Kapuściński o sile słowa

Autor: Ryszard Kapuściński
źródło: Gazeta Wyborcza
data publikacji: 2007-01-24
——————————————————————–

Właśnie dlatego, że słowo pisane mogło zawsze wiele zmienić, było ono przez wieki postrachem każdej autorytarnej władzy, która zwalczała je wszelkimi sposobami – mówił Ryszard Kapuściński na I międzynarodowym festiwalu literatury „Głosy z całego świata” w Nowym Jorku w 2005 r.

Czy pisanie może cokolwiek zmienić? Tak. Głęboko w to wierzę. Bez tej wiary nie umiałbym, nie mógłbym pisać. Oczywiście jestem świadom wszelkich ograniczeń, jakie stawiają nam okoliczności, sytuacje, historia i czas. Toteż moja wiara, aczkolwiek głęboka, nie jest absolutna, nie jest ślepa.

Na czym polega główne ograniczenie? Na tym, że pisanie rzadko tylko, w wyjątkowych wypadkach, wpływa na ludzi i na bieg historii bezpośrednio, radykalnie i natychmiast. Oddziaływanie słowa pisanego jest raczej pośrednie, a może być nawet na pierwszy rzut oka, w pierwszej chwili niewidoczne, nieodczuwalne. Potrzeba bowiem czasu, aby dotarło ono do świadomości odbiorcy, czasu, aby zaczęło tę świadomość formować, zmieniać i dopiero tą okrężną drogą wpływać później na nasze decyzje, postawy i czyny.

Aby pisanie mogło coś zmienić, o tym decydują nie tyle autorzy, ile przede wszystkim odbiorcy, czytelnicy, ich wrażliwość i zaufanie do słowa, ich gotowość i chęć, aby na otrzymane słowo zareagować, odpowiedzieć. Znaczenie ma także kontekst, w jakim to słowo pada i jest odbierane, atmosfera otoczenia, klimat czasu, stan panującej kultury. Są to często okoliczności mogące osłabić, a nawet zniweczyć wartość i siłę rzeczy pisanej, a na które autor – twórca tekstu – nie ma większego wpływu.

A jednak mimo tej przeszkodyi bariery jestem pewien, że pisanie może zmieniać, i to zmieniać wiele. Mówię to na podstawie doświadczenia licznych moich kolegów, którzy ryzykowali życie, a niekiedy życie to oddawali, aby pracą swoją i pisaniem nie tylko po prostu informować o tym, co się na świecie dzieje, ale aby tą informacją właśnie zmieniać zastaną rzeczywistość, demaskować zło, uzdrawiać sytuację, czynić świat bardziej ludzkim.

Dam przykład, jeden z wielu. Ruanda od 1959 roku była krajem systematycznie powtarzających się masakr plemiennych i kastowych, o których świat nie wiedział, bo do tego kraju przez całe dziesięciolecia nie wpuszczano dziennikarzy. Sam, mieszkając w sąsiedniej Tanzanii, starałem się bezskutecznie kilkakrotnie tam dostać. Dopiero pisanie o rzeziach 1994 roku obudziło opinię światową i od tego czasu Ruanda, po raz pierwszy w swojej historii, przestała być miejscem krwawych i masowych porachunków wewnętrznych.

To właśnie pisanie – demaskujące i oskarżycielskie, a często zwyczajnie informujące – miało ważny udział w likwidacji gułagów i obozów koncentracyjnych, obalaniu wielu zbrodniczych reżimów w rodzaju dyktatury Pol Pota, Mobutu, Amina czy Duvaliera. I właśnie dlatego, że słowo pisane mogło zawsze wiele zmienić, było przez wieki postrachem każdej autorytarnej władzy, która zwalczała je wszelkimi sposobami. Stąd umieszczanie ksiąg na indeksach kościelnych, stąd palenie książek na stosach, stąd zmuszanie pisarzy do emigracji, skazywanie ich na śmierć.

W gruncie rzeczy nie możemy sobie wyobrazić podręcznika historii powszechnej, w którym nie byłoby rozdziału o tym, jak słowo pisane w formie kursujących ulotek, tajnych pisemek, podziemnej prasy i nieregularnych wydawnictw wpływało na wynik toczących się walk społecznych i politycznych.

Kiedy pytamy: „Czy pisanie możecokolwiek zmienić?”, myślimy najczęściej, że chodzi o zmianę pozytywną, o zmianę korzystną, o lepszy świat. Ale nie zapominajmy, że pisanie może też starać się zmieniać świat na gorszy, przyczyniać się do powiększania zła, nienawiści i agresji. Taką funkcję spełnia zawsze pisanie w duchu fanatyzmu i ksenofobii, fundamentalizmu i rasizmu, np. książki w rodzaju „Protokołów Mędrców Syjonu” czy „Mein Kampf” Hitlera.

Myślę, że pytanie o relację między pisaniem a zmianą, o to, czy taka relacja istnieje i jaki może mieć charakter, jest bardzo ważne i aktualne. Dobrze, że stawiamy je dziś, kiedy rzeczywistość poddaje literaturę kolejnej próbie.

Pytanie to rodzi się z niepokoju o skuteczność naszych działań pisarskich, o samą wartość pisania. Bo z jednej strony widzimy ogromną proliferację słowa pisanego – jest coraz więcej książek, czasopism i gazet – a jednocześnie dostrzegamy, ile w tym świecie jest zła i że ilość problemów i konfliktów na naszej planecie raczej rośnie, niż maleje. Stąd sceptycyzm wielu twórców, stąd często nieufność, a nawet niewiara w sens naszego pisania.

Umysł współczesnego człowieka jest zalewany powodzią słów, przez co szybko tracą one na wartości i sile, coraz mniej nam mówią, a coraz bardziej dezorientują, wyczerpują i męczą. A jednak ten nadmiar, ta nadprodukcja nie powinny nas zniechęcać.

Literatura zawsze brała na siebie odpowiedzialność. Od tysięcy lat towarzyszyła życiu kolejnych pokoleń, często zmieniając je na lepsze, i dziś nic jej od tego obowiązku nie zwalnia. Przeciwnie – trudny czas, w którym żyjemy, nakazuje nam, żebyśmy ze szczególną siłą i wiarą mówili: tak, pisanie może zmienić coś na lepsze, choćby tylko niewiele, ale jednak może.