Jak Kapuściński spotkanie z pewną płocczanką wspominał

autor:Mariusz Sepioło, http://plock.gazeta.pl

Znów idziemy płockim śladem Cesarza Reportażu. Tym razem przez Malbork, Elbląg i Warszawę, aż po „Lapidarium IV”.

Jeśli chodzi o samo spotkanie, to było sympatycznie i przy herbacie. Ryszard Kapuściński lubił przyjmować gości herbatą, którą parzył własnoręcznie. Rozmawiali w słynnej pracowni, na poddaszu domu przy ul. Prokuratorskiej w Warszawie.

Kapuściński słuchał. Pytał i uważnie słuchał. A pytał o wszystko. Nawet o to, co rozmówca jada na śniadanie.

„Kiedy R.K. spotykałem – pisał o Kapuścińskim Mariusz Szczygieł – miałem wrażenie, że od razu zachwyca się moim istnieniem. Sądzę też, że takie wrażenie odnieśli wszyscy, których pan Ryszard spotykał”.

Tym razem pan Ryszard zachwycił się skromną studentką prawa, która na studia do wielkiej Warszawy przyjechała z małego Płocka. Był rok 1996.

Po latach Kapuściński opisał to spotkanie w „Lapidarium IV”.

Studentka nazywa się Dorota Dziedzic. Skończyła płocką Małachowiankę. Dziś mieszka w Warszawie. Kapuściński napisał tak: „Przyszła Dorota Dziedzic ( ). Jest wysoka, szczupła. Spokojna, bardzo miła, ładna. Pasjonuje ją żeglarstwo”.

Urząd

Jeśli chodzi o to, kim trzeba być, żeby Kapuściński odnotował to w książce, to odpowiedź jest złożona.

Po pierwsze: prawniczką. – Ja się w tym zawodzie odnalazłam – mówi pani Dorota.

Po drugie: studentką. – Studiowałam prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Do domu Mistrza miałam daleko, bo z Tarchomina.

Po trzecie: byłą poetką. – Marek Grala zebrał kiedyś grupę młodych poetów i razem wydaliśmy tomik.

Po czwarte: pisarką dla dzieci. – Nie dla młodzieży, tylko dla dzieci! W tej dziedzinie trzeba być szczerym.

Nie jest łatwo dotrzeć do pani Doroty. W internecie są ślady co najmniej kilku osób o tym nazwisku. Tylko jedno przewija się w „płockim” kontekście. To informacje o antologii poezji młodych płockich twórców „Kroki po śladach”.

Ale ten trop to ślepa uliczka – zatrzymamy się na notatce w Wikipedii. Właściwa ścieżka jest inna.

Pani Dorota pracuje w warszawskim Urzędzie Komunikacji Elektronicznej. Ma służbowego maila, ale najpierw trzeba go wydusić od rzecznika urzędu.

W końcu sama daje znak: „Słyszałam, że pan mnie szukał”.

Herbata

– Chodziłam do Małachowianki – opowiada. – Startowałam w olimpiadzie polonistycznej i na jej potrzeby napisałam esej nawiązujący do twórczości Kapuścińskiego. Esej przesłałam do „Czytelnika”, wówczas wydawcy Kapuścińskiego.

Po jakimś czasie, jak wspomina, odezwał się Kapuściński. Zaproponował spotkanie. Tak po prostu. Dorota Dziedzic była już na studiach w Warszawie.

Dziś mówi: – Podjechałam do niego do pracowni, gdzie odbyła się wspaniała rozmowa o pisaniu i ogólnie życiu. To była moja jedyna rozmowa z nim – jedyna osobista, twarzą w twarz. Nie, nie udzielał mi rad. To on mnie pytał, co ja sądzę na określone tematy i jak wygląda moje życie. Mnie znacznie trudniej było przebić się z własnymi pytaniami do niego. Interesowało go chyba wszystko – jak wygląda teraz życie studenta, gdzie mieszkam, czym się zajmuję, co czytam, gdzie jeżdżę, nawet to, co jem na śniadanie. Po prostu odpowiadałam na te pytania. Trochę byłam zaskoczona. Tak, to chyba dobre słowo. Siedzieliśmy w ogromnej bibliotece, przy biurku zawalonym książkami, z fiszkami i bez, jego notatkami, i piliśmy herbatę.

Prawo

Jeśli chodzi o migracje, to pani Dorota uważa, że nie było ich tak wiele.

Najpierw był Elbląg, ale tam pani Dorota – jak twierdzi – „tylko się urodziła”.

Potem był Malbork, gdzie spędziła 8 lat dzieciństwa.

Potem Płock. Dojrzewanie i liceum – Małachowianka.

A potem Warszawa. Studia prawnicze. Ślub. Praca zawodowa, a ostatnio – praca dyplomowa.

– Powoli dopinam doktorat. Temat? Ramy prawne relacji między reklamą a ochroną środowiska w zakresie dotyczącym wyłącznie treści reklamy.

Tłumaczy: – Są w polskim prawie przepisy zakazujące w promocji (w tym w reklamie) propagowania modelu konsumpcji sprzecznego z zasadami ochrony środowiska i zrównoważonego rozwoju. Przekaz handlowy nie może także sprzyjać zachowaniom zagrażającym zdrowiu, bezpieczeństwu lub ochronie środowiska.

Jak pani Dorota łączy wiedzę prawniczą z żyłką pisarza? – Ja bym powiedziała, że te dwie dziedziny się uzupełniają – wyjaśnia pani Dorota. – Prawo jest na co dzień, a pisanie… Pisanie pozwala na oderwanie się od ziemi.

Dlaczego wybrała prawo? – Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia – przyznaje. – Wyboru zawodu dokonujemy często w liceum, nie wiedząc tak naprawdę, na czym polega „ten chleb”. Ale będę prawa broniła – ja się w zawodzie odnalazłam. Po studiach ukończyłam aplikację radcowską, cały czas pracuję w fachu. Obecnie staram się rozwijać naukowo. Jestem doktorantem w Instytucie Nauk Prawnych PAN.

Słowo

Jeśli chodzi o pisanie, to pani Dorota zajęła się nim dopiero na studiach. – Na pierwszym roku – uściśla. – Wtedy wpadłam do MDK w Płocku, gdzie spotkałam pana Marka Gralę, który organizował akurat tom młodej płockiej poezji. Załapałam się w ten sposób na debiut.

Potem był pierwszy własny tomik poezji „Zwalniam.Zwalniam” i kilkadziesiąt – jak wylicza pani Dorota – nagród w poetyckich konkursach.

O pisaniu wierszy mówi z pasją: – Zręb wiersza powstawał zawsze pod wpływem natchnienia – coś przychodziło do głowy, siadałam i pisałam, a potem żmudnie starałam się dopracowywać do końca – liczyć sylaby, czytać na głos, czy „brzmi”, przenosić wersy… To ulepszanie trwało długo, wiele dni.

„Zwalniam.Zwalniam” to – według krytyka Jakuba Winiarskiego – „rodzaj lirycznego dziennika, w którym poetka w formie wierszowanej odnotowuje zdarzenia, kreśli portrety, stara się opisywać zjawiska. I jest to sposób, który się sprawdza i daje ciekawe, poetyckie efekty”.

„W lirycznym diariuszu Doroty Dziedzic – zauważa dalej Winiarski – godne opisu jest wszystko: wycieczka integracyjna, wizyta u fotografa, moment wynajmowania mieszkania i spotkanie z natrętnym i wścibskim tego mieszkania właścicielem, spotkanie przy komunijnym stole z dziadkiem, ciotką i resztą rodziny, święta spędzane z kimś bliskim, kto może jest tylko bliski pozornie”.

Obecnie pani Dorota wierszy nie pisze. Jest autorką aforyzmów i opowiadań dla dzieci. Ale najczęściej tylko do szuflady. Jak mówi, tylko czasami „wychodzi z ukrycia” i publikuje w antologiach.

– Prozę piszę po pracy – mówi. – Zmęczona po całym dniu siadam do komputera i „odlatuję” w swój własny świat. Dopóki nie zasnę. Pomysły? Życie dookoła nas, ludzie, podróże (lubię podróżować, w zasadzie jest mi to obojętne, czy jadę do Sochaczewa, czy do Nowego Jorku). No i własna głowa, która to wszystko przetwarza. Przyznaje: – Wiersz wymaga większej precyzji – tam nie tyle każde słowo waży, co każda sylaba, przecinek. Proza z zasady dopuszcza nieco więcej luzu – chociaż można zbyt łatwo popłynąć w czyste wodolejstwo.

Przysługa

Jeśli chodzi o Ryszarda Kapuścińskiego, to według pani Doroty był bardzo uprzejmy. – Po spotkaniu pan Ryszard odwiózł mnie do domu – wspomina. – A to było daleko, bo wtedy mieszkałam na Tarchominie. Dla mnie to była ogromna uprzejmość z jego strony, że się tak pofatygował.

źródło:  http://plock.gazeta.pl/plock/1,35710,10833398,Jak_Kapuscinski_spotkanie_z_pewna_plocczanka_wspominal.html?as=1&startsz=x#ixzz1gjrY8fXM