Autor:Michał Olszewski
Źródło:Tygodnik Powszechny
Łatwo wskazać moment, w którym rodzi się Ryszard Kapuściński –
reporter. To wrzesień 1955. Nowa Huta. Owszem, Kapuściński wcześniej
jeździ po Polsce, wysyłany przez redakcję „Sztandaru Młodych”. Wyjeżdża
do Berlina na Festiwal Młodzieży i Studentów. Ciągle pisze płomienne,
socrealistyczne wiersze, pełne fascynacji nową rzeczywistością. Jest
bardzo młodym, dobrze zapowiadającym się dziennikarzem.
Parowozem do koszmaru
W 1955 r. „Sztandar Młodych” wysyła go do Nowej Huty, żeby na własne
oczy przekonał się, czy skandaliczny „Poemat dla dorosłych” Adama Ważyka
właśnie opublikowany w „Nowej Kulturze”, i przedstawiający świeżo
wybudowane wokół kombinatu osiedla jako siedlisko nędzy moralnej, ma
cokolwiek wspólnego z prawdą.
Dla Kapuścińskiego ten wyjazd ma szczególny charakter. Nie jest to jego
pierwszy kontakt z modelowym miastem polskiego socjalizmu. Jedzie, by
sprawdzić, jak mają się jego młodzieńcze wizje. Pięć lat wcześniej
18-letni poeta, pod wrażeniem dźwigającej się dopiero z gołych pól
nowohuckiej przestrzeni, nakreślił „Poemat o Nowej Hucie”, dedykowany
miejscowym zetempowcom. Poemat utrzymany w socrealistycznej stylistyce,
jak większość jego wierszy z tamtego okresu. Kapuściński-poeta w urywku
„Pierwszy spust” pisał:
By stal twardniała
w maszyn siłę,
mostów kontury,
smukłość szyn.
Żeby traktory
przestrzeń ziemi piły.
Naładowane kilometrami
w dal
parowozy szły.
Kapuściński nie wie, że jedzie do miasta, w którym błyskawicznie
rozpleniły się nożownictwo i prostytucja. Milicjanci mają pełne ręce
roboty. Młodzi tłuką się na ulicach. Pociągi, którymi zamiejscowi
pracownicy kombinatu dojeżdżają do zakładu, często stają się areną walk
pomiędzy chłopakami z poróżnionych wiosek. W Nowej Hucie dramatycznie
brakuje mieszkań.
Po wrześniowej wizycie Kapuściński pisze tekst-apel, jak na owe czasy,
wstrząsający. Także przez swoją ekspresyjną, pełną trybu rozkazującego
formę – autor zamiast pisać „ja”, konsekwentnie używa „ty”, jakby
bohaterem zwiedzającym po kilku latach Nową Hutę nie był on sam, tylko
ktoś inny, może dygnitarz z Warszawy, może niegdyś oczarowany wizją
idealnego miasta młody ZMP-owiec. Przyjechałeś, widzisz, posłuchaj.
Owszem, w reportażu pojawia się polemika z „Poematem dla
dorosłych”. Nie wolno ludzi nazywać „kaszą”, „hałastrą”, poemat
skrzywdził nowohucian. Owszem, dzieje się sporo dobrego. Wyglądają te
wtręty jak wrzucone w tekst na siłę, dla obudowania faktów, które w
nowej, lepszej rzeczywistości nie mogły mieć miejsca. Ten podróżny,
który stąpa dawnymi ścieżkami, wydeptanymi przy okazji oglądania
pierwszych bloków i rozkopanej ziemi, jest przerażony. I mówi: „Wołasz:
przypatrzcie się uważnie Nowej Hucie, uważniej! To będzie pouczająca
lekcja krzywd, draństw, bezduszności, zakłamania. Ludzi pozostawionych
samym sobie, ran przez nikogo nie uleczonych. Taką Hutę także ujrzysz”.
Pisze o tej 14-latce, co zaraziła „armię chłopaków”. O osiedlu
Pleszów, w którym kwitnie prostytucja. O mieszkaniu, „gdzie w jednym
pokoju mama przyjmuje od facetów forsę, a w drugim córka wyrównuje
gościom tę stratę”. O młodej matce z hotelu robotniczego, której
sprzątaczka zabiera pościel, zostawiając dziewczynę na gołych deskach –
powodem jest brak świstka z kombinatu. Pisze o 80-tysięcznym mieście, w
którym spragnieni kultury mają do wyboru dwa małe kina, łącznie na 400
miejsc. O „lokalnym kacyku”. „Ma się wrażenie, że jakiś potworny grzyb
biurokratyzmu narósł tutaj, że się rozplenia, że przygniata wszystko” –
pisze młody reporter.
Dziennikarz pokorny
Za niewygodny tekst dostaje odznaczenie państwowe i możliwość
pierwszego wyjazdu za granicę. Zaczyna też jeździć po kraju w
poszukiwaniu tematów dla „Polityki”. W ten sposób powstaje fascynująca
książka „Busz po polsku” – 16 reportaży z Polski przełomu lat 50. i 60.,
jedyny duży blok tekstów Kapuścińskiego poświęconych wyłącznie własnemu
krajowi. Poza nim wątki polskie pojawiały się w „Imperium” i zapiskach z
gdańskiego sierpnia ’80.
Zbiór jest niewielki, zawiera głównie krótkie teksty, ale łatwo można w
nich odnaleźć reporterską strategię i fascynacje, z którymi autor
podróżował przez całe życie.
Kapuściński z „Buszu po polsku” to bardziej włóczęga niż ważna figura
dziennikarska. Jego żywioł to Polska prowincjonalna, obserwowana
jednocześnie z miłością i dystansem: Mazury, okolice Ełku, zapadłe
wioski, Cisówka niedaleko Białowieży, Dolny Śląsk. Śpi na polach, w
pociągach, w stogach siana. Jest bardzo blisko swoich bohaterów,
uprawiając często obserwację uczestniczącą. Podróżuje autostopem,
pociągiem osobowym albo na piechotę. Przyłącza się do górników, którzy
odwożą rozklekotanym autem na Mazury trumnę z ciałem martwego kolegi.
Wkupuje się flaszką w towarzystwo trzech niebieskich ptaków,
zmieniających kolejne budowy jak rękawiczki. Chce być blisko.
Już w tekstach z „Buszu po polsku” wyraźnie widać, że Kapuściński
znajduje specyficzne miejsce w świecie, a później tekście. Jest, i nie
stara się tego ukryć, jednym z bohaterów tych reportaży. Zazwyczaj mówi w
pierwszej osobie liczby pojedynczej. Jego „ja” z jednej strony
uczestniczy w życiu bohaterów, z drugiej jednak pozostaje wobec nich w
wyraźnym oddaleniu, jakby istotą zawodu reportera pozostawała dwuznaczna
gra: Kapuściński poszukuje takiego miejsca, w którym równocześnie może
uczestniczyć w wydarzeniach i spoglądać na nie z dystansu.
Pewnie stąd wyraźne dwuznaczności pierwszych reportaży, regularne
starcia ironii i miłości, fascynacji odradzającym się krajem i niechęci
wobec często odrażającej twarzy małej stabilizacji. Tak jak w znakomitym
mazurskim reportażu „Reklama pasty do zębów”, gdzie równolegle do
wiejskiej zabawy („Orkiestra przyjechała z samego Olsztyna. Z orkiestrą
zjawiło się dwoje ludzi: fantastyczny gość, który odstawiał numery, i
pieśniarka fasonowo stapirowana, tylko że jakby zbyt oścista”) rozgrywa
się dramat matki wyrzuconej z domu przez syna, a dziewczęta przystrojone
w „przebojowe halki z organdyny”, nylonowe sukienki, czeską biżuterię,
szpilki, śmieją się z zaciśniętymi ustami. „One muszą się tak śmiać,
ponieważ nie mają zębów, albo ściślej, mają ich kilka, rozstawionych
gdzieniegdzie, z rzadka, jak zmurszałe paliki na opuszczonej przecince”.
Z tych zestawień powstaje dwuznaczny obraz.
Piętra
Jeszcze jeden, podstawowy dla zrozumienia twórczości Kapuścińskiego
wątek pojawia się w „Buszu po polsku”. To niezwykła, jak na profesję,
którą uprawia autor, pokora wobec świata i rozmówców. Dziennikarstwo to
profesja, która nie wiadomo dlaczego przyciąga ludzi zarozumiałych i
przekonanych o swojej nadwiedzy bądź cechy te wzmacnia. Tymczasem z
wczesnych tekstów Kapuścińskiego bije niezwykła pokora wobec świata. Jej
siły nie umniejsza nawet ironia.
Co więcej, Kapuściński nie boi się napisać, że jego wiedza jest
niepełna, dziurawa, że historie ludzi, których przychodzi mu słuchać, są
pełne dziur, luk, niedopowiedzeń. Te dwa wątki splatają się w kilku
zdaniach z „Parterów”, urywka, który powstał właściwie z niczego. Ot,
trzech niebieskich ptaków maszeruje poboczem, reporter dołącza się,
stawia flaszkę. Słucha ich historii, widzi siebie, jest obcy. Powstaje z
tego przejmujący, suchy raport złożony z dwóch pięter – opowieść o
chłopakach wędrujących od jednego hotelu robotniczego do drugiego
przenika się z pytaniami o rolę reportera i o granice poznania. „Czy
nawet jest potrzebne docieranie w głąb człowieka? Rozszyfrowywanie
losów, których on sam nie umie wytłumaczyć? Czego ja właściwie chcę? Sam
nie mam o nich nic więcej do powiedzenia. Co nas łączy? Dwa kilometry
drogi? Gospoda? Reporter jest nie tylko tubą, do której wykrzykuje się
dziesiątek liczb, nazwisk i opinii. Także chciałby czasem coś
powiedzieć. Ale co miałem mówić? Dwa światy, które się nigdzie nie
stykają. Partery. Trzeba tam żyć, żeby się potem o nich wymądrzać”
(„Partery”).
Te ostatnie zdania powinny wisieć nad biurkiem każdego dziennikarza, nie tylko początkującego.