Lapidarium, czyli nowy tekst.

Autor: Z Ryszardem Kapuścińskim rozmawia Stanisław Bereś.
źródło: ODRA nr 6(415)
data publikacji: 1996-06-01
——————————————————————–

Stanisław Bereś: Pańska nowa książka „Lapidarium II”, sytuuje się w niezwykle modnym ostatnio nurcie, uprawianym przez wielu pisarzy, takich jak Konwicki, Herling-Grudziński, Lem, Miłosz, Brandys, Szymborska, który możemy nazwać raptularzem, silva rerum, dziennikiem intelektualnym; sytuującym się na przecięciu prozy, eseju i autobiografii. Czy nie boi się pan jazdy w tak wielkim peletonie?

Ryszard Kapuściński: Nie, nie boję się. Ostatecznie my wszyscy nie umawialiśmy się, że będziemy pisać w podobny sposób. Sytuacja, o której pan mówi, nie jest rezultatem żadnej tajnej uchwały ani kole- żeńskiej umowy pomiędzy nami. Czasem po prostu przychodzi w literaturze taki moment, gdy nagle powstaje sporo podobnych do siebie utworów i wszyscy zaczynają nadawać swe myśli jakby na tym samym paśmie częstotliwości. Myślę, że to wiąże się z obecną sytuacją: żyjemy przecież w końcu XX wieku, który jest okresem głębokiej i gruntownej transformacji, a zarazem tak wielkiego przyspieszenia procesów historii, iż nic nie da się już uchwycić w większych formach literackich. Pisarz tworzy pod silnym naciskiem bieżących wydarzeń. Tempo i pośpiech, w jakim teraz żyjemy, i w jakim rozgrywają się wypadki na świecie, powoduje, że coraz bardziej zwiększa się nacisk czytelników, którzy chcą wiedzieć wszystko już, natychmiast, momentalnie! Oni nie chcą czekać, aż ktoś po wielu latach w jakiejś nieokreślonej przyszłości napisze wielką powieść, trylogię, tryptyk, epicką panoramę, esej lub coś podobnego. Istnieje tu więc presja dwustronna: tego chcą pisarze, ale przede wszystkim czytelnicy, W każdym razie impulsem podstawowym jest to ogromne przyspieszenie i potrzeba natychmiastowego odreagowania. Literatura znalazła się pod szaloną presją rzeczywistości, polityki i tego wszystkiego, co teraz dzieje się na świecie.

-I w efekcie, chcąc zaspokoić to oczekiwanie, musi pan przebijać się przez całą Niagarę książek podobnego gatunku. Myśli pan, że właśnie pana glos będzie bardziej od innych słyszalny i dobitny?

-Nie wiem. Naprawdę nie wiem! Ja zawsze chodzę własnymi ścieżkami i po prostu nie zastanawiam się nad tym. Staram się pisać dość kameralnie, bez względu na to, czy dotyczy to jakiejś kolejnej podróży, czy są to refleksje na temat przeczytanych książek lub natury pisania. We wszystkim, co robię, próbuję mówić własnym głosem – indywidualnym, ściszonym. Nie umiem krzyczeć…

-Opisuje pan w tej książce, niezbyt zresztą pochlebnie, kształtujące się na naszych oczach nowe społeczeństwo telewizyjno-komputerowe, które nie jest już w stanie czytać długich powieści i może przyjmować wyłącznie krótkie informacje. „Lapidarium II” jest książką składającą się z malutkich rozdzialików i podrozdzialików, a zatem właśnie krótkich informacji. Wygląda więc na to, że napisał ją pan właśnie dla tej generacji telewizyjnej, która pana przeraża.

-W tym nie ma aż tak wielkiego rozmysłu jak pan podejrzewa. To polega raczej na intuicyjnym wychwytywaniu tego, co się dzieje wokół nas. Na podstawie reakcji czytelników, które do mnie docierają, odnoszę wrażenie, że oni tego właśnie oczekują, że to jest w tej chwili najbardziej potrzebne. Jak powiedziałem przed chwilą, trudno jest obecnie stworzyć szeroką panoramę lub jakąś wielką syntezę, bo krajobraz zjawisk i wydarzeń wokół nas nieustannie się zmienia, a obrotowa scena świata obraca się w przyspieszonym tempie. Nie sposób jej teraz inaczej opisać. Naprawdę.

-A zatem chce pan to uzyskać poprzez chaos, fragmentaryczność i rozluźnienie formy?

-Poprzez chaos, a w każdym razie poprzez ulotność, collage i taką grę elementów, która np. w malarstwie najbardziej odpowiadałaby technice collage’owej, pozwalające przy pomocy różnych pierwiastków kompozycyjnych, częstokroć zresztą zupełnie przypadkowych, dokonywać próby stworzenia jakiejś nowej, sensownej całości.

-Ależ to samo robiły już awangardy we wczesnych latach dwudziestych! To jest powrót do początków wieku.

-No jest, prawda! Te nawiązania są dzisiaj rzeczywiście dosyć częste. Ale proszę zwrócić uwagę, że na przykład nawrót do filozofii Wschodu, a zatem do Konfucjusza, nie jest nawrotem o sto lat, ale o 25 wieków. A to zupełnie zmienia obraz rzeczy. Tego typu nawiązania, które dziś obserwujemy, mają swoje głębsze dno, więc myślę, że nigdy nie są to nawroty dosłowne i mechaniczne. W tym procesie poszukiwania inspiracji rzeczywiście natrafia się na rzeczy, które już były kiedyś w kulturze, ale one są przecież adaptowane, przetwarzane i transformowane. To jest element jakiegoś ruchu w literaturze.

-„Lapidarium II” jest, co się samo nasuwa, bezpośrednią kontynuacją poprzedniego tomu „Lapidarium”. Widząc ją, trudno nie zastanawiać się, czy nie jest to zapowiedź kolejnych tomów?

-Tego typu notatki jak w tej książce prowadzę dość systematycznie, więc jeżeli mi się to uda, chętnie przygotowałbym do druku „Lapidarium III”, a potem, jeśli zdążę, a życie mi na to pozwoli, pomyślę o „Lapidarium IV” i „Lapidarium V”. Ten typ twórczości nazwałbym „dziełem w toku”, ponieważ jest to przecież zapis luźnych wrażeń, refleksji, opinii, a zatem czegoś, co przypadkowo wpada do ucha lub przychodzi na myśl w czasie jakiejś dyskusji albo rozmowy. Z natury swojej jest to więc forma luźna i otwarta. Nie ukrywam, że gdyby mi się to udało, chciałbym zdecydowanie kontynuować tak pomyślany cykl.

-Słucham tego z ciężkim sercem. To jest praca archiwalno-gabinetowa, a pan przecież ma w gruncie rzeczy duszę konkwistadora, podróżnika, „szalonego” reportera, który pojedzie tam, gdzie żaden dziennikarz jeszcze nie dotarł, gdzie wybucha rebelia, wojna lub rewolucja. Przynajmniej tego nauczył pan swoich czytelników. Nie sądzi pan, zę oni na to właśnie czekają?

-Ależ ja tego bynajmniej nie zaprzestałem! W ubiegłym roku, a więc zupełnie niedawno, odbyłem długą, samotną podróż po Afryce, zaglądając do wielu odległych, nieuczęszczanych miejsc na Saharze i w dżungli. Nie jest tak źle, jak pan myśli. Wciąż staram się czegoś poszukiwać i coś odkrywać, kontynuując wątki podróżnicze. To są już takie moje pasje, z którymi się urodziłem. Inny nie będę. Póki jeszcze mogę, jeżdżę i będę jeździć. Pomimo ogólnego przekonania, że wszystko wiemy, ciągle jest jeszcze bardzo wiele rzeczy na tym świecie do odkrycia.

-Ale przecież pan rozumie o co mi chodzi… Pański image literacki, i to w skali europejskiej, albo nawet światowej, to wizerunek kogoś, kto z obiektywem i mikrofonem dociera do najbardziej zagrożonych i zabitych dechami krańców świata. Tymczasem to już drugi utwór, będący rodzajem księgi domowej, zbioru notatek, impresji, komentarzy i wypisów z dziel innych auto- rów.

-Przede wszystkim sprostowanie. Owszem, jeżdżę z aparatem fotograficznym, bo lubię robić zdjęcia i wykonałem ich bardzo dużo, co pozwoliło mi zorganizować szereg wystaw fotograficznych, nigdy jednak nie nagrywam. W ogóle nie używam tego rodzaju technik. Po prostu nie nagrywam! A dlaczego? Ponieważ doświadczenie mnie uczy, że ludzie w zetknięciu z mikrofonem zaczynają inaczej mówić, zupełnie inaczej budują myśli. Tracą oryginalność i naturalność języka, który robi się bardziej sformalizowany, sztuczny i wymuszony. Chcąc zatem dotrzeć do najgłębszych warstw psychiki człowieka, do tego, co on rzeczywiście chciałby powiedzieć i to w sposób najbardziej naturalny, musiałem zrezygnować raz na zawsze z mikrofonu. Mam co prawda u siebie różne tego rodzaju urządzenia, ale nie stosuję ich nigdy w rozmowach i kontaktach międzyludzkich, ponieważ dla mnie zebranie materiału polega przede wszystkim na dotarciu do ludzi i stworzeniu sytuacji, w której ja jestem najbardziej nieobecny, a oni najbardziej naturalni. Dlatego tak ważną dla mnie, niebywale ważną rzeczą jest słuch. Nie tylko wzrok, ale i słuch. Nie tylko to, co ludzie mówią, ale również to jak mówią.

A teraz powróćmy do pańskiego pytania. Przede wszystkim myślę, że w tym wszystkim nie ma sprzeczności. Samo słuchanie i patrzenie dzisiaj nie wystarcza. To zdecydowanie za mało. Obecnie żyjemy w świecie tak złożonym i trudnym, a wokół nas dzieje się tak wiele rzeczy, że nieustannie musimy sprawdzać, co myślą na ten temat inni, konsultować się i radzić, sięgać po coraz to nowsze lektury. Dzisiaj po prostu świata nie da się ogarnąć umysłem jednostki, ponieważ nasza wiedza jest sumą wielu informacji, oglądów i punktów widzenia. Rzeczywistość globalną można poznać wyłącznie poprzez zbiorowy, kolektywny umysł. W każdym razie nie jednostkowy. Gdzieś w epoce Platona, Arystotelesa i św. Augustyna było to mott jeszcze możliwe. Ale już nie dzisiaj. Te czasy skończyły się bardzo dawno.

-W obecnych czasach możliwe jest już stworzenie żywej i efektownej książki, która była by dialogiem tekstu i fotografii, która oddziaływałaby zarazem intelektualnie i wizualnie. Skoro ma pan tyle fotografii, należałoby to zrobić jak najszybciej. Kiedy doczekamy się takiej książki?

-To jest coś, co chciałbym zrobić naprawdę, mam już nawet przygotowany plan albumu pt. „Ze świata”, na który składają się głównie zdjęcia prezentowane na kolejnych wystawach. Jestem w tych pracach nawet dość zaawansowany, ale powiem szczerze, że brakuje mi na to czasu. Mam tyle różnych innych zajęć, przede wszystkim oczywiście pisanie nowej książki, że musiałem to odłożyć na bok, licząc na taki czas, gdy znajdce się więcej wolnych chwil, żeby nad tym systematycznie posiedzieć. Przygotowanie takiego albumu zabiera bowiem mnóstwo czasu, jest szalenie pracochłonne, wymaga ogromnego wysiłku i szalonej koncentracji. Wbrew pozorom, to też jest praca twórcza.

-Ale tak w ogóle pan zdaje się uważać, że reporter to jakby coś mniej niż pisarz?

-Nie, wcale tak nie uważam. Wszystko zależy od tego, jaki jest to pisarz i jaka jest to książka. Stąd reportaż może być tak samo dobry, jak i zły artystycznie. Ja w ogóle nie dzielę książek w ten sposób. Jeżeli utwór jest dobry, to swą wartość zachowuje niezależnie od tego w jakim gatunku i w jakiej konwencji został napisany, a jeżeli jest zły, to nawet jeżeli należy do gatunków tak nobilitowanych jak powieść, to jest to dla mnie po prostu książka zła. Jakość tekstu jest jedynym Wyznacznikiem miejsca w literaturze.

-Moje podejrzenia nie są wyssane z palca. One rodzą się stąd, że „Lapidarium II” jest kolejnym już krokiem na drodze ku literackości, eseizacji, nawet liryzacji tworzywa językowego. W tej książce ostatecznie znajdujemy fragmenty wręcz jak z poezji Audena. Reporter-poeta to ostatecznie dość niezwykle połączenie .

-Przypominam panu, że ja już wcześniej pisałem wiersze. Niedawno wydałem jeden tom, a teraz przygotowuję następny. Prawdą jest jednak, że wiersze piszę rzadko i nie czuję się specjalnie poetą, niemniej poezja jest dla mnie bardzo ważnym ćwiczeniem. Po pierwsze, są tematy, których inaczej powiedzieć niż wierszem i wtedy ma to swoje uzasadnienie merytoryczne i artystyczne; po drugie, dyscyplina, jaka potrzebna jest do napisania wiersza, jest znakomitym ćwiczeniem słowa, wspaniałym doświadczeniem precyzji sformułowania, skrótu myślowego, obrazu. Mówiąc więc krótko, bardzo sobie cenię poezję jako rodzaj kontaktu z warsztatem pisarskim, z językiem, a przede wszystkim ze słowem.

-Nie zaprzeczy, pan jednak. że w swojej prozie ewoluuje pan od reportażu, poprzez ciągoty epickie, ku prozie eseizowanej, nasyconej głęboko refleksją socjologiczną, politologiczną, etnograficzną, kulturoznawczą itd., itd.

-Trudno mi jednym zdaniem od powiedzieć na tak postawione pytanie. Generalnie jednak zmierzam do tego, aby stworzyć taki sposób pisania, którego nie da się zresztą dzisiaj jednoznacznie zakwalifikować, stąd nazywam go na swój użytek „nowym tekstem”. Jego zadaniem byłaby próba zbliżenia się do obrazu współczesnego świata. Oczywiście wiadomo, że tego się nie da odtworzyć w zupełności i cały wysiłek musi siłą rzeczy zmierzać ku aproksymacji, więc tylko stopień tego zbliżenia może być oceniany jako poziom wartości tego tekstu. Jak długo moje usiłowania mają charakter eksperymentu, w ogóle nie zastanawiam się nad jej tym; jaki to będzie gatunek. Ja po prostu chcę napisać tekst, który w moim przekonaniu i doświadczeniu jest najbliższy i najwierniejszy temu, co mnie otacza. A jak to będzie zakwalifikowane i nazwane, to już jest sprawa krytyków i badaczy, nie moja.