchowo patrzymy najpierw na zdjęcia, a dopiero później –
ewentualnie – czytamy informacje i komentarze” (LV, 97). Lecz przecież w
innym miejscu przeczytamy takie wyznanie: „Na ogół lepiej pamiętam
postacie i twarze ludzi niż to, co do mnie mówili. Te twarze tkwią w
mojej pamięci milczące, nieme. Przeszłość milczy, to my użyczamy jej
głosu”(L, 232). Dramat ludzkiego poznania, pragnącego być czymś więcej
niż tylko suchym rejestrem faktów, zbiorem przydatnych informacji,
narzędziem kariery: to, co spotykam, ma swoje losy, które pozostaną dla
mnie zamknięte, ale będą mnie „dotykać do żywego”, „pobudzać”,
„inspirować” swoim widokiem, i w tej sytuacji tylko ja mogę przemówić
niejako w ich imieniu. Powiastka filozoficzna Kapuścińskiego jest
opowieścią człowieka, którego świat „dotknął do żywego”.
Takie poznanie uznaje to, że prawda znajduje się zawsze pomiędzy mną a
światem, między słowem i obrazem. Omija słowo, bliższy jest jej obraz,
ale gdy ją przeżywam, gdy dzielę się nią z innymi, gdy staje się
opowieścią, musi niechybnie zwrócić się do słowa, nawet wtedy, gdy
sytuacja, która ją zrodziła, obywała się bez słów. Kapuściński szuka
słów, które mogłyby opisać to doświadczenie bezsłowności ludzkiego
kontaktu i więzi. Słów jakby z minimalną zawartością słowa, słów
znajdujących się jeszcze na progu tego, co przedsłowne. Słowo takie jest
potrzebne po to, aby podzielić się podstawową, acz zapomnianą refleksją
uczącą nas, że wszystko jest w istocie powiązane ze sobą, a więzi te są
starsze od języka, od wszelkich politycznych gier. Tak rozumiem to
doświadczenie, które w swej filozoficznej opowieści Kapuściński określa
mianem „pustyni”: „Kocham pustynię. Ma coś metafizycznego,
transcendentnego (…). Trzy razy przemierzyłem Saharę z mieszkańcami
pustyni (…). Nie mogliśmy się porozumieć językowo, ale pozostaliśmy
razem. Nie zamienialiśmy ze sobą słów, ale dzieliliśmy doświadczenie
przyjaźni, braterstwa. Nagle powstało niezwykle mocne odczucie, że twoi
bracia i siostry są wszędzie, ale ty po prostu nie zdajesz sobie sprawy z
ich egzystencji – cudowne uczucie”(L, 230). Dramat dzisiejszego świata
polega na tym, że „wszystko jest osobno”, że został tylko „skulony
pojedynczy/ nieruchomy i milczący/ coraz bardziej zamykam się w sobie/
osobno” (PN, 39)
Rapsodia
Trzeba zatem, jak Herodot, wędrować, spotykać i słuchać tego, co mówią
inni, obcy. Nade wszystko spotykać. Bowiem spotkanie jest podstawową
formą bycia razem, a zatem kształtem odpowiedzialności. „W każdym razie/
przyjdź na spotkanie/ tyle/ trzeba wyjaśnić/ spojrzeć sobie w oczy/
wziąć razem/ ten ciężar”(PN, 32) – to przesłanie Kapuścińskiego
poety-filozofa. Dopiero potem, po rozważeniu spotkania i jego owoców,
można mówić samemu. Tak rodzi się powiastka filozoficzna, która mówi o
tym, co powiedzieli inni, twórczo myśli na nowo to, co już zostało
pomyślane, nawet ujęte w ramy systemu. Powiastka filozoficzna idzie więc
w głąb myślenia, jest myślą usiłującą zgłębić nie tylko stojący przed
nią świat i to, co powiedzieli o nim inni ludzie, ale także odnieść się
do samej siebie. Myśleniu ujawniającemu się w takiej literaturze nie
zależy na podbijaniu czytelnika atakiem nowości, przeciwnie – powiastka
filozoficzna chce dotrzymać kroku czasowi, spowalniając rytm marszu.
Niecierpliwość rozpędzonego świata zrozumieć poprzez cierpliwy namysł.
Podróżować trzeba po to, aby „zgłębiać”. Filozoficzna powiastka
„Imperium” czy „Wojny futbolowej” stawia dylemat, który z upodobaniem
rozważali mędrcy Oświecenia: jak, skonstatowawszy wielość kultur
(„Jestem przekonany o całkowitej odmienności kultur”, L, 230), pogodzić
je ze sobą, unikając narzucającej się tendencji do poddawania tego, co
obce, we władzę temu, co domowe. Zadaniem powiastki jest zaciekawić nas
tym, co odmienne, i obejść się bez konieczności tłumaczenia wszystkiego
na język własnej tradycji. Nie inaczej widział sprawę Denis Diderot, gdy
w 1772 r. pisał w „Przyczynku do podróży Bougainville’a”: „Oto jedyna
podróż, której czytanie obudziło we mnie pociąg do obcych ziem. Dotąd
ostatecznym wynikiem moich rozważań było to, że nigdzie człowiekowi nie
jest lepiej niż u siebie”. Jak filozofowie Oświecenia, Kapuściński
pragnie skierować naszą uwagę w stronę „obcego” po to, aby podjąć
wysiłek zrozumienia tego, co odmienne, gdyż w innym przypadku ruszymy
natychmiast, by zaprowadzać nasz ład i porządek. Nie raz napotkamy na
kartach książek Kapuścińskiego ostrzeżenie, które odnajdziemy u
Diderota: „Miej się na baczności przed tym, kto chce wprowadzać
porządek. Urządzać zawsze znaczy narzucać się za pana innym, zakuwając
ich w pęta…”. Sama podróż Króla Reporterów będzie miała więcej
wspólnego z wyprawami, którymi fascynowało się Oświecenie, niż z
uporządkowanym światem bedekerów, rozkładu lotów i biur podróży. Podróże
Kapuścińskiego odnoszą się najczęściej do świata poza znanym nam ładem,
bowiem kto naprawdę podróżuje, a nie jedynie „odbywa podróże”, ten musi
stanąć na granicy wszelkiego porządku, spoglądając w stronę, gdzie
wszystko wrze i przepływa, gdzie nic nie trzyma swojej formy i nie da
się sklasyfikować.
Posłuchajmy fragmentu z podróży do Etiopii: „Aby tam [do Itangu – T.S.]
się dostać, należy znaleźć się w Addis Abebie. Tam trzeba wynająć (ale
od kogo?) i opłacić (ale za co?) samolot do odległej o pięćset
kilometrów Gambeli, jedynej miejscowości w pobliżu Itang, która ma
lotnisko. To już granica z Sudanem, więc nieopisanie trudno byłoby
zdobyć pozwolenie na lądowanie. Ale załóżmy, że mamy samolot i nawet
pozwolenie. Przylatujemy do Gambeli. Gdzie się udać? Do kogo pójść w tym
biednym miasteczku, gdzie na rynku, w strugach ulewy, stoi nieruchomo
kilku bosonogich Etiopczyków? (…) A my skąd w Gambeli mamy wziąć
samochód, kierowcę, ludzi do wyciągania wozu z błota, liny i łopaty?
Skąd żywność? Ale załóżmy, że to wszystko mamy. Kiedy dojechalibyśmy na
miejsce?…” (H, 204).
„Odbywać podróże” w myśl zasady „każdy może znaleźć się wszędzie”
(LIII, 81), oznacza pozostawać w kręgu wygodnych odpowiedzi na wszystko;
„podróżować”, to badać świat, zadawać mu pytania, bo podróżuje się
zawsze w trybie pytającym, a nawet warunkowym, nigdy twierdzącym.
Dlatego Kapuściński jak mało kto rozumiał postmodernistyczny świat; nie
jako kolejną ideologię, lecz jako sferę stawiania pytań, a nade wszystko
niedomagania się uznania własnych racji za jedynie słuszne i
obowiązujące. Pisał: „Postmodernizm jako określenie obiektywnie
występujących dziś zjawisk jak: zastępowanie struktur hierarchii przez
strukturę sieci, uznanie racji Innego, jako racji równorzędnej,
powszechne rozmnożenie wszystkich zjawisk, postaw, poglądów, szkół,
tendencji, jest terminem ideowo obojętnym i pożytecznym” (LV, 96).
Myślenie szuka więc słowa pamiętającego jeszcze to, co przedsłowne.
Stąd Ryszard Kapuściński poeta, stąd jego filozofowanie przy pomocy
literatury przedniej próby, lecz także fragmentu i cytatu. „Fragment –
tj. część całości. Tej całości nie znamy, możemy się jej tylko domyślać.
Fragment otwiera nam przestrzeń, którą musimy zapełnić, ożywić” (LIV,
84). Stąd i fotografia jako sztuka fragmentu, stąd aforyzm, stąd
filozofia jako literatura. A ponieważ filozofia miała w przeszłości
ambicje tworzenia całościowych systemów, które dzisiaj należy uznać za
próżne, może nie bez racji byłoby nazwanie pisarstwa Kapuścińskiego
powiastką postfilozoficzną? Jej głównym narzędziem i tworzywem jest
podróż, to zaś, co powstaje jako efekt wędrówki, ma formę rapsodii,
która „obejmuje różne rodzaje form, często jest to fantazja na
niepowiązane tematy. Rapsodia ma charakter swobodnej interpretacji i
rozwija się bez ustalonego z góry planu tematycznego” (LIV, 85). Tak jak
mądra filozofia jest nie-filozofią, tak poezja w najlepszych momentach
bywa nie-poezją. Stąd prywatne odkrycie wierszy Paula Blackburna, u
którego Ryszarda Kapuścińskiego uderza „zwyczajność tej nie-poezji,
która jest przecież poezją znakomitą!” (L, 175). Jak w życiu, tak i w
pisaniu autor „Imperium” nade wszystko cenił przekraczanie granic, z
którego rodzi się odważna i troskliwa myśl.
Nieobecne na mapie
Przejmujący fragment z piątego „Lapidarium”: „Po latach jeżdżenia po
świecie moim ideałem stała się cela klasztorna. Puste ściany, drzwi,
okno, stół, kilka książek, papier, ołówek. Okno wychodzi na wirydarz.
Wirydarz jest pusty. Rośnie tu jedno drzewo. Rośnie trawa. Rosną krzaki
berberysu. Nie widać nic więcej. (…) Nie możemy wszystkiego objąć. Nie
możemy dojść do celu. Możemy się tylko przybliżyć” (73). Jest rzeczą
nader istotną, może nawet podstawową, by nie przeoczyć tego momentu
filozoficznej opowieści Kapuścińskiego, w którym dokonuje się to
osobliwe przejście od szerokiego świata do niewielkiej przestrzeni
cichego pokoju, bowiem kryje się w nim arcyważna nauka: gdy człowiek
zagęszcza świat nie tylko swoją nader liczebną obecnością, ale przede
wszystkim dramatyzmem wydarzeń i tempem informowania o nich, gdy
rzeczywistość staje się nie tyle globalną wioską (w wiosce jeszcze
możliwa jest do pomyślenia oaza spokoju), co globalnym podmiejskim
centrum handlowym, stale buchającym hałasem głosów i dźwięków, należy
zawsze zachować dyspozycję do godnego wycofywania się. To jest chwila
naszej próby, próba tego, czy możemy się ostać jako ludzie, którzy
czynią słusznie i potrafią zachować się przyzwoicie. Filozoficzna
opowieść Kapuścińskiego jest narracją o wielkich imperiach najpierw
wykorzystujących, a potem miażdżących jednostki, ale snuje się w niej
także nić opowiadania o tym, co najmniejsze, a co ratuje godność
człowieka.
Małe być może jest piękne, ale małe przede wszystkim stoi bliżej tego,
co etyczne, a co za tym idzie – w małym człowiek broni swej godności.
Jak bronili jej Ormianie, gdy zostali zdeptani kopytami armii zdobywców:
„Podbita na polu oręża Armenia szuka ocalenia w scriptoriach. Jest to
odwrót, ale w tym cofnięciu się jest godność i wola istnienia. Czym jest
scriptorium? Może to być cela, czasami izba w lepiance, nawet pieczara
skalna. W takim scriptorium jest pulpit, a za pulpitem stoi kopista i
pisze” (I, 55). Tak widział siebie autor „Cesarza”, skoro jego wędrówki
miały za cel nie to, aby trafiać do czytelnika sensacyjnym, niespokojnym
newsem, lecz to, aby zaprzyjaźnić się ze światem i znaleźć odpowiednie
słowo, które w wierszu nazwie słowem „trafnym”, „spokojnym”, „czystym”.
Intymność przyjaźni zdaje się stać w sprzeczności z globalnością i
masowością naszej rzeczywistości. Wyjściem jest troskliwa uwaga
poświęcona fragmentom świata. Tam jest możliwa przyjaźń, a zatem tam też
jest możliwe ocalenie człowieka. Nie pomińmy tej myśli, bowiem
Kapuściński jest wielkim filozofem i praktykiem przyjaźni, a ta spełnić
się może tylko poprzez pieczołowitą lokalizację, serdeczne
umiejscowienie, to z kolei jest do pomyślenia i przeprowadzenia tylko w
skali mikro. „Dzisiaj świat jest wielki i nieskończony, i ciągle
ogromniejący i zaprawdę prędzej przejdzie wielbłąd przez ucho igielne,
niż będzie można to wszystko, co składa się na egzystencję nas, kilku
miliardów ludzi, poznać, odczuć i zrozumieć”. Ta uwaga zamykająca „Wojnę
futbolową” i zarysowująca dylemat ludzkiego bytowania znajdzie
rozwiązanie wiele lat później w wykładzie wygłoszonym podczas
uroczystości wręczenia godności doktora honoris causa na Uniwersytecie
Śląskim w Katowicach (10 października 1997 r.). Zaprzyjaźnić się ze
światem można tylko wtedy, gdy starannie i cierpliwie studiując drobne
przedmioty, pozornie bez znaczenia na mapie świata, odnajdziemy klucz do
rozumienia rzeczywistości. Co więcej, tylko w ten sposób uratujemy
swoje bytowanie. Przywołany w wykładzie Saint-Exupéry pisze, że starszy
kolega lotnik zaprzyjaźnił go z Hiszpanią, gdy podczas studiowania trasy
lotu nie uczył go wielkich punktów orientacyjnych: „Nie mówił o
Kadyksie, ale o trzech drzewach pomarańczowych rosnących pod Kadyksem
(…) Nie mówił o wielkiej rzece Ebro, ale o małym, nieobecnym na mapie
strumyku przecinającym pole pod Motril” (LV, 50). Nie aglomeracje
przedmiotów, ale pojedyncze rzeczy ułożone niczym temat malarskiej
martwej natury, nie masy i partie oraz instytucje, ale pojedynczy,
śmiertelny, samotny człowiek może nas ocalić.
Cierpienie
Autor „Cesarza” wzbudzał powszechny podziw i szacunek zdolnością do
rozumienia świata jako „sytuacji”. Oznacza to, że rzeczywistość nie jest
sekwencją gotowych scen, z przygotowanymi z góry rolami o jasno
określonym charakterze, ale że świat jest zmienny, nie daje się zamknąć w
fabrykowanych przez nas formach. Bytowanie jest w sensie podstawowym
„nieszczelne”, nieustannie wycieka, wymyka się z pułapek form, które na
nie zastawiamy. Człowiek w myśli Kapuścińskiego jest człowiekiem
okoliczności. Aby podróżować, trzeba bowiem spełnić dwa warunki:
zapomnieć o sobie oraz pojmować świat jako konstelację zmieniających się
okoliczności, w których nie mogę reagować zgodnie z punktem widzenia
mojej „ideologii”, ale muszę być gotowy do podjęcia wysiłku rozumienia
wszystkiego, co „nie moje”. Podróżuje się zawsze przeciwko swojskości.
Kapuściński przywołuje Strindberga: „Nie mam domu, mam tylko walizkę”, a
także Rimbauda: „Stały pobyt w tym samym miejscu zawsze będę uważał za
nieszczęście” (LIV, 119, 101). Dlatego „w-patrzenie się”, które jest
myślą Kapuścińskiego, postuluje nie tylko troskliwe i uważne spojrzenie
niemające nic wspólnego z natrętnym przyglądaniem się, ale przede
wszystkim takie spojrzenie, które nie jest skoncentrowane na sobie i
swoim świecie. „W-patrzyć się” to zatopić siebie w świecie, unieważnić
swoją uprzywilejowaną i pozornie dobrze oznaczoną tożsamość obserwatora.
Już nie „ja” i „świat”, niczym dwie odrębne kategorie, ale ja wpatrzony
w świat, rozpuszczony w jego okolicznościach. Nie wystarczy tylko
„widzieć” świat, trzeba mu wyjść naprzeciw. Ja w okolicznościach świata.
„Reporter” – pisze Ryszard Kapuściński – „tak naprawdę może coś
zwojować, kiedy jest anonimowy, jest kimś z tłumu” (AR, 99). Człowiek
w-patrzony w świat ograniczy swoją agresję, arogancję i pospolite
chamstwo, które tak doskwiera polskiemu życiu: „Zmieniają się ustroje,
zmieniają epoki, zmieniają pokolenia, a chamstwo trwa – ponadczasowe,
ponadustrojowe, opryskliwe, agresywne. Dlaczego? Co w nas takiego jest?
Jaki diabeł judzi nasze dusze, wyzwala te odrażające, nikczemne
zachowania?”(LV, 112).
Wyszedłszy daleko za ulice Magadanu, Kapuściński rozmyśla nad
straszliwą ofiarą Kołymy: „Pomyślałem o straszliwej bezużyteczności
cierpienia. Miłość zostawia swoje dzieło – to następne pokolenia
przychodzące na świat, trwanie ludzkości. Ale cierpienie? Tak wielka
część ludzkiego przeżycia, bolesna i najtrudniejsza, przechodzi i nie
zostawia śladu. Gdyby zebrać energię cierpienia, jaką dały tu z siebie
miliony ludzi, i przemienić ją w siłę tworzenia, można by z naszej
planety stworzyć kwitnący ogród” (I, 219). Z jednej strony bezdeń
tragedii, którą człowiek otwarł przed sobą w swojej własnej historii, z
drugiej – jakby zdumiewająca i wołająca o pomstę do nieba
„niehistoryczność” tej historii. Wielkie cierpienie nie „zostawia
śladu”, a skoro tak, to wypada ono z kart historycznej narracji będącej
przecież zapisem wielu opowieści. Nie da się uratować historii człowieka
przed absurdalnością; można jedynie starać się ulżyć w bólu
pojedynczemu człowiekowi, a przynajmniej towarzyszyć cierpieniu.
Odkrywać ślady cierpienia, aby nie poszło na marne – to ważny element
powołania człowieka. Może dlatego Kapuściński był tak wielkim artystą
reportażu, powszechnie szanowanym, wręcz uwielbianym w tak wielu
krajach. Gdy pisał o demokracji, być może w ostateczności miał na myśli
tę najwyższą i podstawową jej formę wymagającą szczególnej i
bezwarunkowej solidarności – cierpienie? „Co ostatnio robisz? Nad czym
pracujesz? Zajmuję się swoim bólem. Staram się panować nad nim,
ograniczać go. Ale te zmagania to ciężka praca pochłaniająca mnóstwo sił
i czasu”(LIV, 127). Nie można uniknąć cierpienia, ale można i trzeba je
rozumieć, bowiem i ono jest formą spotkania i rozmowy: „Twoje ciało
rozmawia z tobą. Słuchaj, co mówi. Zwracaj uwagę”(LIV, 128).
Korzystałem z następujących książek Ryszarda Kapuścińskiego: „Imperium”
(I), „Lapidaria” (L), „Lapidarium III” (LIII), „Lapidarium IV” (LIV),
„Lapidarium V” (LV), „Prawa natury” (PN), „Podróże z Herodotem” (PH),
„Heban” (H), „Wojna futbolowa” (WF), „Autoportret reportera” (AR).