„Dlaczego świat przeleciał obok mnie tak szybko”, recenzja książki „Imperium”

Autor: Ryszard Pietrzak
źródło: „Nowe Książki” nr 6, 1993
data publikacji: 1993-01-01

To cytat z wiersza Ryszarda Kapuścińskiego, zawartego w jego Notatniku. Ten wiersz przenikliwiej niż wypowiedzi autora i udzielane przezeń wywiady mówi o problemach związanych z jego prozą reportażową. Jest krótki i warto go przytoczyć w całości: „Dlaczego/ świat / przeleciał obok mnie / tak szybko / nie dał się zatrzymać / zbliżyć / przejść na ty / pognał / znikający punkt / w ogniu i dymie”.

Trudno powiedzieć, w jakim momencie Kapuściński zaczął sobie zdawać sprawę, iż „procesowi przyspieszenia informacji – jak pisał później w Lapidarium – towarzyszy zjawisko jej spłycenia”. Mogło to być w czasach, gdy był korespondentem Polskiej Agencji Prasowej najpierw w Afryce, a później w Ameryce Łacińskiej, gdy fascynował go już Trzeci Świat – obszary konfliktów politycznych działań wojennych. Wtedy musiał redagować zwięzłe, kilku lub kilkunastozdaniowe informacje. Jednocześnie rozpoczął wówczas pisanie reportaży, które ułożyły się następnie w książki: Gdyby cała Afryka, Chrystus z karabinem na ramieniu, Jeszcze dzień życia, Wojna futbolowa.

W każdym razie wcześnie doszedł do wniosku, iż reportaż o przewadze elementów informacyjnych, pisany dla gazety żyjącej jeden dzień, nie popłaca. Rozpoczął inny jego rodzaj. Budował go z obrazów, nastrojów, refleksji, wychodząc zapewne z założenia, że gatunek ten może przejmować doświadczenia prozy narracyjnej, tak jak proza ta przejmuje od dawna techniki reportażowe. Wykluczał jedynie łączenie materiału autentycznego z fikcją fabularną oraz tworzenie intrygi i postaci. Cesarz i Szachinszach były już innymi książkami niż wymienione uprzednio. Moglibyśmy tu raczej mówić o reportażach-esejach, nasyconych refleksją historiozoficzną.

Kapuścińskiego zaczynają teraz pasjonować mechanizmy władzy dyktatorskiej, wnikliwie obserwuje jej rozkład – jedna z części Cesarza nosi nawet tytuł Rozpad. Książka ta, nieprzerwany monolog, a ściślej zbiór monologów – zwierzeń ludzi z najbliższego otoczenia cesarza Etiopii, znamionuje się nieco barokowym i zmetaforyzowanym stylem ( można by tu mówić właściwie o wypowiedzi stylizowanej ). Zawierająca elementy groteski, nie przypomina poprzednich książek z ich zamierzoną prostotą stylu ( w Polsce Cesarz był odczytywany w epoce gierkowskiej aluzyjnie ). Z kolei Szachinszach, w niektórych swoich partiach, wskazuje na inspirację prozą latynoamerykańską. Pisałem już kiedyś, iż w części zawierającej portrety dziadka i ojca ostatniego szacha Iranu ( Dagerotypy ) odnajdujemy, tak jak w opowiadaniach – esejach Borgesa, jakąś dawno umarłą prawdę szczegółu, czyjś utrwalony, jak na starej fotografii, gest.

Otóż Szachinszach, jak mi się wydaje, uświadomił Kapuścińskiemu w pełni wagę problemu: jak trudno jest osiągnąć wysoką próbę literacką reportażu. O ile bowiem owa pierwsza część – Dagerotypy właśnie – posiadała tę właściwość, o tyle część druga – Martwy płomień – poświęcona już wyłącznie rewolucji islamskiej i jej następstwom, miała charakter bardziej publicystyczny. Wynikało to po prostu z faktu, iż nie można było ująć zachodzących ciągle wydarzeń w zamkniętej formule, a książka musiała w końcu się ukazać.

Z podobnym zagadnieniem, tyle, że w większej skali, zetknął się autor pisząc swą najnowsza książkę Imperium, której fragmenty drukowała najpierw „Gazeta Wyborcza”. To charakterystyczne, że z początku nie myślał o tak wielkiej podróży, obejmującej rozległe obszary byłego Związku Radzieckiego. „Chciałem tylko pojechać za Kaukaz, tam, gdzie byłem dwie dekady wcześniej, w końcu lat sześćdziesiątych. Tamten mały obszar, podbity przez Rosję, a potem siłą wcielony do ZSRR, ciekawił mnie rzeczywiście, ponieważ to, co interesuje mnie najbardziej, to mentalna i polityczna dekolonizacja świata, a tam za Kaukazem, taki się właśnie proces rozwijał”.

Gdyby Kapuściński ograniczył się do republik południowych, byłaby to zapewne inna książka, może bardziej spoista. Podążyłby tylko „w strony znajome”, i to znajome podwójnie. Raz, że już tam przebywał ponad dwadzieścia lat temu ( powstała z tych wojaży książka Kirgiz schodzi z konia ); dwa, że znał przecież doskonale podobny Wschód, również „pachnący anyżem i kardamonem, baranim łojem i smażoną papryką”.

I taki Teheran czy Damaszek kojarzyłby mu się nieustannie z Baku lub Erewanem. To są bardzo ważne sprawy dla reportera: znajomość realiów regionu czy kraju, w którym już przebywał. Ponadto – jak sam pisze – mógł ponownie zetknąć się z dobrze mu znaną z Trzeciego Świata problematyką – z rozpadem mocarstw kolonialnych, a właśnie podobny proces zachodził już wewnątrz ostatniego kolonialnego imperium na ziemi – ZSRR.

Ale Ryszard Kapuściński – choć z dużymi trudnościami znalazł się w końcu w rejonie Kaukazu, gdzie Azerowie rozpoczęli już walkę z Ormianami – nie poprzestał na tym. Postanowił odbyć podróż po całym Imperium. I dobrze chyba się stało, że nie ograniczył się tylko do republik południowych, gdzie nie miał zresztą możliwości dłuższego pobytu. Paradoksalnie – te fragmenty książki wypadły bardziej blado niż inne, dotyczące Rosji, a zwłaszcza Syberii.

To z kolei mogłoby świadczyć, iż w przypadku obdarzonego wyobraźnią i intuicją socjologiczną pisarza – reportera równie istotne jest tzw. Pierwsze spojrzenie. Kapuściński dysponował bardzo dużą wiedzą o Rosji, której jednak nie znał dogłębnie z autopsji. Cytaty z książek pisarzy rosyjskich, znanych wyrobionemu czytelnikowi polskiemu, znajdują się w całym tekście Imperium. To osłabia w jakimś stopniu wymowę książki jako reportażu, ale na czymś innym polega przecież artyzm autora Wojny futbolowej. Kwintesencję tego artyzmu stanowi umiejętność obserwacji, zauważania szczegółów, pozornie nic nie znaczących drobiazgów, które zyskują rangę uogólnienia. W Imperium Kapuściński przyjął podobną perspektywę, jak w innych swoich książkach; postrzegania codzienności. „Wspominam o tych utrapieniach i zmorach codziennego bytowania, ponieważ w powodzi informacji, jakie płyną w świat o wydarzeniach w byłym ZSRR, zupełnie brak obrazów życia zwykłych ludzi, tych milionów i milionów skołatanych, wyniszczonych i ubogich obywateli poszukujących jedzenia, okrycia, a często po prostu dachu nad głową. Niewiele może już ich ucieszyć, wzbudzić radość i entuzjazm”.

To nie są „obrazki”, jak z przekąsem zauważają niekiedy krytycy piszący przypadkowo o reportażu ( Kapuściński stwierdza w Lapidarium, iż krytyka reportażu prawie nie istnieje, bowiem „reportaż wymaga od krytyka podwójnych kwalifikacji – nie tylko musi znać on warsztat literacki, ale także znać przedmiot, o którym reportaż traktuje…”). Nie są to „obrazki”, lecz nasycony konkretnością i plastycznością zespół elementów stanowiących odzwierciedlenie jakiejś realności – społecznej, historycznej czy psychologicznej.

Taki właśnie charakter ma jeden z najlepszych tekstów w Imperium – Skacząc przez kałuże, który mógłby z powodzeniem znaleźć się w światowych antologiach dziennikarskich. Z pozornie błahej rozmowy z dziewczynką, Tanią, wyłania się obraz pogrążającej się w błocie i brudzie dzielnicy Założna w Jakucku, owym „syberyjskim Kuwejcie”, leżącym na złocie i diamentach. Nasuwają się zarazem reporterowi skojarzenia z dzielnicami slumsów a Ameryce Łacińskiej, które są takimi samymi zamkniętymi strukturami. „Jak okiem sięgnąć nie ma tu żadnych kontrastów, żaden symbol dobrobytu nie wynosi się poza pejzaż ubóstwa”. Diamentów Jakuck nie ogląda i nie dotyka. „Wprost z kopalni są one wywożone do Moskwy, aby opłacać nimi produkcję czołgów i rakiet i światową politykę „Imperium”.

W tym krótkim tekście mamy wszystko: beznadziejną egzystencję ludzi i wielką politykę. Poznajemy też sposób myślenia mieszkańców Jakucka. Mała Sybiraczka zdumiewa się naiwnością tego dorosłego Polaka, który nie rozumie prostych dla niej spraw; dla niej bowiem cały świat to dzielnica Założna.

Sposób myślenia ludzi w Imperium – oto, co zdaje się przede wszystkim interesować Kapuścińskiego. W tej cywilizacji jeszcze nie tak dawno nie zadawano pytań, ponieważ było to bardzo niebezpieczne. I gdy zapanowała demokracja, ludzie nie mogą sobie z nią poradzić. W Workujcie, zagłębiu węglowym, w którym przed laty pracowali łagiernicy (część z nich po zwolnieniu pozostała, nie mieli dokąd wyjechać), autor uczestniczy w zebraniu strajkujących górników. I konstatuje, że nie umieją go oni nawet przeprowadzić, zdając się w końcu na swych dyrektorów. „Nigdzie tak dobrze nie widać podziału społeczeństwa na klasę rządzących i rządzonych jak tutaj. Podział ten zresztą trwa co najmniej od czasów Piotra Wielkiego. Zmieniają się tylko nazwy klas, ale relacja zależności, asymetrii i poddaństwa między nimi pozostaje ta sama. Ot, taka prosta, zdawałoby się, rzecz – wiedza o tym, jak zorganizować i przeprowadzić zebranie – jest już zmonopolizowana przez klasę panującą”.

Jest to kolejny przykład, że Kapuściński nie unika syntetyzowania, a można by takich przykładów przytoczyć więcej. Daje to najlepszy efekt, gdy pisarz wychodzi z własnych obserwacji i wrażeń, podążając nawet w górne rejony abstrakcji. Gorzej jest, gdy – nie wspierając się owymi obserwacjami i wrażeniami -ogranicza się wyłącznie do syntetyzujących sądów. Taki charakter ma zwłaszcza ostatnia część Imperium – Ciąg dalszy trwa (1992-1993),przypominająca po trosze wspomnianą już drugą część Szachinszacha – Martwy płomień, która jest jednak lepsza, bardziej „reportażowa” niż ta z Imperium.

Czy zostało to spowodowane tym, że historia w przypadku Rosji uległa jeszcze większemu przyspieszeniu niż w przypadku Iranu i nie można było już za nią nadążyć, zbliżyć się do tego świata, przejść z nim na ty, jak w wierszu z Notatnika? Nie ulega wątpliwości, że to przyspieszenie dziejów, które odczuwaliśmy zresztą w skali całego globu, a także ogrom kraju, w którym przyszło się zmierzyć autorowi, odegrały tu decydującą rolę. Podejmując taki temat, należało się liczyć, iż nie wszystkie cele zostaną zrealizowane.

Ryszard Kapuściński zdawał sobie z tego doskonale sprawę, nazywając na wieczorze promocyjnym swoją książkę „dziełem w toku”, „dziełem jakby przerwanym”.

„Nowe Książki” nr 6, 1993