Klimat dekadencji
Na początku XX wieku w Brazylii tylko jeden na pięciu mieszkańców żył w mieście. Dziś ten stosunek jest dokładnie odwrotny
Niedziela, 22 września 2002
Od rana pakowanie. Potem obiad z George’em A. w restauracji La Brisa del Carribe. Mięso, ryż, fasola. Wychodzimy na ulicę. Słońce, ciągle gorąco, ale lekki wiatr. Tłumy, gęsty tłum, ścisk, nieprawdopodobna, unikalna różnorodność kolorów skóry, języków, ubiorów. Jakby to był karnawał, mówi George. Stragan przy straganie, sztuczna biżuteria, torebki, maski, koszulki. Potrzeba fizycznego bycia wśród innych, bycia z innymi, obecność tam, gdzie jest tłum, gdzie są inni – żadna elektronika tego nie zastąpi: chcą przeglądać się w oczach innych, obserwować inne twarze, porównywać swoje ubiory, czuć, być.
*
Zmienia się kultura świata – coraz bardziej dominuje w niej doraźność, teraźniejszość, chwila aktualna, pospieszny komentarz, który musi być wygłoszony już teraz, natychmiast.
*
Z Meksyku: w Muzeum Rufino Tamayo nie ma jego obrazów, w ich miejsce jest współczesne malarstwo Meksyku (malarze urodzeni w latach sześćdziesiątych). Zwróciła moją uwagę powtarzająca się fragmentaryzacja obrazu. Malarz dzieli powierzchnię obrazu na części i wypełnia je różnymi tematami, stosując przy okazji szereg odmiennych technik. Temat i nastrój tych obrazów oddają niepokój, nerwowość, chaotyczną ruchliwość i płynność miasta kontrastującą z tradycyjnymi tematami malarstwa – spokojem, ładem pejzaży pozamiejskich.
*
Palermo – włoska dzielnica Buenos Aires. Z Francesco Cataluccio idziemy ulicą Borgesa (zielono, rzędy platanów, cicho) do baru, do którego często zachodził autor „Alefa”. Bar nazywa się El Preferido, jest stary, pachnie zwietrzałą kawą i winem. Z sufitu zwisają nieruchome wiatraki. Na ścianie duża tabliczka z napisem: Se ruega no escupir en el suelo por razones de higiene (Uprasza się nie pluć na ziemię z powodów higieny).
Buenos Aires – klimat dekadencji, czasu zatrzymanego. Sklepy: Liquidation. Venta total. Inne zamknięte. W pustych sklepach znudzeni sprzedawcy wyglądający – już bez nadziei – klientów.
Liczne kawiarnie – starsi panowie przy stolikach czytają gazety. Kelnerzy roznoszą cortado – kawę z mlekiem. Kultura obsługi – najwyższej na świecie jakości.
*
Mirtha Buelvas, antropolog z Kolumbii, opowiada mi o niezwykłościach plemienia Indian Vayu żyjącego na pograniczu Kolumbii i Wenezueli (w Kolumbii nazywają ich też Guajira). Są zorganizowani w klany matrylinearne.
Ważną funkcję spełniają wśród nich los palabreros. El palabrero to człowiek wyspecjalizowany w łagodzeniu i rozwiązywaniu sporów, w zażegnywaniu konfliktów. Tam, gdzie powstaje konflikt, zjawia się el palabrero, jako hombre de palabra, no de la violencia – wkracza, rozmawia, pośredniczy między zwaśnionymi, krąży między stronami, ustala warunki kompromisu, ugody, pokoju.
*
Daisy Ribeiro: „Las Americas”. Autor dzieli ludy Ameryki Łacińskiej na trzy kategorie:
– pueblos testimonios (stara historia, Meksyk, Peru);
– pueblos transplantados (Argentyna, Urugwaj, częściowo – Chile);
– pueblos nuevos (Brazylia).
*
Ariel, dziennikarz brazylijski, mówi mi, że wszyscy ciemnoskórzy próbują to ukryć, nie przyznawać się, że są czarni. A ponieważ spis ludności podaje to, za co uważa się spisywany, oficjalny odsetek ludności ciemnoskórej jest o wiele niższy od rzeczywistego.
*
Ameryka Łacińska:
– populizm (niedojrzałość);
– mestizaje;
– hybryda;
– magia;
– la paradoja;
– la vertibilidad (płynność, zmienność, niestałość).
*
Miasta rozrosły się niebywale i bardzo do siebie upodobniły. Wszędzie te same, niekończące się ulice piętrowych domów o taniej, mało wymyślnej architekturze, monotonnym i często obskurnym wyglądzie.
Co uderza w tych społeczeństwach miejskich, zurbanizowanych? Przede wszystkim różnorodność zajęć mieszkańców, różnorodność ról społecznych. Jakaż to różnica ze społeczeństwem tradycyjnym, feudalnym, w którym łatwo rozróżnić dwa tylko typy – chłopa i pana, no, może jeszcze księdza czy karczmarza. Tu natomiast, na przykład w Meksyku, idąc ulicą, widzimy tysiące ludzi, z których każdy zmierza w inną stronę i robi coś innego. W dodatku jeżeli poznamy tu nowych sąsiadów, zobaczymy, że robią oni coraz to coś innego – że raz handlują na ulicy, innym razem – pracują przy załadunku ciężarówki, jeszcze później widzimy, że znaleźli zajęcie przy warsztacie samochodowym albo że zatrudnili się jako stróże jakiegoś obiektu.
Przeciętna długość życia w Brazylii – biali 72 lata, kolorowi – 64,5.
Na początku XX wieku w tejże Brazylii tylko jeden na pięciu mieszkańców żył w mieście. Dziś ten stosunek jest dokładnie odwrotny.
19.10.02
Wieczorem przylot z Buenos Aires do Sao Paulo. I tu, i tam – rzęsisty deszcz.
Tak mi było szkoda wyjeżdżać z Buenos Aires! Zebrała się cała załoga hotelu Jousten, żeby mnie pożegnać. Przemili ludzie.
Lot – cały czas w chmurach. Mój sąsiad – do końca nie wiedziałem, kto – wsiadł do samolotu z miną obrażoną, wściekłą i od razu zasnął. Ale sen nie złagodził, nie uspokoił rysów jego twarzy, do końca ostrych, nieprzyjemnych, agresywnych. Wyszedł bez żadnego, nawet najbardziej formalnego, pożegnania. Straciłem go z oczu z ulgą, zadowolony, że mnie nie pobił.
Na lotnisku czekała Diana Pereira z brazylijskim wydaniem „Hebanu” w ręku – bardzo udana okładka, wydanie Companhia das Letras w tłumaczeniu Tomasza Barcińskiego z Rio de Janeiro.
W ulewnym deszczu dotarliśmy do Park Lane Hotel w dzielnicy Boa Vista, tuż obok centralnej ulicy miasta – Rua Paulista.
Nazajutrz:
– słonecznie, od rana gorąco. Niemal od świtu 23 stopnie Celsjusza. Moja dzielnica – zielona, czysta, cicha.
*
Im większe miasto, tym więcej w nim wsi. Jest niedziela, ósma rano, pytam na rogu w barze, gdzie mogę kupić gazetę. Barman, przemiły Brazylijczyk, pokazuje zamknięty kiosk naprzeciwko, bezradnie rozkłada ręce i mówi: wszystko zamknięte! Mówi – wszystko, w momencie, kiedy w tym dwudziestomilionowym mieście są już otwarte setki kiosków, ale dla niego, na jego rogu (tj. w jego wsi), rzeczywiście wszystko (tj. jedyny kiosk) jest zamknięte.
– Todo Fejhado! – powtarza z rezygnacją. Wychodzę i kilka domów dalej w dawno już otwartym kiosku kupuję gazetę.
Piątek, 20.12.2002
Wczoraj wieczorem wróciłem do domu. Minęły dokładnie cztery miesiące, od kiedy wyjechałem z Polski. W tym roku byłem w dziesięciu krajach na trzech kontynentach: w Bułgarii, we Francji, we Włoszech, w USA, w Meksyku, w Argentynie, w Brazylii, Turcji, Grecji, Hiszpanii.
W czasie tych podróży miałem dziesiątki wykładów i spotkań. Udzieliłem ponad stu wywiadów prasowych, radiowych i telewizyjnych. W Buenos Aires prowadziłem warsztaty dla młodych reporterów z Ameryki Łacińskiej.
Ponadto odebrałem tytuł doktora honoris causa uniwersytetu w Sofii, dwie nagrody zagraniczne – Prix Tropique (Paryż, Francja) za „Heban” i Liber Press (Barcelona, Hiszpania) za działania na rzecz wolnej prasy w świecie oraz trzy nagrody krajowe: im. Józefa Tischnera, telewizyjna – Super Wiktora i Ecce Homo – za treści humanistyczne w moich książkach.
Dalej – miałem dwie wystawy fotograficzne: we Wrocławiu i w Rzymie.
Ukazało się „Lapidarium V”, a także kilkanaście wydań zagranicznych w różnych językach, w tym książka, która wyszła tylko po włosku i hiszpańsku – „Los cinicos no sirven para este oficio”.
Cdn.
„Lapidarium VI” ukaże się w maju nakładem wydawnictwa Czytelnik